Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2011, 15:43   #206
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Każdego można określić jakimś jednym słowem. Owszem będzie to uogólnienie ale oddające pewne, ważne cechy charakteru. Ktoś jest miły, ktoś inny nieśmiały, cyniczny czy ponury. Długo by wymieniać. Słowem najlepiej opisującym Caine było "drań". Bo był draniem jakich mało.
Emma miała racje, od złości i nienawiści aż kipiał. Nienawidził świata, za to, że zniszczył jego życie. Chował tą nienawiść i agresje pod maską ogłady. Udanie z reguły, trzeba mu przyznać. Jednak w środku wrzał a to wrzenie kierunkował tylko w jednym celu: zemsta. W tym wypadku zemsta na Mythosie i reszcie z zaułka.
Nie oszukujmy się, nie dorastał GSRom (nie mówiąc o egzekutorach) do pięt pod względem umiejętności operacyjnych. Brak regularnych ćwiczeń, palenie a od nie dawna nie wstawanie nawet po piwo do lodówki odbiło się na nim. Mimo to był od nich dużo bardziej niebezpieczny.
Był jak bomba, gotów wybuchnąć. Zamienić całe swoje otoczenie w śmiertelny huragan potrzaskanych mebli, szkła i kości. By dorwać Mythosa, by wykręcić go jak szmatkę był wstanie oddać nawet własne życie. To ta gotowość do poświęcenia sprawiała, że był tak cholernie niebezpieczny.

Dlatego teraz leżał z połamanymi żebrami i zamiast zająć się nieumieraniem katował jeszcze swój organizm napierając na kule. Krew ze śliną spływała mu z kącika ust a on nie pozwalał Zamaskowanemu na regeneracje. Powtarzał tylko raz po raz jedno słowo. "Zginiesz".
Przedobrzył, organizm Skrzypka był silny a Łowca co tu dużo mówić ledwo się trzymał. Swoją drogą to była ironia. Obaj uderzyli w tym samym momencie paraliżując przeciwnika. Różnica była tak, że Caine był równie niebezpieczny gdy nie mógł się ruszać.
Farba poleciała obficie z nosa wsiąkając w golf. Świat odleciał.

***

Żyje. Pierwsza myśl jaka do niego dotarła. Druga była już mniej optymistyczna. Jak cholernie boli! Zaklął, chyba krzyknął.
Jechał, był w samochodzie. Skurwiel gdzieś go wiezie. Otworzył oczy. Ciemne wnętrze, leżał na łóżku nad nim pochylał się młody ksiądz i dwójka krzepkich sanitariuszy. Był w karetce. Przeżył. Czyżby się uda... Jak boli!
Ksiądz uczynił nad nim znak krzyża i zaczął się modlić.
- Boże wszechmocny. Dopomóż swemu słudze i...
Modlitwę przerwał mu mało cenzuralny krzyk przepełniony bólem. Adrenalina opadła dopuszczając ból w pełnej krasie. Ksiądz zaciął się, kontynuował jednak.
- Ulecz tego Bożego Bojownika, który...
I znowu z ust Caine posypał się seria niecenzuralnych słów komentujących ból. Ksiądz spojrzał na telekinetyka potępiająco ale modlił się dalej.
- Który ryzykował swe zdrowie w walce...
Sanitariusze nie dosłyszeli w walce z kim bo Russel znowu się rozdarł sypiąc mięsem. Ksiądz spojrzał na niego, załamał ręce, pokręcił głową i odezwał się do sanitariusza.
- Weź go uśpij bracie bo ja tu kurwa leczyć próbuje.
Caine poczuł tylko jak ktoś przykłada mu do twarzy gazę czymś nasączoną i odleciał.

***

Obudził się znowu w karetce ale coś się zmieniło. Nie jechali a co ważniejsze nie bolało przy każdym oddechu. Chwilę leżał wpatrując się w sufit, uśmiechnął się mimowolnie i podniósł się raptownie do pozycji siedzącej. Nic go nie zabolało! Tylko w głowie się zakręciło. Cóż... Nie dawno jeszcze nie mógł chodzić. Rozejrzał się. W karetce był tylko on i ksiądz. Młody, z dwa-trzy lata od niego starszy. Popijał właśnie coś z kubka.
- To Ty mnie ojcze uleczyłeś?
Ksiądz machnął ręką.
- Dawno nie miałem tak niewdzięcznego pacjenta.
Caine uśmiechnął się.
- Przepraszam, bolało.
- Nic bracie dziwnego w końcu miałeś...

Caine podniósł rękę.
- Nie chcę wiedzieć. Dziękuje za pomoc. Czy reszta... Czy reszcie nic nie jest?
Ksiądz pobladł.
- Nie. Wszyscy są cali i zdrowi.
- A czy demon zginął?

Duchowny pobladł jeszcze bardziej, dłoń z kubkiem mu zadrżała i musiał ją podtrzymać drugą.
- Tttak. Twoja przyjaciółka mu...
Zaciął się. Caine uśmiechnął się, poklepał go po ramieniu.
- Tyle wystarczy. Dziękuję za pomoc. Bóg z Tobą.
- I z Tobą bracie.

Wśród Łowców nie byli sami żołnierze, wręcz było ich mało. Moce odkrywało się również u taksówkarzy, księży czy studentów. Nie każdy miał w sobie dość siły by wytrzymać okropne widoki i stres wiążący się z ciągłą walką o życie. Dobrym przykładem był ksiądz, leczył doskonale ale bladł na samą myśl o polu walki. A co dopiero mówić o walce.
Z karetki dosłownie wyskoczył. Głód dawał mu się we znaki. I to nie ten zwykły a nikotynowy. Nie palił od kłótni z Emmą gdzie to rozsypał fajki po całym pokoju. Adrenalina i walka o życie jakoś odciągnęły jego myśli od nałogu ale teraz chciało mu się jarać jak nigdy.

Stali przed MRem, to dobrze, nie daleko stąd jest mały sklepik w którym będzie mógł kupić fajki, napój energetyczny i czekoladę. To był dobry pomysł. Nim jednak ruszył spod ściany gdzie stali GSRzy oderwał się jeden z nich. Bez hełmu, mniej więcej jego rówieśnik. Oczywiście lepiej zbudowany i obwieszony bronią jak choinka. Podszedł do niego, Caine się zatrzymał i uniósł brew.
- Zostawiłeś coś.
W wyciągniętej dłoni żołnierz trzymał za lufę pistolet, glocka. Pewnie jego. Przyjął broń.Coś mu nie pasowało. Nie musiał długo się przyglądać. Lufa była rozerwana, pocisk eksplodował w lufie. Mieszanka zapalająco-wybuchająca zrobiła swoje. Dobrze, że nie eksplodował mu w ręce a po uderzeniu demona.
- Jak tam było?
Spojrzał na żołnierza.
- Jak w piekle.
- Ale przetrwałeś.
Telekinetyk skinął głową ciągle patrząc się na broń.
- Nasi zginęli.
- Dzielnie walczyli.
Twarz GSRa stężała.
- Gówno prawda. Zarżnął ich jak psy. A Wy go. I dobrze. Mamy z chłopakami coś dla Ciebie.
Odpiął pas z kaburą i ładownicami.
- USP. Jak byłeś nieprzytomny chłopaki nawet kopnęli się do zbrojowni by nabić magazynki taką mieszanką jak w glocku.
Caine zdziwiony skinął głową i przyjął wojskowy pas.
- Dzięki.
- Nie dziękuj. Poślij po prostu z niego paru bydlaków do piachu.
Ponownie skinął głową.
- Poślę. Powodzenia.
- Powodzenia.
Zdjął pas z kaburą od glocka i wsunął na jego miejsce nowy, wojskowy. Może i nie wszyscy GSRzy to tępe ćwoki?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 17-01-2011 o 17:54.
Szarlej jest offline