Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2011, 23:14   #22
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Po obszukaniu ciał Jack wyruszył dalej, bowiem chociaż wynajęci przez Hegemonię zabójcy już nie stanowili zagrożenia, to jednak coś musiało ich zabić. Jeśli zaś dobrze uzbrojona i przeszkolona grupa dała się wybić do nogi to równie dobrze podobny los mógł spotkać ruch oporu, zwłaszcza że odległa kanonada wciąż trwała. Ruszył więc dalej kierując się słuchem, gdy w pewnym momencie wszystko umilkło zwiastując koniec... no właśnie, kogo? Bestii które rozszarpały meksów czy może tych, którym zamierzał pomóc? Niezależnie od wyniku prawdopodobnie nie miał już tam czego szukać, ale przynajmniej chciał przekonać się jaki był rezultat na własne oczy. Znacznie trudniej było poruszać się po nieznanym terenie nie słysząc odgłosów walki, zwłaszcza że w zaścielającej NJ mgle łatwo było zgubić drogę. Zaczął się już wahać czy jednak nie zrezygnować z poszukiwań i nie zawrócić, zwłaszcza że wałęsanie się samotnie po tej okolicy było wyjątkowo niebezpieczne gdy w pobliskim markecie rozległy się strzały. Może i miał świadomość jak kończą ciekawscy, ale równie dobrze mogły to być jakieś niedobitki ruchu oporu, ścigani przez mutantów. Wejście od frontu gdzie trwała strzelanina najpewniej skończyłoby się bezsensowną śmiercią, dlatego ruszył ku tylnemu wejściu. Co prawda kosztowało go to więcej czasu, ale jednak jego bezpieczeństwo było w tym wypadku ważniejsze - zdawał sobie sprawę, że jeśli zginie to nie pozostanie nikt, kto mógłby kontynuować Misję. Teoretycznie był jeszcze jego przyjaciel, ale sądząc po tym że jak dotąd podrzucał mu informacje zamiast działać samemu to nie posiadał on siły wystarczającej by prowadzić wojnę w imię Zadania. W sumie to dzięki temu uzupełniali się tak dobrze, bowiem Jack stał się pośrednio jego zbrojnym ramieniem.

Gdy już dostał się do środka zauważył cztery osoby atakowane przez dwa roboty molocha. Co prawda wcześniej nie miał kontaktu z maszynami, jednak na pierwszy rzut oka cztery uzbrojone osoby powinny sobie z nimi dać radę. Niestety, najpewniej nikt z tej czwórki nie miał za sobą żadnej prawdziwej walki i nie był w stanie przeprowadzić jakiejś zorganizowanej obrony, zamiast tego polegając na chaotycznym strzelaniu w co popadnie. Jack już miał zamiar im pomóc gdy jego słynny szósty zmysł zaalarmował go o zbliżającym się niebezpieczeństwie, znacznie poważniejszym niż pająkopodobne roboty. Jack obrócił się i stanął oko w oko z mutantem

Jeden rzut oka na muskularną sylwetkę i zakrwawione szpony pozwolił mu zorientować się, że znalazł zabójcę meksów. Czy może raczej, że sam został przez niego znaleziony

W tej sytuacji nie było czasu na myślenie, musiały zadziałać instynkty. Mutant zamarł na sekundę, być może zdziwiony zachowaniem Piątki, co pozwoliło mu na swobodne działanie. Cała seria wypracowanych przez lata odruchów wykonała się praktycznie sama. Płynnym ruchem odgarnął połę płaszcza, chwycił w dłoń armatę i podniósł ją kierując w stronę przeciwnika. Nie chcąc kończyć ze skruszonym nadgarstkiem wzmocnił chwyt drugą dłonią i oddał strzał, po czym nie czekając na jego efekt rzucił się w bok, padając na ziemię. Miał świadomość że nawet jeśli zdołał jednym strzałem zabić to bydle to siłą rozpędu może ono na niego wpaść i chlasnąć go szponami w ostatnim odruchu. Okazało się, że jego decyzja była słuszna, gdyż mutant nie dość, że był cholernie szybki to na dodatek był w stanie wydłużyć swoją łapę. Gdyby nie unik to właśnie w tym momencie byłby już martwy lub niezdolny do dalszej walki.

Kula wystrzelona przez niego chwilę wcześniej oderwała mutantowi jedną z łap. W normalnych warunkach przeciwnik po otrzymaniu takiej rany był już martwy, bowiem gwałtowny krwotok i paraliżujący ból uniemożliwiały prowadzenie dalszej walki. W ogóle pojedyncze trafienie z armaty kończyło zabawę, bowiem nawet jeśli kamizelka kuloodporna uratowałaby życie to w najlepszym wypadku osoba trafiona pociskiem kończyła z połamanymi żebrami. Jednak doświadczenie zgromadzone w walkach z ludźmi nie znajdowało odzwierciedlenia w walce z mutantem, ten bowiem zupełnie nie zauważył swojej rany i ruszył ponownie do ataku. Jack, który był tym razem w gorszej pozycji gdyż nie zdążył się podnieść z klęczek oddał kolejne dwa strzały i ponownie rzucił się w bok, pragnąc choć na tą jedną, złudną chwilę oddalić się z zasięgu łap mutanta. Niestety, choć pierwsza kula wyrwała mutkowi solidny kawał mięcha z boku to nie uniemożliwiła mu ataku. Jack poczuł jak szpony potwora zagłębiają się w jego ramię i w tym momencie ściągnął spust po raz drugi. Tym razem mutant był wystarczająco blisko by strzał był pewny, kula z armaty trafiła w głowę mutanta zmieniając jej prawą połowę w krwawą miazgę.

Nie dał się ponieść emocjom, doskonale zdawał sobie sprawę że w tym wypadku panika bywa zgubna. Niejednokrotnie już bywał ranny więc można było powiedzieć, że częściowo do tego przywyknął i opracował swoisty schemat postępowania. Krwotok nie był na tyle obfity, by świadczyć o przerwanej tętnicy, a jednocześnie wystarczający by móc wypłukać większość syfu, który mógł mieć mutek na szponach. Był w stanie poruszać ręką, więc nerwy również nie były uszkodzone, przynajmniej w zbyt dużym stopniu. Co prawda strzelanie z armaty byłoby głupotą, jednak z meduzą powinien sobie dać radę. Zatem prawdopodobnie będzie żył, jeśli tylko opatrzy swoje rany. To jednak musiał zostawić na później, teraz powinien pomóc tamtej czwórce

Wstał na nogi i zobaczył, że mechaniczne pająki nie próżnowały - ta, którą wcześniej widział panikującą była atakowana przez jednego z nich, drugi zbliżał się do pozostałej trójki. Widział, że pomoc tej zaatakowanej przez pająka nie ma sensu, jej rany były zbyt poważne by mógł jej pomóc podniósł rewolwer i wycelował. Tym razem nie śpieszył się tak bardzo jak w przypadku mutanta, zwłaszcza że ranna ręka utrudniała strzelanie. Starannie wycelował i dopiero wtedy oddał strzał, kładąc jednego robota na miejscu. Paniczny atak tamtej trójki najwyraźniej również przyniósł rezultat, gdyż drugi pająk także został zniszczony.

Ich wygląd świadczył, że najpewniej nie przynależeli do ruchu oporu, a próby uniknięcia odpowiedzi na jego pytania tylko utwierdziły go w pierwotnej ocenie. Niezależnie kim byli - szabrownikami, złodziejami czy ukrywającymi się mordercami, nikt na ziemi niczyjej nie przebywał od tak sobie. Świadczyć mogło o tym, jak skutecznie zdołał go zagadać jeden z nich jednocześnie dobywając broni. Musiał uzyskać odpowiedź i to szybko, gdyż nawet jeśli siepacze zostali wcześniej załatwieni przez mutantów, nie oznaczało to że ruch oporu jest bezpieczny. Jednak faktycznie w tym stanie na niewiele im się zda... a strzelanina, jeśli nawet skończyłaby się dla niego zwycięsko, na co były szanse, to i tak prawdopodobnie ubytek krwi doprowadziłby go do śmierci. Rozmowę jednak musieli odłożyć na później, to miejsce nie było bezpieczne, a kobieta zgodziła się pomóc mu z opatrywaniem rany. Gdy się zbliżyła Jack ranną ręką nieco nieporadnie sięgnął do kieszeni płaszcza i wygrzebał znaleziony przy jednym z trupów bandaż

- Dziękuję - powiedział gdy tylko skończyła

Ten sam mężczyzna który wcześniej zaprezentował sprytną sztuczkę z dobywaniem broni teraz zaprosił go do samochodu, udowadniając po raz kolejny że nie pochodzi stąd. Piątka nie wiedział, co knują ale jeśli faktycznie zamierzali go sprzątnąć to mieli okazję to zrobić wcześniej. Ruchowi oporu na niewiele by się zdał mając ranną rękę, zwłaszcza że walka się zakończyła. Niezależnie od tego w co grają tamci wydostanie się poza Ziemię Niczyją samochodem faktycznie może być łatwiejsze, a na pewno będzie szybsze. Później zapewne ich drogi się rozejdą, raz na dobre. Przeładował jeszcze obydwa rewolwery, łuski z armaty chowając pieczołowicie do kieszeni po czym wsiadł do samochodu
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline