Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2011, 20:32   #205
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


GRUPA „RZEŹNIA”


EMMA HARCOURT i RUSSEL CAINE

Kiedy Caine leżał na podłodze czując metaliczny smak krwi w ustach Emma, z mieczem wzniesionym do ciosu, zbliżała się do Zamaskowanego.

Czy ten ją widział? Czy wyczuwał niebezpieczeństwo?

Russel napierał na kulę, kierując ją głębiej, w żywotne organy Zamaskowanego. Coś jednak stawiało mu silny opór. Czuł, jak zdolność regeneracji wroga wypiera obce ciało, jakim był pocisk z organizmu. Żagiew naciskał swoją własną mocą, ale ból i połamane kości – jakie zapewne miał – powodowały, że coraz trudniej było mu utrzymać nad tym kontrolę. W końcu stało się to, co musiało się stać. Caine poczuł ciepły strumień krwi lejący mu się z nosa. Stracił przytomność.

Nie widział już jak Emma wznosi miecz. Zamaskowany też chyba tego nie widział.

Dopiero kiedy cios Emmy trafił go w kark, przerąbując go prawie do połowy – zawył tak, aż resztki szyb posypały się ze szczątków framugi. Emma zachwiała się o mało nie wypuszczając broni z ręki. Zacisnęła zęby i w desperackim odruchu zrodzonym z budzącego się w niej poczucia lęku zadała kolejny cios. Kute na zimno żelazo zakończyło sprawę.
Odrąbana głowa potoczyła się po podłodze, odbijając od szczątków stołu i połamanych krzeseł, aż w końcu zatrzymała się pod oknem. Emma nie przestawała, rąbiąc ciało na kawałki.

Kiedy skończyła spojrzała na dzieło zniszczenia. Zamaskowany leżał, w kałuży czarnej, dymiącej posoki. Tam gdzie na krew spadły promienie słońca zaczęła się reakcja chemiczna. Posoka bulgotała, jak gotująca się smoła i dymiła. Ale nie płonęła.

Emma odwróciła się, by zobaczyć co z trojaczkami. I wtedy zobaczyła cztery pary wpatrzonych w siebie z przerażeniem oczy. Dziewczyn i ich matki. Strach malujący się na ich twarzach nieco otrzeźwił Fantomkę. Nie bały się Zamaskowanego, tylko jej.
Dziewczyna opuściła miecz, którego klinga dymiła, jak wyjęta z żaru.

Russel Caine otworzył oczy. Żył, ale chyba był poważnie ranny.


* * *

Wsparcie GSR-u i karetki były na miejscu po kwadransie. Za oknami zapadał zmrok. Na ulicy gromadziła się coraz większa grupa gapiów zaintrygowana błyskającą światłami karetką oraz dwoma wozami bojowymi GSR-ów, które zablokowały ulicę.

Emma siedziała wpatrzona w dopalający się samochód. Nie miała za wiele sił. Całe napięcie związane z atakiem uderzyło w nią z pełną siłą.



AUDREY MASTERS

Uzbrojeni po zęby mężczyźni jechali w pełnej napięcia ciszy. W wozie bojowym śmierdziało potem i smarem do broni. Wydawało się, że jazda trwa wieczność.

W końcu dotarliście na miejsce.

Pierwsze co zobaczyłaś, to dopalający się wrak samochodu i okrwawiony samochód humvee stojący kawałek od niego. Wokół niego formowała się już chmura zwiastująca niedługie nawiedzenie. Widziałaś ją chyba tylko ty. Mlecznobiała poświata przypominająca mgłę.

Wokół zgromadzili się już gapie – nawet w tych mrocznych czasach żądni krwi. Wysiadając z wozu bojowego rozejrzałaś się czujnie wokół.

I wtedy go zobaczyłaś. Stał przy parkanie oddzielającym jedną z posesji przy ulicy i palił papierosa.
Nie miałaś wątpliwości. To był Finch! Ubrany w długi prochowiec, palił papierosa przyglądając się zaatakowanemu budynkowi. W

Wasze oczy spotkały się na chwilę. Finch mrugnął i nie spiesząc się ruszył w bok. Jeszcze chwila i zniknie za zakrętem bocznej uliczki odchodzącej od tej, przy której stał zaatakowany dom.

