Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2011, 17:05   #125
Lynka
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Dziewczyna wyszła z zebrania i szła niespiesznie w kierunku karczmy. Wręcz się wlokła. Udzielił jej się nastrój ze spotkania z Starszyzną Atmeeil - była przygnębiona i rozdrażniona, a do tego... jakoś beznadziejnie bierna i obojętna na wszystko. Jakoś w tej chwili już jej nie obchodziło nic.

Z jednej strony Starszyzna uważa ich za ludzi, których przeznaczeniem jest ostatecznie pokonać koszmar z poprzednich lat, z drugiej zaś oburzają się, gdy proszą o pomoc, rugają tego, który szuka najwięcej informacji.
Tua miała tego dośc.

Skręciła. Odbiła od drogi prowadzącej do gospody i skierowała się w stronę obrzeży Atmeeil. Po pewnym czasie doszła do budynków otoczonych wydzielonymi fragmentami terenu. Na niektórych widziała młodych i dojrzalszych elfów pojedynkujących się i ćwiczących pod czujną obserwacją nauczycieli. Zaciekawiona Tua szła powoli wokół terenów cwiczebnych przystając od czasu do czasu i przyglądając się trenującym elfom i elfkom. Nigdy wcześniej nie podobało jej się to aż tak bardzo jak teraz. W czasie podróży miała okazję obserwowac Sorg i Kalela uczących się fechtunku pod okiem paladyna, ale nie zainteresowało jej to wcale, wręcz ją nudziło. To, co widziała teraz nie przypominało jej szermierki, a raczej taniec. Elfy były zwinne i szybkie, a do tego, jak oceniała czarodziejka, miały ogromne umiejętności.

Widoczne było, że mieszkańcy Atmeeil są doskonale przygotowani do walki. W razie ataku nie polegną tak jak dawniej, a napewno dłużej będą się bronic. W razie ataku... który może mieć miejsce, gdyby w Pyłach im się nie udało...

Szła dalej. Wyszła zza rogu budynku i ujrzała ogrodzone pole, nieporośniętej niczym i pokrytej białym puchem ziemi. Daleko, kilkaset kroków od niej widać było kukły i tarcze. Znacznie bliżej niej stało kilku, oddalonych od siebie, ćwiczących łuczników. Na niebie ujrzała ptaka. Znajomego ptaka. Rozejrzała się za jego właścicielem i zdawało jej się, że faktycznie jeden z łuczników to Laure. Wypuszczał jedną strzałę za drugą nie bacząc na nic.

Może i Starszyzna miała rację w swoim oburzeniu? Laure z pewnością nie był dziś wzorem taktu i uprzejmości, ale za wścibskość i szukanie wiedzy rugać go nie powinni. Przecież wiedzieli, że robi to nie ze zgubnej ciekawości, a w poszukiwaniu informacji, które pomogłyby im w Pyłach. To znów doprowadziło do kłótni. A może to wszystko któryś z bogów nam zsyła? Przecież te wszystkie kłótnie i sprzeczki się zaczęły jak tylko ich spotkali na trakcie do Pyłów. Wcześniej to kłótnie były tylko jak z Lususem podróżowali, to może to po prostu przez to, że chłopami są? Z Kalelem kłótni nie było, choć czasem głupot narobił... ale on prawie jak baba wygląda.

Szła dalej, ale teraz już w stronę karczmy i żwawszym krokiem. Mrozik zaczął ją szczypac po twarzy, długo już spacerowała. Niska temperatura jednak nie przeszkadzała dzieciom, które bawiły się na śniegu. Lepiły fortyfikacje i szykowały śnieżki, a co spokojniejsze nieco z boku rzeźbiły białe figury. Nim Tua zdążyła się dobrze zbliżyć usłyszała dwa okrzyki, gwizd i rozpoczęła się hałaśliwa wojna na śniegowe kule. Przystanęła i obserwowała.

Sama też brała udział w takich bitwach, uwielbiała zabawy na śniegu. Zimą zawsze było mniej roboty w domu no i spac można było dłużej, bo i noce dłuższe. Dzieciństwo nie trwa wiecznie. Jej, jak się zdawało, trwało krótką chwilę i to wieki temu. No i niszczone jest przecież tak często, ciężką pracą, gdy w domu bieda, chorobami lub wojną...
Jak wyglądałoby życie tych dzieci, gdyby w Pyłach odrodził się Urgul, albo potęgę zyskał jakiś inny niespełna rozumu? Ile by trwało jeszcze ich dzieciństwo? Jak żyłyby po śmierci swych bliskich? Jak długo udałoby im się przeżyć?

Walka traciła na zaciętości, dzieciaki były już zmęczony, a amunicja już się wyczerpywała. Tua chciała odejść, gdy nagle jeden z bięgnących wzdłuż frontu elfiątek poślizgnął się, upadł jak długie i przejechał pare ładnych metrów na śniegu. Zlecieli się wszyscy uczestnicy zabawy zaniepokojeni widowiskowym ślizgiem na brzuchu. Na szczęście okazało się, że krwi nigdzie nie widać, ale:
- Łoooo, ale dziura!
- Noo, spodnie to ładnie zdarłeś.

Czarodziejka uśmiechnęła się pod nosem. Dziury w spodniach... żadna matka nie cieszy się na ich widok.
- Pokażcie. Może uda się naprawić - zbliżyła się do dzieciarni górując nad nimi. Kucnęła i przyjrzała się kolanu małego elfa. Dziura faktycznie była imponująca, aż dziw, że mały nie uszkodził sobie też nogi. Mruknęła pare słów i przesunęła ręką nad uszkodzeniem.
- Nie ma dziury! - krzyknął głośno, któryś z młodszych i zaraz dostał kuksańca żeby się tak nie wydzierał.
- A tamten pan - zaczęła mała elfka z dwoma długimi blond warkoczami - też przyjezdny chociaż elf, to też robił czary i to przy nas.
- A coś takiego robił? - Tua zaczęła poruszać rękami w powietrzu tworząc w powietrzu nie zbyt dużą roślinę zrobioną jakby z dymu, która rosła, wypuszczała pnącza, zakwitała. Twarze dziewczynek skupionych wokół czarodziejki wyraźnie wskazywała, że im się to bardzo podoba. Chłopcy też byli pod wrażeniem, choć nie aż tak dużym. Tua poruszyła palcami jednocześnie szepcząc cicho jedno słowo. Roślina wybuchła jasnym, zielonym płomieniem, który znikł tak szybko i nagle jak się pojawił.

Niektóre dzieci krzyknęły cicho zaskoczone, zaraz jednak zaczęły wydawać odgłosy aprobaty. Pokaz najwyraźniej się podał. Czarodziejka w dużo lepszym humorze powróciła do karczmy.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline