Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2011, 10:47   #100
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Wiedziałem już, że pewnych sekretów nie powinno się odkrywać. Że powinny być tajemnicami. S a m a r i s.



S a m a r i s...

Miasto. Nie powinnam była opuszczać mojego Miasta...

Zbliża się pora deszczu...Czuję to w kościach, wciągam tę wiedzę przez nozdrza razem z rozżarzonym powietrzem...Która to już z kolei...? Ile już takich cykli przeżyłam w tej panującej nad wszystkimi zmysłami dżungli - trzy, dziesięć?! Równie dobrze mogłaby być moją pierwszą. Może właśnie tak jest. Pamiętam przecież wszystko, a jednak równocześnie całą przeszłość zasnuwa mgła. Nie jest to mgła niepamięci, a raczej...

Ostatnie dni są wyraźne, ostre - jakby komuś kto cierpi od lat na wadę wzroku założono wreszcie odpowiednie szkła. Albo inaczej - wiem, że ostatnie dni są ważne. Im ważniejsze, tym moją przeszłość zasnuwa coraz bardziej właśnie ta mgła: tak, to mgła braku celu - sieć zdarzeń pozbawionych sensu, dni wypełnionych oczekiwaniem. Czekając, nawet nie wiedziałam że to robię. Teraz, gdy do miasta przybyli Oni - coś mówi mi że czekałam właśnie na ten moment.

Nie ma ich już wielu. Kiedy przybyli...? Nie wiem. Czasem mam wrażenie, że byli tu zawsze, ale to przecież niemożliwe. Słyszę, jak o nie pytają. Słyszę, jak pytają o Samaris. Nie wiedzą, że nikt oprócz mnie nie będzie chciał ich słuchać. Nie wiedzą, że nikt oprócz mnie ich nie słyszy...

Niektórzy z nich mnie dziś odwiedzili...Elegancki mężczyzna w kapeluszu, który poruszał się i mówił jak automat. Jego młoda towarzyszka była naga i wydawała mi się znajoma. W każdym razie Ona twierdziła, że mnie zna. Na jej przedramieniu zobaczyłam wykonane jej własną ręką napisy. Sama mi je pokazała. To właśnie gdy je odczytałam, przypomniałam sobie nazwę Miasta. Wiadomość upewniała mnie też, co powinnam zrobić.

- Tak. - potwierdził człowiek o poważnym, nieruchomym obliczu. - Nie powinnaś.
- Czas ruszać w dalszą drogę. - odpowiedziałam mu, a potem zamajaczyła przede mną nagła wątpliwość. - Co teraz...?
- Teraz musisz ich odnaleźć. Są tu, w Mieście. - uśmiechnęła się dziewczyna, poświęcając mi spojrzenie wyjątkowych oczu, w których migotał szkarłat.

Co do mnie...Czy przedtem nie wiedziałam, gdzie muszę się udać...? Czy też po prostu odsuwałam od siebie tę myśl...A przecież teraz wiem - tylko dlatego jestem tutaj, w tym mieście. Muszę się tam udać. Musimy udać się tam razem. Miasto...Ono czeka na nas...

S a m a r i s...

Słyszę kroki...Gdzie jestem? Nie, to nie majak. Ktoś naprawdę nade mną stoi. Jeszcze jeden. Jeden z nich. Znalazł mnie, zanim ja znalazłam jego. Podnoszę głowę, patrzę. Wiem, kim jest. Spotkałam go już... Kiedyś...W innym życiu...






- Nie odpowiedział mi pan wtedy profesorze Watkins...- popatrzyłam mu w oczy.
- Wszystko zostało wyjaśnione...
- Może ja nie o to pytałam profesorze...



Błysk...


Białe światło, tchnienie niosące pamięć. Jak na obrazkach książki: uniwersytecka aula i ja, skromna i młodziutka jeszcze - pierwszy raz, przy wszystkich odważająca się przemówić do tego uznanego autorytetu. Byłam jedną z pierwszych kobiet na uczelni, co dzień spotykając się z dyskryminacją. Nie mogłam się z nią pogodzić, walczyłam i stukałam niestrudzenie do wielu drzwi. Wtedy wydawało się to tak ważne...A teraz...

Jak wiele czasu musiało minąć od tamtych chwil...Okruchy dawnego życia nadlatywały jak ptaki, wyrywające się z otchłani niepamięci. Obrazy ojca, który nauczył mnie wszystkiego - w tym wielu rzeczy, które umieli tylko mężczyźni. Wtedy myślałam, że chce na siłę zmienić mnie w wyczekiwanego syna - były chwile, że opluwałam go za to jadem. Po latach, zrozumiałam że to nieprawda. Nauczył mnie rzeczy, które sprawiały że jako kobieta nie musiałam czuć się gorsza. Rzeczy, których jako córka bogacza nie musiałabym nigdy próbować. Rzeczy, które mogły przydać się na zewnątrz, które trzeba było umieć jeśli chciało się wyrwać z klatki nazwanej Xhystos. Po prostu nie chciał, by dziewczyna wychowująca się bez matki stała się kolejną miasteczkową kukłą poświęcającą się tylko wyszywaniu i niańczeniu szóstki nowych obywateli.

Zrozumiałam to dopiero, gdy umarł.

Właściwie nawet później, gdy już rzuciłam studia i zrobiłam tysiąc innych głupich rzeczy które miały zagłuszyć ból. Zrozumiałam to, gdy wyruszyłam w podróż i gdy okazało się, że mogę żyć dzięki temu wszystkiemu, co mi dał. Szukałam mojego ojca w wielu mężczyznach. Nawet w Bertoldzie, z którym dotarłam przecież tak daleko i z którym łączyło mnie najwięcej.

Potem Bertold odszedł...Zginął, tak jak mój ojciec. Od tego czasu nie widziałam go już w nikim. A teraz zjawia się On. Profesor z wykładu. Dla niego, wykładu jednego z wielu. Dla mnie, był to wykład ostatni. Wyszłam, a on nawet tego nie zauważył. Słuchając wtedy słów Watkinsa, podjęłam decyzję. Podjęłam decyzję, a dopiero dziś widzę, że była ona słuszna.

- On już tam jest. - mówi wiedźma, jej oczy wiercą mnie na wskroś - Trzeba, byś poszła tam gdzie on.
- Nie mogłam...Nie mogłam znaleźć wyjścia...- mówię.
- Nie dziwi...- mruży oczy starucha - Nie dziwi nic.

Milknę, bo mych uszu dobiega hałas. Stamtąd. Coś pęka, niosąc się echem. Rozszerzają się moje oczy, patrzę z niepokojem na wiedźmę.
- Co on zrobił?!!! Poruszył je...Teraz wszystko jest w ruchu!
Starucha wybucha śmiechem, jakby miała zaraz się rozpaść na tysiąc kawałków. Jej oddech jest jak oddech ziemi.
- Nie! - rechocze - Wszystko się dzieje i tak! Wszystko zawsze jest w ruchu. Jest przypływ i jest odpływ. Rozrasta się, korzenie sięgają coraz dalej i głębiej.
- Co zatem poruszył? Co mógł poruszyć?
Wiedźma przestaje się śmiać, przymyka oczy.
- Samego siebie.


Jej słowa są nagle zrozumiałe. Dotykam ściany jaskini, płynie po niej chłodna woda.
- Poruszył...Samego siebie...- powtarzam.
- Kogoś innego. - stara odwraca się plecami.
- Kogoś innego...? - dziwię się - Mówiłaś przecież dopiero...
- To bez znaczenia. W twoim języku brzmi to inaczej. W moim - znaczy to samo.
- Przecież mówimy w twoim języku.
- Właśnie. Ale myślisz w swoim. Przestań myśleć w swoim języku. Myśl. Myślmy...

Milczymy. Myślimy.

- W jakim języku myślisz...? - pyta wiedźma.
- To bez znaczenia. - odpowiadam, zwracając ku niej wzrok.
Ona uśmiecha się, szczerząc ku mnie pozostałości po zepsutych zębach, sterczące w jej ustach jak wraki okrętów. Odbicie w wodzie faluje lekko, zupełnie jak cały świat...








Świat faluje faluje faluje przypływ i odpływ choć nie ma morza przecież jest morze zielone morze patrzę na nie i patrzę. Ściana lasu przybliża się i oddala, śpiew ptaków cichnie i rozbrzmiewa znowu, siekiery to milkną to znów robią swoje stuku stuku stuku stuku stuku robaki chodzą własnymi ścieżkami ścieżkami po mnie jak ścieżkami w dżungli jak drogami miasta. Patrzę i widzę jak korzenie rosną, choć są głęboko to mój wzrok sięga dalej i widzę jak rosną i rosną i rosną i rosną i rosną ...i rosną...Proszę mi wybaczyć moje pytanie do Panów jaki jest właściwie cel misji dyplomatycznej z którą was wysłano...i rosną...Proszę mi wybaczyć pytanie ale jak się pan tu właściwie znalazł. Proszę mi wybaczyć pytanie ale czy Pan naprawdę wierzy w to co mi opowiada. Myślę, że jest już pan na tyle w lepszym stanie, że zaryzykuję i powiem panu prawdę, panie Blum...Myślałem że zawsze mówi mi pan prawdę, doktorze Bowman. Oczywiście, ale pana dotychczasowy stan nie pozwalał mi o niej mówić, ze względu na pana dobro. Czy teraz jestem już na nią gotowy? Tak. Czy uwierzę? Nie, panie Blum. Zapewne ją pan odrzuci, ale prawda będzie jak ziarno z którego wyrosną wątpliwości i będą rosły jak drzewo. Drzewo, którego korzenie będą się rozrastać, tak wielkie że będzie musiał pan je zauważyć...i rosną...Proszę zatem ją wypowiedzieć, przecież to chyba już nie tajemnica nie to nie tajemnica bo tajemnica która jest odkryta przestaje nią być a pana tajemnica nigdy nią naprawdę nie była bo przecież pan doskonale wszystko sam wie pan doskonale wszystko pamięta nazwał ją pan tajemnicą by o niej nie pamiętać a potem zapomniał nawet jej nazwy. Zimno mi. Zimno. Te ręce, poruszają się...Zimno...Zatem proszę otworzyć mi oczy doktorze. Lód trzeszczy niebezpiecznie...Czy jest pan gotowy?