Gdzieś niedaleko wyła syrena karetki.

Finch zatrzymał się na rogu i spojrzał za siebie. Potem dał ci znak, byś za nim poszła.

Chmura ektoplazmy nad samochodem GS-rów zaczynała przyjmować coraz bardziej niepokojący kształt. Finch spojrzał na nią, pstryknął palcami i .... nawiedzenie znikło. Jak mgła rozproszona promieniami słońca.

- Idziesz czy nie? – usłyszałaś jego głos tuż przy swoim uchu, mimo że właściciel głosu nadal stał na rogu, jakieś sto kroków od ciebie.




GRUPA „RYTUAŁ”


MICHAEL HARTMAN

Wszystko było jak zły sen. Koszmar wypełniony wrzaskami, paskudnymi głosami i krzykami, których nikt na tym świecie nie potrafił by zrozumieć. Nikt, poza tobą.

Jak przez mgłę pamiętasz wściekłość, która eksplodowała w tobie, niczym granat rozpryskowy wrzucony do ciasnego pomieszczania. Były jakieś twarze. Były krzyki. Kule, które raniły twoje ciało. Krew na twoich pazurach.

Czułeś się tak, jakbyś został zepchnięty pod powierzchnię wody, a ktoś trzymał cię w zanurzeniu nie pozwalając się z niej wydostać. Dusiłeś się, kiedy świadomość zwana „Michaelem Hartmanem” została zepchnięta do roli widza obserwującego wszystko zza zachlapanej krwią szyby.
Przez chwilę o mało nie odzyskałeś „sterów”, kiedy pojawiła się Dolorez. Jej głos brzmiał jak obietnica wyzwolenia, jednak głosy w głowie były niepokonane.

Pamiętasz, że biegłeś. Pamiętasz, że ktoś za tobą strzelał, ale niecelnie. Głosy prowadziły. Ogłupiały. Kontrolowały tobą całkowicie. Aż przestały i znów mogłeś być sobą.

* * *

Kiedy się ocknąłeś pierwsze co poczułeś był deszcz. Leżałeś skryty w jakiś krzakach wśród resztek śmieci i starych opon. W ustach czułeś smak krwi i nieprzetrawionego mięsa. I wtedy twój wzrok padł na rozbryzg krwi i poszarpaną nogę odzianą w pończochę wystającą z opony.
Spojrzałeś w bok.
Widziałeś twarz dziewczyny. Młodej, pewnie ledwie skończyła osiemnastkę. Widziałeś wielką ranę na jej gardle. Ślady po kłach. Twoich kłach.

- Popędził bardziej w tamtą stronę – usłyszałeś niespodziewanie gdzieś niedaleko.

Spojrzałeś w tamtym kierunku.

Było ich dwóch. W mundurach GSR-u. Oświetlali półmrok latarkami podwieszonymi pod bronią.

- Daj spokój, Leo – powiedział drugi, trzymający się nieco dalej. – Zobacz jaka gęstwa. To jakiś kurewski łak. Zawiadomimy Łowców i wrócimy, jak zrobi się jaśniej.

- Ona może jeszcze żyć.

- Trzymał ją za gardło! Zapewne zabił ją, jak tylko dopadł! Wracajmy, kurwa, ściemnia się.

Zaczęli się wycofywać w stronę majaczących w mroku kamieniczek.




DOLORES ESPERANZA RUIZ i GARY TRISKETT

Czy mogło się to skończyć inaczej? Pewnie tak.

Teraz jednak Hartman spierdzielał w pogrążający się w mroku Rewir. Bezpieczny. Niedługo ochłonie, dojdzie do siebie i wtedy zaczniecie się martwić.

Był tutaj, a więc i CG musiała gdzieś tutaj być. Michael był przecież jak wierny pies. Kundel, który nie odstąpiłby jej nogi nawet na krok. Szlachetny i wierny psiak.

