Najniższy poziom miasta. Brudny, ciemny, niebezpieczny i niezwykle kuszący. Trzeba tylko nauczyć się tam żyć, co nie jest wcale takie trudne, gdy przestrzega się paru reguł rządzących tym półświatkiem. Po pierwsze nie rzucać się za bardzo w oczy. Po drugie poznać kogo trzeba i kierować się zasadą: Coś za coś, albo właściwie: Nic za darmo. Po trzecie wpasować się w środowisko złodziei, dziwek, recydywistów, Strażników i wszelkiego rodzaju innych popaprańców, co jest dość łatwe, gdy jest się po części każdym z nich.
Prędzej czy później przychodzi jednak moment, gdy takie życie przestaje odpowiadać. Gdy tęskni się do tego, co było kiedyś, dawno, dawno temu. Tęsknota dotyka nawet takich jak ona. Żyjących z dnia na dzień, na krawędzi, ze sobą i dla siebie. Żądnych wrażeń egoistów napędzanych adrenaliną.
***
Stary motor zatrzymał się z piskiem opon przed budynkiem głównym Konsorcjum.
Cholera miała słabość do tych maszyn. Wielką słabość, a to cacko było jej oczkiem w głowie.
Dość niechętnie ruszyła tyłek kierując swoje kroki ku wejściu. Zmierzyła wzrokiem monstrualnych wielkości budynek i uśmiechnęła się pod nosem.
Pracowała kiedyś dla tych skurwieli. Dobrze płacili, najlepiej. A czy dla łowcy nagród jest coś ważniejszego niż dobry zarobek i odrobina zabawy?
Szła do drzwi wolnym, pewnym krokiem kołysząc przy tym pełnymi biodrami.
Z dostaniem się do środka nie miała większych problemów. Stara, zapomniana przez wszystkich przepustka doskonale spełniała swoje zadanie. Pozwoliła na wejście do budynku bez jakichkolwiek komplikacji. Później tylko winda, przycisk z numerem 23. Miała wrażenie, że idzie za łatwo... żadnych bramek, czujników metalu czy innych tego typu spraw, żadnych natrętnych ochroniarzy...
"Niedobrze"
Puste, zimne korytarze. Tak typowe, spokojne i bez wyrazu jakby nic się tu nie działo, jakby nie skrywały żadnej tajemnicy. Jednak gdyby zastanowić się nad tym, co kryje się za zamkniętymi drzwiami, wgłębić się w to, zapewne można by dojść do ciekawych wniosków. Można by, ale nie było na to czasu. Mijała kolejne numery...1...2...3...4... interesowała ją jednak tylko jedna, konkretna cyfra. Z założenie pechowa. Mija nie wierzyła jednak w takie bzdury. Choć im bliżej pokoju nr 13, tym więcej wątpliwości i obaw. Przeszło jej przez myśl czy nie zawrócić na pięcie, dotrzeć do windy, zjechać na dół, opuścić Konsorcjum z taką samą łatwością jak do niego weszła. Później zapięłaby swoją skórzana kurtkę, wsiadła na motor i pojechała do pierwszej lepszej knajpy napić się wódki. Nie zawróciła jednak. Szła przed siebie depcząc ciężkimi butami nieskazitelnie czystą wykładzinę...5...6...7... ciągle pusto i cicho...8...9...poruszała się niespiesznie, rozglądając się na boki powstrzymując się by ni gwizdać pod nosem jakiejś wesołej, zasłyszanej ostatnio melodii...10...11...wciąż szła. I pewna była, że robi dobrze. Nie, nie kierowały nią jakieś szczytne idee, czy wizja bycia zapamiętaną jako bohaterska cierpiętnica. Nic z tych rzeczy. Uśmiechnęła się kącikiem ust. Bezczelnie i zadziornie, trochę kpiąco...12...
- Witam państwa - rzuciła nonszalancko podchodząc do małej grupki zebranej w "miejscu przeznaczenia", po czym strzeliła cicho balonem z truskawkowej gumy do żucia. Drzwi z numerem 13 nie wyróżniały się niczym, no może poza tym, że właśnie majstrował przy nich jakiś facet.
- Co tak śmierdzi? - zapytała krzywiąc się lekko.