- Co teraz?! Ja ci zaraz powiem co teraz, ty żałosny parchu!!! - zaszamotał się wściekle bandyta, niemal opluwając sobie brodę.
- Jak tylko reszta moich braci tu przybędzie po drzewach was porozwieszamy! Jajcami do pni przyb... - skończył momentalnie, gdy gruba gałąź z impetem trafiła go prosto w potylice.
- Ależ z niego nerwowy buc... - odparła poirytowana Maria, odrzucając nadłamany ciosem drągal.
- A ja dalej nie kojarzę co to za jeden... - uśmiechnęła się przepraszająco, wiążąc jego i jego kompana do drzewa.
Gdy tylko skończyła zadanie, spojrzała na swoją krwawiącą nogę, jakby dopiero teraz przypominając sobie o ulatującej z niej czerwieni.
- Nie znasz się przypadkiem na znachorzeniu, co? - spytała, podkuśtykując do juków i wydobywając z nich garść płóciennych bandaży.
Nie było to łatwe, ale wspólnymi siłami udało się im w końcu jakoś opatrzyć ranę.
- Miewałam już gorsze - odparła szczerze.
- A tobie, powinnam chyba podziękować... i przeprosić.
Popatrzyła mu z wdzięcznością w oczy... celując do niego z pistoletu.
- Oby się nie okazało, że mimo wszystko będę cię musiała powiesić...
Zgodnie z zapowiedziami, następnego dnia wieczorem dotarli do Hargendorfu. Miasto, jak wszystkie grody na północy, otoczone było słusznym murem i porządnymi warownymi umocnieniami. W towarzystwie strażniczki dróg i z przywiązanymi do siodła, skutymi skazańcami dostali się jednak do środka bez żadnych problemów.
Tak jak można było przypuszczać, pierwszym ich celem w obrębie murów stała się strażnica, gdzie szybko wyjaśniło się - ku uciesze wszystkich obecnych - iż Edgar żadnym poszukiwanym zbirem nie był i puszczony mógł zostać wolno. A nawet więcej, zaradnej Marii udało się wytargować dla niego część nagrody za głowę złapanych złoczyńców, których - nawiasem mówiąc - strażniczka nadal nie była w stanie przyporządkować do żadnych dawnych wydarzeń.
- Cóż mogę powiedzieć - uśmiechnęła się przepraszająco, gdy było po wszystkim.
- Dobrze się stało, że przyszło nam się spotkać na trakcie. Kto wie, co by ze mną było, gdybyś nie znalazł się na tej polanie... - wręczyła mu pękatą sakiewkę otrzymaną od sierżanta straży.
- To jednak nie wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. Znam pewnego obytego mędrca zamieszkującego to miasto, jest mi winny małą przysługę. Może on będzie w stanie ci jakoś pomóc? A może przynajmniej słyszał o twoich stronach i wie coś o twoich rodakach? Nazywa się Johannes Bauer. Powiedz mu, że ja cię przysłałam. Pobędę jeszcze jakiś czas w mieście, więc zapewne się jeszcze spotkamy...
Mistrz Bauer okazał się właścicielem małego, podupadłego sklepiku przy ulicy Rynkowej. Skromny interes zdawał się bazować na usługach piśmienniczych i wszelkiego rodzaju ezoteryczno-magicznych poradach, czymkolwiek miałyby w tym przypadku nie być. Dla obcokrajowca poszukującego wiedzy wyglądało to nader obiecująco. Gdy tylko Edgar otworzył drzwi, uderzyły go obfite siarczano-ziołowe powiewy alchemicznej pracowni. Mistrz przybytku siedział właśnie za ladą, racząc się tłustawym, porządnie wypieczonym udźcem, popijanym szlachetnym trunkiem z glinianego pucharu. Widząc przybysza odstawił na chwilę ucztę, powstając z niemałym trudem z przymałego zydla.
- Witaj w Emporium Mistrza Bauera, magistra sztuk tajemnych, znawcy ksiąg hermetycznych i adepta dalekowschodniej alchemii, matki wszystkich szlachetnych nauk! - zamachał tłustymi palcami, nucąc pod nosem jakiś niezrozumiały bełkot.
- W czym mogę ci pomóc, przyjacielu? Trzeba ci może dekoktu na małżonkę niechętną w łożnicy, czy też chciałbyś poznać godzinę swej śmierci? A może coś, by pobudzić strudzone wiekiem przyrodzenie? Nie ma co się krępować! Mistrz Bauer wszystko rozumie i na wszystko coś zaradzi!