Błysk.








Kobieta zostaje za moimi plecami. Jej słowa wciąż dźwięczą mi w uszach, ale ona mnie nie zatrzymuje. Podchodzę do kamiennych kół. Mam wrażenie, że gdy idę, rzeczy które mijam zmieniają się i zamiast jaskini jestem w zupełnie innym miejscu. Widzę je niewyraźnie, kątem oka, wielkie grubaśne węże, a może to ciągnące się potężne okablowanie? Gdy odwracam się, znów widzę tylko ścianę jaskini więc ruszam dalej, ku kołom a gdzieś na granicy widoczności są zupełnie inne ściany, stojące podłużne kształty przypominające sarkofagi, stalowe drabinki. Nie zwracam na nie uwagi, w moich ustach narasta szum wody. Nagle - cisza. Zdaje sobię sprawę, dlaczego. Urwał się ten charakterystyczny świst w moich uszach, ten zgrzyt. Został tylko odgłos płynącej wartko wody.
Lód, który blokuje koła zaczyna trzeszczeć...W mojej głowie wiruje tysiące zdarzeń, większość z nich nie była moim udziałem, to jakby fragmenty czyjegoś życia, fragmenty żyć innych osób albo poprzednich inkarnacji - nie wiem, bo także umykają mojemu spojrzeniu jak płochliwe rybki, pozostając poza zasięgiem wzroku mojego wewnętrznego oka. Ciszę wypełniają tysiące powtarzanych nakładających się odpowiedzi, zdań, słów z których składają się nasze życia. Czuję, że za moimi plecami wciąż ktoś stoi...Zwykle nie muszę się odwracać, by wiedzieć kto to jest - ale dziś nie wiedzieć czemu jest inaczej: nie mogę się zdecydować czy to starucha czy ta młoda dziewczyna z uniwersytetu. To dziwne. Nie odwracam się, a ona nie robi nic by mnie zatrzymać. Skupiam się na lodzie, czuję opór który bierze mój umysł jak w kleszcze, wszystko wiruje, krzyczę. Unoszę dłonie, bucha z nich ciepło, widzę i czuję jak lód zaczyna się topić. Nie poddaje się łatwo, ale naciskam, moja myśl jest jak ogień który topi i wdziera się coraz dalej. Chwytam rękoma kamienne koła i zapieram się nogami...Wysiłek jest tytaniczny, ktoś krzyczy, to chyba ja, zimno szturmuje mój mózg a wszystko zlewa się w szum wody i światło, jedność umysłu i materii, a wtedy rozlega się trzask pękającego lodu i...

Błysk.

Nie ma. Nie ma jaskini. Lodu. Nie ma już niczego. Nie, to nieprawda.

Ktoś. Ktoś tu jest.

Człowiek. Mężczyzna, biały, w średnim wieku. Ubrany po miejsku, dostatnio i elegancko. Uśmiecha się, a ja przyglądam się jego twarzy. Im dłużej to robię, tym bardziej staję się pewny że nigdy jej nie widziałem.

- Witam, profesorze Watkins. - zaczyna rozmowę nieznajomy.
- Przepraszam, ale często nie kojarzę twarzy...- odzywam się. - Pan...?
- Moje nazwisko brzmi Nathaniel Goldmann. - przedstawia się tamten, podając mi uprzejmie rękę. Ściskam ją, potrząsając niepewnie.

Milczymy. On się uśmiecha.
- Proszę wybaczyć, ale pana nazwisko nic mi nie mówi. Rozumiem, że to pierwsze nasze spotkanie, nigdy nas sobie nie przedstawiono.- rzucam asekuracyjnie. Na pewno go nie znam, ale zdarzało się mi już nieraz nie zauważać znajomych albo nie pamiętać wcale osób które poznałem - Miło mi pana poznać.
- Ależ, drogi Maurice...- uśmiecha się pobłażliwie nieznajomy - ...to nie jest wcale nasze pierwsze spotkanie. Przeciwnie, choć poznaliśmy się stosunkowo niedawno, znamy się już przecież całkiem dobrze. Podróże zbliżają ludzi.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 18-01-2011 o 20:42.
arm1tage jest offline