Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2011, 12:24   #23
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
"- Ameryka nigdy Wam tego nie zapomni!
- Mhm.
Miałem własne zdanie co do pamięci Ameryki. Zawsze je miałem a ostatnio utwierdziłem się w nim. Do tego irytowała mnie maniera mówienia do mnie w liczbie mnogiej, kojarzyła mi się z ruskimi. Nie to, żebym ich nie lubił. Paru moich przyjaciół należało do potomków Ruryka. No dobra jeden. Jedna. Prawie jestem pewny, że uważa mnie za przyjaciela. W końcu jeszcze tutaj siedzę. Nieprawdaż Valentino?
- Zdradzi mi pan tak z czystej ciekawości jakim cudem wyrwał się pan z trzeciego?
I nie zarobił kulki. Tak powinno brzmieć to pytanie. Pytanie na które nie miałem zamiaru odpowiadać. Zamiast tego wstałem i podszedłem do okna.
Piękny widok. NJ się odbudowywało i rozrastało. Nie dawno uruchomili parę dźwigów i zaprzęgli do pracy speców. Tfu! Inżynierów. Jeszcze trochę i znowu będziemy mogli zamieszkać w betonowych, identycznych pudełkach. Pełna, cholerna cywilizacja. Szkoda, że wystarczyło oddalić się od którejś dzielnicy dwieście metrów by coś próbowało Ciebie zabić. Wróciłem myślami do tu i teraz, zaszczycając szpicla odpowiedzią.
- Drogi panie u nas w Federacji Appalachów niezwykle ceni się zdolność do dochowywania tajemnic. Niestety nie mogę tego zdradzić
- Tak samo nie zdradzi pan pewnie szczegółów kontraktów dla SSA i Hegemoni?
Zapomniał o FA, znając ich wywiad celowo by mnie podpuścić.
- A były takie?
Szpicel się zaśmiał, bardzo naturalnie. Dobry był skurwiel.
- Ciekawe jest to, że pana życie zaczyna się siedem lat temu. Od kontraktu dla Trzeciego.
- Dla Was to lepiej.
Znowu śmiech.
- I tak i nie.
Wzruszyłem ramionami.
- Grunt, że zawsze wykonuje zlecenie, prawda?
- Prawda panie Morgan. Prawda..."

***

"Byli tu. Słyszałem. Czterech ludzi. Jeden leżał i ciężko oddychał, worek łajna. Trzech nadchodziło od strony bitwy. Szkoda, że ostatniego Iona musiałem posłać do tych w samochodzie. Zresztą wcześniej się nie spisały. Jak to mówi stare przysłowie: umiesz liczyć, liczy na siebie."




Buntownicy

Cel, czy jak go nazywał JT, Doktorek nie był żołnierzem. Nie był nawet łowcą czy szczurem. Nie potrafił zwiewać, szczególnie gdy gonili go profesjonaliście a za takich się uważaliście. We trójkę podjęliście trop. Polowanie czas zacząć. Dwóch weteranów trzeciego zwiadowczego i ostatni z czerwonych. Mieliście zamiar skończyć to wszystko, zrobić coś by śmierć Waszych towarzyszy nie poszła na marne. A przynajmniej by zaspokoić swoje pragnienie sprawiedliwości. A może zemsty? Często granica między tymi dwoma pojęciami była bardzo płynna.
Szybko go dorwaliście, znacznie szybciej niż się spodziewaliście. Tak jak JT sądził półleżał oparty o ścianę. Trzymał się za serce i ciężko dyszał. Z kącika ust płynął mu strumyczek krwi. Gdy Was zobaczył najpierw próbował się odsunąć ale musiało to sprawić dla niego jeszcze większy ból. Syknął, zaklął i spojrzał na Was.
- Udało się skurwiele. Już po Was. Po Waszym cholernym ruchu.
Ledwo słyszeliście co mówi. Zresztą po chwili usłyszeliście coś co bardziej Was zajęło. Pierwszy odwrócił się Mike ale nim zdążył dał sygnał i JT to usłyszał. Kroki, ciężkie, wolne ale regularne. Po chwili zauważyliście sylwetkę. Wielką. Nieludzką. Z wielgachnym karabinem w ręce. Przez mgłę ciężko było rozpoznać kto to dokładnie. A i termowizja nie pomagała, od celu nie biło ciepło tak jak wcześniej od marines. Ale to na pewno nie był pancerz taktyczny. Obaj weterani z Posterunku zdali sobie sprawę co przypominają im kontury. Pancerz wspomagany Molocha. Obu też cisnęło się na usta jedno pięcioliterowe słowo dobrze podsumowujące całą sytuacje.

Uciekinierzy

Nie pozabijaliście się o dziwo, było to jakiś sukces. Co ważniejsze sukces zwiększał szansę dożycia końca dnia. Ale czy jakoś mocno? To się okaże.
Jechaliście w milczeniu, chociaż każdy milczał z innego powodu.
Wasz nowy towarzysz był raczej zbyt zajęty swoją raną, pazury mutanta co prawda nie naruszyły kości ani tętnicy ale rana była paskudna. Naprawdę paskudna, tu było potrzebne szycie w szpitalnych warunkach inaczej mogło dojść do zakażenia i amputacji. Lub śmierci. Bardzo powolnej. Bardzo bolesnej.

Charli była zaś zajęta "podziwianiem" krajobrazu.


Do komory kriogenicznej zdecydowanie nie pakowaliby jej bez powodu ale nawet w najgorszych wyobrażeniach nie myślała, że zastanie taki świat. Jeszcze nie dawno, wydaje się wczoraj jeździła tymi ulicami. Jadła w restauracjach i chodziła do klubów. Miała swoje ulubione miejsca, tylko, że nawet wysilając swoją wyobraźnie nie mogła stworzyć tamtego obrazu z ruin.

DeLucca zaś miał problemy innej natury, mniej metafizycznej. Bardziej ołowianej. Lub betonowej. Zadawał sobie pytanie czy po śmierci Alice jest jeszcze dla niego miejsce w Vegas. I czy jest gdziekolwiek na świecie. Jej ojczulek mu nie popuści. Zatem samo nasuwało się inne pytanie. Jeżeli nie w Vegas to gdzie indziej ma silne karty?

Derek z natury nie był gadatliwy, chyba, że musiał. Do tego był skupiony na prowadzeniu. Mgła była dziś wyjątkowo gęsta a droga, krótko mówiąc do dupy. Pełna dziur na których można zgubić zawieszenie i gruzu gotowego rozwalić oponę.

I właśnie to się stało. Na coś najechał rozwalając przednie opony, a potem tylne. Jeszcze chwilę się toczyliście, mafiozo próbował zapanować nad kółkiem. Nie miał szans. Zarzuciło Waszym samochodem w bok. James z przerażeniem obserwował zbliżającą się ścianę. W sumie jak patrzeć na to z boku to właśnie ta ściana uratowała Was przed dachowaniem i niechybną śmiercią DeLucci. Tylko, że w chwili wypadku jakoś nie myślał o tym w ten sposób. Wyrżnęliście.

Piątka

Coś Ciebie tknęło i obserwując jak kobieta w płaszczu zapina pasy sam również to uczyniłeś. W sumie ten drobny ruch uratował Ci życie. Szarpnęło, zarzuciło na boki, ramię zabolało żywym ogniem ale nic więcej w sumie się nie stało. Byłeś wstanie obserwować całą sytuacje. Widziałeś jak kierowca leży w swoim fotelu, nieprzytomny. A może martwy? Widziałeś jak do samochodu przyskakują żołnierze, po mundurach i insygniach poznałeś marines. Kątem oka złowiłeś gdzieś w ruinach błysk lunety.

Charli

Najpierw budzi Ciebie garstka typów przypominających kloszardów z mężczyzną o aparycji akwizytora na czele, potem napadają na Was pająki-roboty a na koniec wpadacie w poślizg i prawie macie dachowanie. Dobrze, że zapięłaś pasy. Mimo to głowa bolała od uderzenia w szybę boczną, ta rozbiła się w drobny mak. Byłaś oszołomiona. Czułaś ból w ramieniu po tym jak DeLucca w nie uderzył, jako jedyny nie zapiął pasów. Miał paskudne rozcięcie na głowie ale o dziwo żył. Musiał być w czepku urodzony.
Do samochodu dopadła kolejna grupka obdartusów, którzy postanowili udawać chyba żołnierzy. Różne fragmenty umundurowania od różnych mundurów. Niby ten sam kamuflaż ale tyle razy widziałeś wojskowych, że nawet oszołomiona zauważyłaś, że wzory są inne. Do tego karabiny różnych typów. Jakieś wersje kałasznikowa i emek do tego parę nie znanych Ci karabinów.

James

Przed uruchomieniem silnika należy zapiąć pasy. Przed wojną uczyli tego wszystkich kursantów. Ty na żaden kurs nie chodziłeś a zapinanie pasów uważałeś za przesąd. I przyszło Ci za ten pogląd płacić. W sumie to nie wiesz jakim cudem przeżyłeś ten wypadek. Szczęście. Nawet przytomności nie straciłeś. Za to oberwałeś. Lewa ręka rwała w łokciu a z rozciętej głowy ciekła krew. Miałeś problem z zogniskowaniem wzroku. Ktoś podbiegł do samochodu. Mundury, karabiny. I głos dochodzący jak przez watę.

Do Waszego samochodu podbiegli żołnierze. Sześciu, kolejni ubezpieczali kolegów z bezpiecznej odległości. Jeden z tych przy samochodzie wydzierał się.
- Wychodzić z samochodu! Łapy w górze! Wyłazić śmiecie! Łapy z dala od broni!
Nie machali chaotycznie lufami, czterech wzięło Was na cel, każdy innego. Byli uważni, obserwowali Wasze ruchy. Dwóch puściło karabiny, które zawisły na pasach i zaczęło Was wyciągać z samochodu. Najpierw poszedł Piątka. Nim zdążył się zorientować silne ręce wyciągnęło go z samochodu i rozpłaszczyło na masce. Ramię zabolało jakby miał odpaść.
- Ale armata...
- Nie pierdziel Johnosn, zapieraj klamki i na muszkę.
Nim rewolwery upadły na ziemię żołnierze zaczęli wyciągać Charli. Zrezygnowana doktor (a może po prostu przewidująca?) nie stawiała oporu toteż obeszło się bez zbyt wielu szarpnięć. Na wykręconych nadgarstkach zamknęły się zimne obręcze kajdanek. Ktoś wywlekł Dereka, dwóch innych lufami pogoniło gramolącego się Jamesa. I na nadgarstkach DeLucci zapięły się kajdanki.
O dziwo, jeżeli się nie stawialiście się lub zbyt nie ociągaliście nie byliście zbyt brutalnie traktowani. Wiadomo to było aresztowanie a nie piknik ale James i Piątka byli świadkami dużo brutalniejszych zatrzymań. Gdzie na przykład zamiast kajdanek przestrzeliwano kolana i łokcie. Nawet żołnierz obszukujący Newsom nie robił tego nachalnie, po prostu profesjonalnie. Tak, profesjonalizm to dobre słowo na określenie ich działań.
Z ruin wyszedł następny żołnierz, wyróżniał się. Węższy w barach ale nie chuderlak, bez broni długiej i części osprzętu.
- Jesteście aresztowani za działalność wywrotową. Macie prawo do adwokata. Macie prawo milczeć. Wszystko co powiecie może zostać wykorzystane przeciw Wam. Zabierać ich.
Na jego znak zostaliście poprowadzeni do półciężarówki. Ze względu na ranę Piątka nie został spięty kajdankami, marines pozbawili go tylko broni i płaszcza. Z rozmów między żołnierzami wywnioskowaliście, że Derek żyje i gdzieś go zabierają. No pięknie. Pośpieszani lufami wsiedliście do samochodu.

Obserwator

Bob Denton

Czy rana bolała? Jak sam skurwysyn! Pieprzony mutek rozorał Ci policzek aż do zębów i pozbawił części nosa! Ty co prawda pozbawiłeś go części głowy ale jakoś mocno nie poprawiało Ci to humoru.
Zostawiłeś dziwnego trupa z dziwnymi klamkami. Szef na pewno sprezentuje Ci nowe, normalne, solidne. I zafunduje lekarza. Kurwa, jak boli!
Schody były niemiłosiernie długie, ściskając w ręku glocka schodziłeś. Czemu ten mutas nie mógł być trochę wolniejszy? Chociaż minimalnie. Jak boli!

W końcu zszedłeś, mgła dziś była wyjątkowo gęsta. Ścieżkę znałeś, NJ to Twoje miasto. Jako gówniarz wraz z podobnymi sobie wymykałeś się do Strefy Niczyjej by pokazać jaki jesteś odważny. Jako młodzieniec patrolowałeś ją. A teraz... Teraz robisz to co robisz i w sumie jesteś z tego zadowolony.
Szybko i w miarę cicho szedłeś na miejsce spotkania. Niestety, to nie był koniec niespodzianek. Dostrzegłeś ich dopiero wtedy co oni Ciebie.
Dwóch marines stało nad dwoma trupami mutków. Całkiem blisko Ciebie. Pieprzona mgła. Jeden z żołnierzy klęczał z wyciągniętym nożem nad mutasem i mu się przyglądał. Drugi mutek miał prawie oderżniętą głowę. Chociaż najbardziej interesował Ciebie partner nożownika. Jego emka była wycelowana prosto w Twoją głowę.
- No proszę. Kogo my tu mamy. Chyba będziesz musiał kolego zabrać się z nami.

Więzienie

dr Charli Newsom i Jack "Piątka" W.

Zamknęli Was w celi. W sumie nie najgorszej jak dla Piątki, chociaż w porównaniu do Australijskich więzień znanych Charli (ze zdjęć oczywiście) było okropne. Mały pokój. Pod każdą ścianą dwa składane na bok łóżka, jedno nad drugim i małe zakratowane okienko pod którym stał malutki stolik z taboretem. Celę od korytarza dzieliły solidne, drewniane, okute drzwi z małym okienkiem z zasuwą u góry.
Na jednej z prycz, górnej, leżał Derek. Już przytomny ale wybitnie nie w humorze. Milczał z zaciętą miną.
W sumie nie było tak źle gdyby nie rana Piątki. Mimo fachowo założonego opatrunku wymagała szycia. No i pozostało pytanie: gdzie jest Delucca?

James DeLucca

Zdecydowanie wolałbyś być gdzie indziej. Siedziałeś na metalowym krześle z zatrzaskami na ręce, głowę i nogi. To, że zatrzaski nie były w użyciu w tej chwili nie oznaczało, że nie będą w użyciu zaraz.
Pomieszczenie było duże ale zaciemnione. Silne światło padało na krzesło, stojące trochę przed nim również metalowe biurko i kolejne, już znacznie wygodniejsze, krzesło. Ledwo widziałeś ściany oślepiany przez światło, wydawało Ci się, że stoją tam ludzie. No pięknie. Mogłeś się założyć, że kamienna podłoga jest wyposażona w rowki do odprowadzania krwi.
Zostawili Ciebie tu na dłuższą chwilę. Jak długą? Ciężko było ocenić. Nie wstawałeś, wszelkie próby wiązały się z reakcją jednego z stojących pod ścianą. Póki co uprzejmą, póki co... Gdy podchodzili widziałeś gumowe pałki.
W końcu drzwi do pokoju przesłuchań się otworzyły. Stanął w nich niski mężczyzna, widziałeś oświetlaną z korytarza niska sylwetkę. Nim drzwi się zamknęły zobaczyłeś, że mężczyzna kuśtyka na lewą nogę.
- Pan James DeLucca... Sam człowiek Karuzela czy jak mawiają dowcipniejsi Łowca Mrożonek, zaszczycił nas swoją obecnością!
Mężczyzna wszedł w krąg światła. Ubrany jakoś tak... normalnie. Przedwojenna kurtka z szarego materiału, jeansy, skórzane buty produkcji powojennej. Raczej nie podróżne, za krótkie. Przypomniało Ci się co mówił kiedyś jeden, Twój znajomy. Broń i buty dużo mówią o osobie. Łatwo zmienić kurtkę czy bluzę jednak ludzie niechętnie pozbywają się butów i broni.
Przeciętność wyglądu mężczyzny kończyła się na ubiorze. Był niski, łysiejący i to dość nie równo, nie jak osoba się starzejąca. Nic dziwnego w dzisiejszych czasach. Do tego wyłupiaste oczy i brzydka twarz. Najzwyczajniej w świecie brzydka. Palce jednej ręki miał zbyt krótkie. Oceniałeś go na jakąś trzydziestkę. Pierwsze pokolenie powojenne.

Bob Denton

Wyszedłeś z pokoju kapitana Gilta. W sumie miałeś teraz dwa wyjścia. Zrobić to co chciało FBI albo... Nie, nie było żadnego "albo". No ale przynajmniej ich lekarz się Tobą zajął. Szwy przyozdobiły Twoją facjatę a brak lewego płatka nosa zasłaniał opatrunek. Czułeś się dziwnie lekko i wesoły. Mimo całej sytuacji. Leki przeciwbólowe jeszcze trzymały. W sumie do jutra rana byłeś wolny. Mogłeś odwiedzić drugiego ochotnika do tej misji, ponoć prawdziwego ochotnika, zapijającego się teraz w barze lub mogłeś zrobić... W zasadzie wszystko po za wyjazdem z NJ.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline