Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2011, 13:18   #19
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Timothy Scheungraber:

Słysząc wołającego cię dziadka, nie mogłeś zwlekać. Czym prędzej opuściłeś łazienkę i przebyłeś ciemny korytarz. Drzwi do pokoju dziadka były zamknięte. A raczej nie chciały się poddać i otworzyć, nawet gdy włożyłeś w to więcej wysiłku. W końcu zrezygnowany, przyznałeś sobie, że nie masz innego wyboru, jak tylko użyć brutalnej siły. Kopnąłeś w drzwi i ustąpiły. O dziwo nie zostały uszkodzone i nie wypadły z zawiasów, ale otworzyły się samoistnie. Jakby kopnięcie było sekretnym kluczem. Tak czy inaczej, wbiegłeś do pokoju dziadka i... nie było go tam. Pokój był pusty, nie licząc znajdujących się w nim szaf, komody, pościelonego łóżka, telewizora, fotela i stolika z pilotem. To było... naprawdę dziwne. Spojrzałeś jeszcze na okno, ale te było całe, zamknięte i do pokoju sączyło się przez nie rdzawe światło, tłumione przez gęste obłoki mgły na zewnątrz. Uznawszy, że pokój nie ma przed tobą nic do ukrycia, zszedłeś po schodach, w głowie mając echo wołania dziadka... Dopiero wtedy zdałeś sobie sprawę, że w jego głosie było coś... nie tak. Było w nim przerażenie, a może nawet... obłęd? Cokolwiek z nim było, zaniepokoiło cię to nie na żarty. Zszedłeś na dół z nadzieją, iż zastaniesz dziadka w kuchni. Na parterze także panował smętny, rdzawy półmrok. Kuchnia nie była wyjątkiem, aczkolwiek w porównaniu z resztą domu, było w niej jaśniej, co też można zawdzięczać niedużym rozmiarom pomieszczenia i oknom. Tak jak myślałeś, dziadek był tam. Stał przy zlewie z opuszczoną głową, jakby zasnął na stojąco. Był zwrócony do ciebie plecami. Podszedłeś do niego powoli, mówiąc do niego. Ten jednak nie odpowiadał i stał w bezruchu. W końcu położyłeś dłoń na jego ramieniu, odwracając do siebie. Widok był wstrząsający. Stary Scheungraber miał szeroko otwarte, można rzec wytrzeszczone i przekrwione oczy, z których strużkiem spływały łzy. Po chwili mężczyzna zadrżał, otworzył usta i jęknął cicho, a jego ożywione oczy przypatrywały się czemuś za plecami wnuka. Usłyszawszy za plecami cichy chichot, obróciłeś się z wolna i... ujrzałeś ją. Długie, czarne włosy, blada twarz, szaleństwo i obłęd w oczach... Naga Tamara Gringe, we własnej osobie. Podeszła do ciebie, kołysząc biodrami, po drodze sięgając po coś na blacie. Gdy była przy tobie, jedną ręką dotknęła twojej twarzy, gładząc palcami po policzkach. Sekundę później, w twoim brzuchu zatopiły się kły zimnej stali, spoczywające w jej drugiej ręce. Ogarnęła cię przygnębiająca bezsilność i obojętność. Powoli osunąłeś się na kolana, a potem padłeś na zbroczone krwią kafelki podłogowe, drgając w śmiertelnych spazmach. Ostatnim, co zobaczyłeś i poczułeś, była Tamara pochylająca się nad tobą i jej pocałunek.

Dźwięk tłuczonego szkła i obudziłeś się z koszmarnego snu. Ledwo rozbudzoną świadomością przyłapałeś się na tym, iż podskoczyłeś. Uspokoiwszy się nieco, rozejrzałeś się po swoim "królestwie", mając przed oczami resztki koszmarnych obrazów. Na całe szczęście, w pokoju było bardzo jasno, a przez okno wpadało delikatne, złote światło słońca. Uważając na kawałki szkła, odszedłeś od stanowiska.

30 października 2010 r.

Nastał sobotni poranek. Nad Fell's Tomb unosiła się wilgotna, poranna mgiełka, a promienie słońca witały wszystkich miłośników porannego wstawania. Niebo było bezchmurne, ale to stan, który mógł się zmienić w ciągu dnia, chociaż prognoza pogody nie przewidywała gwałtownych opadów. Ciche, utkwione w sennym uroku miasto wydawało się być jakąś czarodziejską, wolną od zmartwień krainą - arkadią. Jednakże, takie stwierdzenie byłoby wielce błędne...

Sam Everett:

Nie pamiętasz, kiedy twój ojciec wrócił do domu. Wydarzenia minionego dnia niesamowicie cię wyczerpały, co odczułaś dopiero po odejściu Matt'a. Resztę dnia spędziłaś w swoim pokoju, obcując z komputerem. Telefon Scott'a był niezwykle... niepokojący? Tak, to chyba dobre stwierdzenie. Brzmiał, jakby był czymś przestraszony. A gdyby wszystko było w porządku, na pewno nie dzwoniłby. Nie robił tego często. Zasnęłaś przy włączonym telewizorze, zapamiętawszy jedynie dziwny teledysk, który puszczono w nocnym programie. Jego wymowa... nie wprawiła cię w najlepszy nastrój, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydarzenia na hali gimnastycznej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x3yIjP0h4bQ[/MEDIA]

***

Sobota rozpoczęła się dla ciebie pukaniem do drzwi. Nim pozwoliłaś komuś wejść, poświęciłaś trochę czasu na otrzeźwienie wciąż śpiącej części umysłu. Ktokolwiek pukał, był wyjątkowo zdeterminowany.
- Możesz wejść. - wychrypiałaś.
Drzwi się otworzyły, a na twoje terytorium wkroczył Nathan, niosący tacę ze śniadaniem (tosty z bekonem) i kubkiem kawy.
- Dzień dobry! - powiedział radośnie, stawiając tacę ma niskim stoliku przy twoim łóżku.
Przemieściłaś się do pozycji siedzącej, i wtedy brat umieścił tacę bliżej ciebie.
- Mam nadzieję, że będzie smakowało. Sam robiłem. - stwierdził z odrobiną zmieszania.

Matt Lewis:

Piątkowa noc nie należała do najlepszych, o czym zadecydowały dźwięki kłutni dobiegające z dołu, do twojego salonu.
- Co cię to obchodzi, gdzie byłam! Przez 20 lat miałeś to gdzieś, tylko praca, praca i praca! - krzyczała matka.
- Jak śmiesz! Pracowałem dla nas! Dla ciebie! Dla dzieci! - ojciec nie pozostawał dłużny. Poświęciłem się, żebyście mieli za co żyć! I to w cale nie upoważnia cię, do pieprzenia z obcymi facetami!
- Wiesz co? Jesteś najzwyklejszym w świecie frajerem. - odparła gniewnie.
Potem nastała cisza, przerywana tylko głośnymi odgłosami matki wchodzącej po schodach. Trzasnęły drzwi od sypialni rodziców, a po chwili ktoś do nich cicho zapukał i wszedł.
- Przepraszam... - rozbrzmiał przytłumiony głos ojca. Kocham cię, nawet nie wiesz jak bardzo. Haruję jak wół z miłości do ciebie i naszych dzieci. Proszę... daj nam szansę.
Odpowiedzi już nie usłyszałeś, bowiem wszystko ucichło, a ty powróciłeś do spania. Jakże się cieszyłeś, iż Lily dzisiaj nie ma w domu...

***


Następnego dnia obudziłeś się obolały i niewyspany. Czyżby to była nieświadoma reakcja stresu ciała? Cokolwiek by to nie było, nie czułeś się najlepiej i nawet łagodne promienie słońca nie pomagały twojemu samopoczuciu.

Scott Winden:


Gdy się obudziłeś, odczułeś skutki zbyt krótkiego snu. Wszystkie twoje mięśnie sprawiały wrażenie bardzo napiętych i dosłownie słyszałeś, nie mówiąc, że czułeś, jak krew pulsuje w twoich żyłach. Gdy tylko otworzyłeś oczy, zapiekły cię. Już w tej chwili, zacząłeś żałować, iż tamtego dnia wszedłeś do tej przeklętej łazienki... Gdy tylko wstałeś z łóżka, dostrzegłeś leżącą na twoim biurku karteczkę, ze zgrabnym pismem matki.

"Scottie, jestem w pracy i wrócę dopiero w niedzielę rano. Posprzątaj w domu i nie waż się urządzać w nim dzikich orgii ; P
Twoja matka."



Ann Stevens:


Otworzyłaś oczy i powróciłaś do życia. Jęk wiatru to był jedyny dźwięk jaki słyszałaś. W twoim pokoju było ciemno, ponieważ przez okno wpadało jedynie leniwe, srebrzyste światło. Wstałaś i wyjrzałaś przez nie, dostrzegając wirujące w powietrzu płatki śniegu i grubą warstwę białego puchu, który pokrywał wszystkie domy, drzewa, ziemię, a nawet ulicę. W domu nie było zimno, ale czułaś chłód, patrząc na to, co działo się za oknem...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline