Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2011, 18:27   #23
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wrzuciłam do plecaka dwa zestawy środków przeciwbólowych wzbogaconych dopalaczami. Całość zabezpieczona zegarem zastojowym była nie lada gratką, choć nawet przez myśl mi nie przyszło jak szybko będę korzystała z dobrodziejstwa owego znaleziska. Były tam też porno pisemka, gdzie kobiety (niektóre czarne lub skośnookie!) ochoczo rozkładały nogi ukazując bogactwo swojego wnętrza. Przez chwilę gapiłam się jak głupia na dziunię na rozkładówce. Czekoladowa opalenizna, schludnie przystrzyżone włosy łonowe, botoksowe usta i tona makijażu. Zastanawiałam się, czy to kurwiszon z kwi i kości, czy jej nowsza bioniczna wersja. Słyszała, że dawien dawna był to nawet intratny zawód. Zdesperowani, zakompleksieni mężczyźni płacili krocie za dupczenie. A teraz sex zaczynał przypominać zakup napoju z automatu. Wrzucasz monetę i wybierasz przycisk z nazwą usługi. Większość samców była nawet zadowolona z takiego stanu rzeczy. Ale nie wszyscy. Na przykład Muller... Po co znęcać się nad mechaniczną dziwką skoro ona tak naprawdę nic nie czuje? Jej łzy są tylko słoną mieszanką pompowaną przez kanaliki łzowe, a jej krzyki serwuje modulator mowy. „Pierdolone kukły” - tak mawiał o nich Hans. Z prawdziwą kobietą jest zgoła inaczej. Strużki potu są żywą esencją panicznego strachu, oczy błyszczą nostalgicznie a usta pierzchną w reakcji na prawdziwe bodźce. Nie ma udawania. Szczerzenia się lub łkania na zawołanie. Widok symulowanego bólu nie sprawia frajdy. A takim zwyrodnialcom jak Muller nie staje wtedy na baczność... Kurwa, po co ja w ogóle o nim myślę? Z niesmakiem rzuciłam gazetę na podłogę i zacisnęłam palce na rękojeści karabinu jakby miało mi to dodać otuchy. Prawda była taka, że bez Borysa czułam jak się szczur, który oddzielił się od stada. Źle jak jasny chuj.

Zapuściliśmy się za stalowe drzwi. Uderzyła mnie profuzja papieru. Akta, teczki i pliki kartek pięły się ku sufitowi w stosach niebotycznych wręcz rozmiarów. Doktorek musiał poświęcić sporo czasu i energii aby zapełnić je swoimi bazgrołami. Szkice, tabelki, wykresy, równania i rzędy zgrabnych liter... Ale nie tylko pisaniem uprzyjemniał sobie czas. Świadczyło o tym choćby rozkrojone na metalowym stole truchło. Nie przyglądałam się. Już sam smród dostarczał wystarczającą ilość wrażeń. Nakryłam dłonią usta żeby się znowu nie porzygać.

I wtedy doleciał do nas jego podniesiony głos. Naukowe pierdolenie... Ekstrakcja duszy. Bawił się więc w boga pełną gębą.
Nekrotkanka obrastała całe kolejne pomieszczenie począwszy od nadgniłych zwłok a skończywszy na całej ścianie. Oblepiała ją skrupulatnie niby tania motelowa tapeta. Naoglądałam się ostatnio brudnych zapchlonych moteli ale, uwierzcie, nawet tam wystrój mieli przytulniejszy. Mięsista, błyszcząca od wilgoci mamałyga kojarzyła mi się z wyrzyganym, na wpół przetrawionym obiadem. Ten ma jednak tą zaletę, że się nie rusza. A czerwonawa breja pulsowała, drgała i oddychała niemalże. Bezgłowy trup wykazywał zaś zaskakująco dużo funkcji życiowych jak na coś, co pozbawione zostało głowy. O to więc chodzi? O lek na nieśmiertelność? Czy doktorek chciał odwrócić proces śmierci? Możliwe. A może po prostu pracował nad jakąś nową mutacją. Nie żebym z jakąkolwiek z tych opcji chciała mieć coś wspólnego. Zapragnęłam nagle puścić to wszystko z dymem. Mięsaka na ścianie, stosy papierów, doktorka. Całe chore Altstadt.

Kolejny składzik poprawił mi nieco humor. Zgarnęłam tabletki do uzdatniania wody, kilka konserw i instrukcję obsługi jakiegoś urządzenia. Przeczytałam skrupulatnie od deski do deski i musiałam przyznać, że był to gadżet niczego sobie. Gadżet, którego niestety nie było w zasięgu wzroku.

Ostatnie pomieszczenie przytłaczało swoim ogromem. Po tym jak snuliśmy się bez ustanku w klaustrofobicznych wąskich korytarzach wyjście na otwartą przestrzeń znów zakłóciło moją percepcję i, miast odetchnąć z ulgą, poczułam się przytłoczona. Może dlatego, że sufit wydawał się chybki i kruchy i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ten lab stanie się wkrótce naszym grobowcem. Gigantyczne kapsuły z grubego szkła wisiały tuż przy stropie jak uśpione za dnia nietoperze. Zaczęłam się właśnie zastanawiać co mogą kryć w swoim wnętrzu kiedy jedna z nich rymnęła o podłogę i wypełzło z niej... coś.

Doktorek zaczął przebierać nogami a ja pomyślałam, że szlag mnie trafi jeśli się z tego wywinie. Błyskawicznie poderwałam karabin i posłałam mu serię po nogach. Zarył mordą w betonową posadzkę i przez chwilę się nie ruszał. Ja natomiast musiałam zmienić obiekt westchnień bo z drugiej strony doszedł mnie przeraźliwy nieludzki skowyt.

Widok mnie sparaliżował. Kałach wypadł z bezwładnej dłoni i ze szczękiem opadł na beton. Gapiłam się bezmyślnie na ten nieforemny zlepek mięsa, patykowate odnóża i trzy otwory gębowe i jedyne czego pragnęłam, to żeby się żywcem nie poszczać. Było coś hipnotyzującego w jego zwinnych błyskawicznych ruchach. Wyglądał jak insekt sunący po pionowej ścianie, jakby prawa grawitacji go nie dotyczyły. Ani prawa natury. W końcu powinien nie żyć, jak przystało na scalone sztucznie grudy gnijącego mięcha. A jednak poruszał się. Zgrzytał szczypcami i wydawał z siebie te upiorne dźwięki, od których włosy stawały dęba. Hybryda życia i śmierci. Absolut zamknięty w pokracznym ohydnym ciele. A ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie mogłam się ruszyć. To chyba ciepła krew Sariana, która skropiła moją twarz, ocuciła mnie z marazmu. Głowa chłopaka potoczyła się pod nogi. Kałuża szkarłatu powiększała niebezpiecznie swoją objętość i instynktownie cofnęłam się aby nie poplamiła moich butów. Wiedziałam, że zginę jeśli nie zaczniemy działać. Wszyscy zginiemy, bez wyjątku.

Zdążyłam zrzucić plecak aby nie krępował mi ruchów. Niklas wskazał leżącą na ziemi rękawicę a sam sięgnął pod płaszcz po błyszczące stalowe noże. Zajął na moment potwora ofiarowując mi cenne sekundy. Rękawica była ponoć niestabilna ale na razie nie mieliśmy zbytniego wyboru. Zostały w niej trzy ładunki... Już nawet wiedziałam jak spożytkuje pierwszy.

Zbliżyłam się niebezpiecznie do stwora, uniknęłam kilku cięć ostrych jak brzytwy szczypiec. Wszyscy moi znajomi zazdrościli mi refleksu ale na tą kreaturę starczało go na styk. Lawirowałam i skakałam wokół mutanta jak cyrkowy pajac. To zbliżałam się do rękawicy, to znów musiałam odskoczyć i wycofać się aby uniknąć jego dzikiej furii i zasięgu tnących na oślep kończyn.

Kolejny sztylet Niklasa przeszył powietrze i wbił się w jedną z napęczniałych bulw, która kiedyś była ludzką głową. Stwór odwinął się wściekle i przejechał kościstym szponem po moich żebrach. Opadłam na kucki ale szczęśliwie wówczas stracił mną zainteresowanie i zaszarżował na chłopaków. Zacisnęłam zęby walcząc z bólem i dałam nura pod rzędem biurek wprost po rękawicę.

Założyłam ją pośpiesznie. Bransoletki zatrzasnęły się wokół nadgarstków a ja starałam się uspokoić świszczący oddech. Odpaliłam panel sterowniczy, wyświetlacz ożył, zamigotało kilka kolorowych diodek. Na szczęście sprzęt był na chodzie.
Posłałam przed siebie impuls, który przybrał kształt mglistej mydlanej bańki i zamknął wokół stwora pole chroniczne. Ten zamarł nagle, w pół kroku, jakbym poczęstowała go ciekłym azotem. Na rękawicy uruchomił się zegar odliczający w dół 60 sekund. Miły kobiecy głos uświadomił mnie, że pole dezaktywuje się za: 59 sek., 58, 57...

Słyszałam, że Niklas mówi aby bestię zjarać. Miałam nadzieję, że pomysł ów panowie niezwłocznie wcielą w życie. Sama zachwiałam się i spłynęłam na kolana przyciskając dłonie do rany. Między palcami sączyła się gęsta lepka strużka. Ból był przenikliwy i otępiający. Nie miałam nawet bladego pojęcia jak mocno oberwałam.
Zerknęłam jeszcze w kierunku, gdzie powinien leżeć doktorek. Przez uchylone drzwi dostrzegłam jakiegoś obcego mężczyznę. On chyba też na mnie patrzył i na ułamek chwili nasze spojrzenia się skrzyżowały. Z powodu chwilowego braku rozsądku uśmiechnęłam się do niego głupkowato.

Niklas i Jankowski polewali sferę łatwopalnymi cieczami. Płyn zastygał malowniczo w formie rozdrobnionych kropel kiedy tylko przekraczał granicę pola chronicznego. Kiedy to się zdezaktywuje chemikalia dotrą do celu. Pozostało odliczać sekundy. Niklas już czekał z palnikiem w dłoni.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 15-01-2011 o 18:58.
liliel jest offline