Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2011, 22:28   #208
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zgromadzone w głównym pomieszczeniu klubu duchy pękały jak bańki mydlane. Boska sprawiedliwość była jak podmuch zimnego powietrza. Nagła zmiana. Krawędź, w zetknięciu z którą ich eteryczne manifestacje pryskały. Lekko. Podejrzanie lekko. Zbyt lekko, jak na miejsce, w którym się znajdowali.
Coś na nich czekało.

...

Widok wystającej ze strąka kobiecej dłoni był dla jej mózgu na tyle niedorzeczny, że odruchowo szukała liter składających się w napis „Który element nie pasuje do obrazka?”.
Nic z tego nie będzie. Nieczynne. Do zobaczenia w następnym sezonie! Oczy odmówiły porozumienia z mózgiem.
Przez długi, mrożący krew w żyłach moment wpatrywała się w przestrzeń przed sobą jak ogłuszona. W chwili, gdy świadomość spłynęła na nią z morderczą brutalnością, z płuc Latynoski wydarł się na wpół obłąkany krzyk. Słyszalny doskonale mimo maski, którą w pierwszym odruchu chciała zedrzeć z twarzy. Nie ufając własnym zmysłom, rzuciła się przed siebie, w amoku orząc przypominającymi szpony palcami... łodygę? Upiorny byt tętnił życiem. Odebraną jej miłością.
Gdy Gary zawijał zmasakrowane szczątki CG w przemoczony płaszcz, Lola zataczając się dobrnęła do zawieszonej na ścianie skrzynki, w której za szkłem spoczywała na wypadek pożaru siekiera. Zbiła szkło pięścią. Kaleczące dłoń odłamki nie miały znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.
Wzięła zamach. Ostrze siekiery na chwilę utknęło w obrzydliwej łodydze. Zdało jej się, że słyszy pisk. Szarpnęła, uwalniając narzędzie. Uderzyła. Raz. Drugi. Każdy kolejny cios pozbawiał ją sił, ale kwestia zniszczenia tego makabrycznego tworu, oprawcy CG, była zbyt ważna, by zarzucić ją z powodu mdlejących mięśni.
Niewiele widziała. Wypełnione łzami oczy nie były już godnym zaufania narządem zmysłu. Drobne, zaciśnięte na drzewcu siekiery dłonie prowadziła furia. Każda zadana trupiej roślinie rana była ważna. Każdy wyrąbany z obrzydliwym mlaśnięciem kawał mięsa był istotny.

Zabije ją. Zetnie. Spali. Zrówna z ziemią. Zaciskając zęby do granicy bólu, zaczęła penetrować pomieszczenie w poszukiwaniu wszystkiego, co dałoby się spalić. Stare papiery, połamane krzesła. Zasłonki. Każdy drobiazg, który mógłby się stać pokarmem dla ognia.
Poruszała się jak w transie, nie wypuszczając z dłoni trzonka pomalowanej na czerwono siekiery.


Ktoś szarpnął jej ramię. Gary. Chciała się wyrwać, ale miała już tak mało siły. Tak strasznie słaba. Zbyt słaba, by bronić swej ukochanej. By ją uratować.
Szła, a właściwie była ciągnięta po schodach, ciągle się potykając. Pieprzona maska! Dusiła się pod nią. Próbowała zdjąć cholerstwo, ale jakaś ręka nazbyt stanowczo jej w tym przeszkodziła. Ostatnie kilka kroków do wyjścia pokonała sama, obmacując głowę w poszukiwaniu wyjścia. Jeśli zaraz się nie uwolni, będzie źle. Bardzo źle. Zdarła ją w ostatnim momencie. Schyliła się gwałtownie, jakby ktoś zdzielił ją pięścią w brzuch i zwymiotowała, krztusząc się przy tym łzami, które nie chciały przestać płynąć. Nawet z tej odległości dobrze widziała owinięty w prochowiec ładunek na pace transportera. Rozpacz zmieniła jej serce w czarny kawałek prozaicznego mięsa. Umarła razem ze swoja pieprzoną, upartą dziewczyną. Ruszyła w kierunku jej ciała, ciągnąc za sobą siekierę.
Wgramolenie się na pakę obok zwłok zajęło jej chwilę. Padający nieustępliwie deszcz zabarwił płaszcz Gary'ego na różowo. Płakała bezgłośnie, wpatrując się w pakunek, który do niedawana był jej irytującą i wspaniałą kochanką. Spod płaszcza wystawała ręka. Ta sama, której nie zdołała pożreć dziwna roślina.
Zamknąwszy blade palce w dłoń, zbliżyła je do ust.
Nie chciała oglądać twarzy CG. Pamiętać jej w tym stanie. Zostać na zawsze z obrazem strawionych w połowie ludzkich szczątków pod powiekami. To nie była Lawrence. Nic w tym zimnym, mokrym od krwi, deszczu i soków trawiennych ciele nie przypominało CG.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline