Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2011, 15:20   #37
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Chrapanie, mamrotanie czegoś bez sensu, puszczanie bąków przez sen, nieświadome wierzganie i sikanie do łóżka. Kto by pomyślał, że kiedyś będzie to luks, na który tak rzadko można sobie pozwolić. Sen przynosił ukojenie i dawał rozkosz nieświadomości. Niektórym. Innych zakuwał w kajdany koszmarów. Przeszłych, które już ich spotkały i tych, które jeszcze przed nimi. Spali jednak. Zaopatrzywszy się uprzednio u hojnego gospodarza, wedle własnych potrzeb i gustów, posłuchali jego rady, aby przespać się choć trochę. Wszak nie prędko mogą mieć drugą okazje. Jednak, jak mówi stara mądrość, wszystko co dobre, szybko się kończy.

- Budźcie się! Prędko! Już tu są. Nie ma czasu do stracenia! –
- Eeeee.... co? –
- Co do kurwy... Kto jest? –
- Znaleźli was nawet tutaj! Musicie uciekać, inaczej wszyscy zginiecie! Idziecie do brata Morissa. Szybko, w zakrystii jest wejście do kanałów! –
- A Vincent? Został na stra... –

Rozdzierający krzyk słychać było aż tutaj. Nie znali się długo, ale głos kompana rozpoznali od razu. Głos pełen bólu i cierpienia.

- Stało się. Jakem rzekł, tak się stało. Zostaliście tylko wy, więc ruszcie się, jeśli nie chcecie do niego dołączyć! –

Cóż było robić? Pobiegli gdzie wskazał im starzec, z bronią gotową do walki. Dopiero kiedy brnęli przez cuchnące, podziemne arterie miasta, dotarło do nich, że starzec mógł ich wieść w pułapkę. Na szczęście w ciemny, lepkim i śmierdzącym morzu ekskrementów, w które wpadli po wejściu do tunelu, nikt na nich nie czekał. Poza szczurami. One jednak ich nie niepokoiły. Swój rozum miały i już dawno nauczył się że nie warto zajmować się tymi co się jeszcze ruszają. Wszak prędzej czy później i tak do nich trafią. Tyle, że już mniej ruchliwi i łatwiej pożywić się będzie.

Droga do złotego kwartału i ulicy Żelaznej była długa i pełna strachu. Czy to w kanałach, czy to w ciemnych uliczkach czy na dachach budynków, wszędzie czuli na karku oddech śmierci. Straż była wszędzie, czujniejsza i liczniejsza niż zwykle a przecież nie tylko o nich musieli się martwić. Każde z pozostałej przy życiu trójki, co chwila spoglądało za siebie w poszukiwaniu tajemniczych jegomości, których wzrok niemal fizycznie czuli na plecach. Nikogo jednak nie udało im się wpatrzeć. Może to i lepiej?
Pod tylnymi drzwiami przybytku Dunstana stanęli po blisko trzech godzinach. Brudni, śmierdzący i zaszczuci niczym dziki zwierz, na którego idzie nagonka. O dziwo odrzwia otworzyły się natychmiast, jak przed nimi stanęli. Myvern nawet nie zdążył dotknąć kołatki. Stanął w nich ubrany na czarno jegomość w średnim wieku, wyglądający jak śmierć na urlopie. Kompetencji mu jednak nie można było odmówić.

- Eeeee.... jesteśmy.... –
- Wiem kim jesteście i do kogo przyszliście. Wejdźcie. Już na was czeka. –

Do tego, że wszyscy widzieli o nich więcej niż sami o sobie, tez zaczęli się przyzwyczajać. Poprowadzono ich długim, krętym korytarzem do niewielkiego gabinetu. Odźwierny wyszedł i zamknął za nimi drzwi. Gabinet pełen był książek i innego rodzaju bibelotów, których przeznaczenia nie sposób było się domyśleć. Był też biurko i siedzący za nim mężczyzna. On z kolei wskazał im ustawione przed biurkiem fotele.

- Darujmy sobie uprzejmości i wstępy. Wy wiecie kim ja jestem, inaczej by was tu nie było, a ja wiem kim wy jesteście. Choć spodziewałem się, że będzie was więcej. Dla zasady jednak, jestem Morris. Wy zaś... Cóż wy jesteście pechowcami, na których poluje całe miasto. -

Jak na szefa wszystkich szefów, władcę przestępczego światka Rel Astry wyglądał bardziej na księgowego niż bandytę. Był przy tym równie konkretny.

- Do rzeczy. Jest coś, co chce abyście dla mnie zrobili. Zadanie, o którym za chwile, jest delikatne i specyficzne a z rożnych względów, niech mogę powierzyć go nikomu z moich ludzi a nawet nikomu z miasta. Wy za to nadajecie się doskonale. Oczywiście jest bardzo niebezpiecznie, ale po ostatnich dniach wszyscy i tak życie na kredyt. Przynamniej na razie. Z innych, równie delikatnych i skomplikowanych przyczyń, moja osoba nie może mieć z tym nic wspólnego. Dlatego, to wam je zlecę i musicie wykonać sami, własnymi siłami, nie licząc na czyjakolwiek pomoc a moją w szczególności. Moi ludzie szukają was, tak samo jak wielu innych. Oficjalnie jest za was nieoficjalna nagroda, więc nie wzbudzi to niczyich podejrzeń. Jeśli jednak was złapią, to cóż... Liczcie tylko na siebie. Chyba jesteście do tego przyzwyczajeni, prawda? -

Moriss uśmiechnął się promiennie, lustrując ich wzrokiem

- Wszystko świetnie, tylko co my będziemy z tego mieli? –
- Och, to chyba oczywiste. Uśmiercę was za to. –
Jeśli dłonie przesuwające się ku rękojeścią i krzywe oblicza jego gości, zrobiły na Morissie jakkolwiek wrażanie, to nie dał po sobie tego poznać w żadne sposób.

- Och, nie denerwujcie się tak. Czyż nie tego wam właśnie trzeba? Czyż wszystko nie było by łatwiejsze, gdybyście zginęli tam na placu, razem z mnóstwem innych? Tak jeszcze może się stać. Wystarczy jedno moje słowo. –
Zrozumienie intencji gospodarz zajęło im chwile, ale w końcu zrozumieli.
- Tak, tak szanowni Państwo. Nikt nie ściga trupów. Nikt nie organizuje na nich obławy, ani nie wyznacza za nich nagrody. Niego trupy nie interesują, wszak kto to widział, aby troje nieboszczyków wyjechało z miasta z pełnymi sakiewkami. A nawet jeśli by tak było, to w końcu to nieboszczycy, więc kogo to obchodzi? Wszak aby uśmiercić człowieka, nie trzeba mu koniecznie oddzielać głowy od korpusu. Czasami wystarczy tylko powiedzieć, że widział się jego zwłoki, wśród setek innych ofiar ataku. O wybaczcie, trzęsienia ziemi oczywiście. Rzecz jasna ważne jest to, kto mówi i kto słucha...

Cała trójka spojrzała po sobie porozumiewawczo. Jak powiedział na początku, wszyscy wiedzieli kim był i co może. Jego słowa miały swoją wartość. W przeciwieństwie do ich życia, bo ono było warte właśnie te kilka słow.
- No dobrze, o jakiej sprawie mowa? –

Morris znów uśmiechnął się szeroko, jak to miał w zwyczaju i począł wyjaśniać.


- Jest pewna osoba, która jest mi bardzo droga. Nazwa się Meredit. My jesteśmy... Cóż, powiedzmy, że jej życie jest dla mnie najcenniejsze, nawet ponad swoje. Niestety w moich fachu, to poważna wada, którą ktoś postanowił wykorzystać i zrobił to nad wyraz skutecznie. Wasze zadanie, będzie poległo na uwolnieniu Meredit z rąk tego złego człowieka. Sam nie mogę tego zrobić, bo... Bo sam się przyczyniłem a nawet zgodziłem, na obecną sytuację. Meredit jest zakładnikiem. Ja zaś musiałem przysiądź, że nie będę próbował tego zmienić, pod groźbą śmierci. To zaś jest dla mnie nie do przyjęcia. Skąd mogłem wiedzieć, że to się tak skończy? Teraz jednak Meredit jest więźniem. Wiem, że sami jeszcze nie tak dawno byliście więźniami, ale zapomnijcie o tym co przyszło wam do głowy. Chyba nie myślicie, że pozwolił bym umieścić Meredit w obskurnym lochu, jak byle szczura?! Nie, to nie jest więzienie jakie mogliście poznać. Postawiłem jasne żądania. Żadnych krat, cel czy zamków, żadnych strażników, najlepsze jedzenie i ubranie, świeże powietrze i pełna swoboda poruszania. Tak tez się stało. –

- W czym więc problem? –
- W tym że jest więźniem! Zrobiono wszystko to czego zażądałem a mimo to... Nie widzieliśmy się do roku lub i dłużej. To się musi skończyć i to jest właśnie wasze zadanie. –

- Taa... To jak wygląda ta twoja królewna? –
- Królewna? Jaka Królewna? Meredit to mężczyzna i to jaki? Ehhh, co wy możecie o tym wiedzieć... –
- .... –

- Do rzeczy. Dostaniecie dokładną rycinę i opis, więc z rozpoznanie go nie będzie problemu. Zresztą jest jedynym więźniem. Tu jednak pojawia się problem. Nie wiem dokładnie gdzie się znajduje. Więzi go niejaki Ralf Finnes. Bydle mieszka w Zielnym Zamku, który leży tuż koło pałaców Lorda Draxa. Wiem tylko, że stamtąd można się do niego dostać. Zamek wziął swoją nazwę, od pnączy pokrywających cały budynek. Ludzi mówią o nich dziwne rzeczy. Ponoć są mięsożerne i nie jednym złodziejem się już pożywiły. Nie wiem ile w tym prawdy, ale w przypadku Finnes musicie wziąć to pod uwagę. Zamek otaczają wiecznie zielone ogrody, jeśli tak można nazwać te dżungle. Tam wiedziałem się z Meredit po raz ostatni.

Zamek dawniej był świątynią jakiegoś zapomnianego boga i ponoć można dostać się tam tunelem z dzielnicy świątynnej. Nikt jednak nie wie gdzie on jest. No prawie nikt. Meredit nie jest pierwszym więźniem Finnesa. Przed nim było wielu innych, równie ważnych. Finnes zrobił z tego swój sposób na życie. Czasami nie wystarczy zamknąć kogoś w lochu. Czasem trzeba, czegoś bardzie subtelnego. Nikt jednak nigdy stamtąd nie wyszedł. Z wyjątkiem jednej osoby. Ma na imię Jarred i ponoć jest bratem samego Finnesa. Ponoć był jego więźniem i przeżył w niewoli straszne rzeczy. Jemu jedynie udało się uciec. Szukałem go długo i nie wiele udało mi się ustalić. Wiem tylko że, jest w któreś ze świątyń i nie uciekał z miasta. To zaś oznacza, że ma interes do wyrównania z bratem. Odnajdzie go a może dostaniecie jego pomoc. Inaczej będzie wam ciężko, bo jedyną osoba, która oprócz Finnesa zna wnętrza zamku, jest jego kobieta, niejaka Amelia.

Zielonowłosa Elfka, ponoć licząca sobie setki lat, choć wygląda ledwie na nastolatkę. Jest najwyższa kapłanką Zodala, tego boga od miłosierdzia i innych takich bredni. Kiedy nie ma jej w zamku Finnesa, jest w jego świątyni. W Rel Astrze jest jedna z największych w świecie. Pilnują ją cały czas akolici i paladyni więc dostać się do niej nie będzie łatwo. Teraz jednak będziecie mieli niepowtarzalną okazję.

Co rok, w jakieś tam święta, najwyższa kapłanka wyrusza do miasta „czynić dobro”. Odwiedza żebraków, chorych i biedaków, przynosząc im ulgę i inne takie. Pamiętacie ten wesoły loszek, w którym gniliście czekają na egzekucje? Co prawda już nie istnieje, ale gdzieś muszą trzymać kolejnych wam podobnych milusińskich. Dziś wyrusza właśnie tam, odwiedzić waszych następców w kolejce na szubienice. Zupełnie przypadkowo wiem gdzie to jest i mam plan budynku.... –


Aramina proszę o nie postowanie
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 16-01-2011 o 15:37.
malahaj jest offline