Najpierw jednak rytuał, którym Dolorez odpędziła duchy i zjawy. Cokolwiek robiła Kubanka działało. Widma traciły swoją powłokę, rozmywały się z cichym zawodzeniem, a w końcu znikały. Odchodziły gdzieś .... na jakiś czas. W końcu Ruiz była tylko kapłanką. Władała mocą daną jej przez loa. Niczym więcej, ale też niczym mniej. Czy wrócą? Siostrzyczka nie wiedziała. Czuła tylko, że to co zrobiła, spodobało się bóstwom. Nie zapłaciła zbyt dużej ceny. Tylko lekki szum w głowie i odrobinę krwi z nosa. Niewielka cena, jeśli pamiętać

Pozbywszy się intruzów mogliście wrócić do szukania Lawrence. Przyłączyć się do GS-rów, którzy już krok po kroku, z bronią gotową do strzału, przeszukiwali zgliszcza lokalu.
Nie sililiście się na subtelność. Jeśli ktoś tu był, to przepychanki z Hartmanem na pewno zaalarmowały go już dawno temu.

W końcu trafiliście na zaplecze i na drzwi prowadzące w dół, do piwnic. Z bijącymi z nerwów sercami ruszyliście nimi by odkryć koszmar, który stał się waszym wspólnym udziałem w przyszłości.

* * *

Może, gdybyście nie jechali najpierw do MRu po spotkaniu z Crusherem i androgeniczną blondi, zdążylibyście wcześniej? Może gdybyście nie próbowali ratować Hartmana i zaganiać do rogu tylko rozwalili tak, jak każdego innego Zmiennokształtnego, zdążylibyście na czas.

Może ... Kto wie?

W każdym bądź razie, kiedy odkryliście te drzwi i piekielną roślinę pleniącą się pod ziemią, było już a późno.

Gary był tam z minute wcześniej. Szedł przodem, ostrożnie, więc Dolores dogoniła go nim dotarł do celu.

Najpierw był krótki korytarz zakończony otwartymi do połowy drzwiami. A za nimi ...

Kiedy weszliście do środka ujrzeliście w blasku latarek tą pulsującą bryłę mięsistych korzeni i łodyg, bladych, pokrytych cętkami liści i ogromne bąble, przypominające opasłe brzuchy demonów. Brzuchy napinające się do wytrzymałości skóry, gotowe w każdej chwili eksplodować wokół zawartością żołądka. Odór, jaki wydzielała roślina był paskudny. Kojarzył się ze smrodem gnijącego mięsa i zatęchłej krwi. Zakręciło się wam w głowach, nawet mimo noszonych masek. Masek, na których szybkach – co zauważyliście z niepokojem prawie od razu - w mgnieniu oka pojawił się zielonkawy, organiczny nalot.

Zarodniki! Maciupeńkie, unoszące się w całym pomieszczeniu niczym kurz.

Spojrzeliście w górę,. dostrzegając nad tą rośliną pokryte glutowatymi naroślami systemy wentylacyjne. Nie było wątpliwości, gdzie prowadziły. Nie było wątpliwości dokąd szybowały te mikroorganizmy. „Sztolnia Demona”!

Czyżbyście właśnie odkryli winnego szaleństwa ubiegłej nocy? Czyżby ta roślina w jakiś sposób wzbudzała szaleństwo wśród Martwych? Czym była?

Jedno było pewne. Żywiła się mięsem.

Otóż bowiem, kiedy spojrzeliście na napęczniały guz na cielsku rośliny i to co z niego wystawało poczuliście kolejną falę grozy i mdłości. A także fale różnych uczyć – wściekłości, żalu, szaleńczego gniewu.

Z tego ogromnego strąka wystawała blada, okrwawiona ręka CG.

A kiedy, nie bez trudu, udało się wam wyrwać kawał bulwiastej, strzelającej cuchnącymi sokami rośliny, z wyrwanego otworu wypadło to, co zostało z waszej kochanki.
Oklejone sokami, na pół strawione wraz z ubraniem ciało, do tego stopnia okaleczone, że gdzieniegdzie przez przeżartą skórę widzieliście kości i organy wewnętrzne.

Nie było wątpliwości. CG nie żyła, a ta piekielna rosiczka była jej zabójczynią
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 17-01-2011 o 15:54. Powód: poprawki literówek - pewnie nie wszystkich i tak
Armiel jest offline