Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2011, 23:29   #26
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Wiesz, jaka jest Federacja – mają nas wszystkich gdzieś, byle swoje zrobić.
Nadia, wziąłem ze sobą resztę i uciekłem. Gdziekolwiek jesteś, znajdź sobie coś i się ukryj. Nie powiem ci, gdzie jesteśmy. Boję się, że to połączenie, z którego mówisz, jest podsłuchiwane.
Muszę się rozłączyć... Chyba ktoś jest na zewnątrz.


*

Szli przez zmurszały korytarz, aż w końcu dotarli do wyłomu w murze, po to, by zwrócić się w stronę wyjścia. Laboratorium płonęło i z wolna waliło się, kiedy nagrzany metal i deski w końcu przestawały dźwigać gruz znajdujący się nad nimi. Spalili za sobą most. Nie można było już wrócić tą drogą.
Po drodze był oczywiście laptop, który zostawiła po sobie Trudi Herzog. WiFi, który był najbardziej zainteresowany laptopem, stwierdził, że sam laptop zawiera w sobie ściągnięte tylko parędziesiąt zdjęć – jak gdyby Łezka musiała zejść aż do podziemia, aby je przejrzeć w spokoju. Laptop posiadał własny dekrypter z identyfikatorem, tak, że mógł czytać płyty, które zabezpieczyła Łezka.
Uwagę Fingsta zwrócił jednak nie sam laptop, ale parę zdjęć, które zostały ściągnięte ze strony Inrinetu, do którego włamała się Łezka.
Zdjęcia przedstawiały paręnaście dzieci zlokalizowanych w czymś, co z grubsza przypominało dość obskurną salę szpitalną z oznaczeniami z cyrylicy, z czego wniósł, że rzecz musiała zostać sfotografowana gdzieś na wschodzie, być może nawet w samym Pustoty Gwezdy. Dzieci były w różnym wieku, choć najstarsze z nich nie miało więcej niż czternaście lat.
Kolejna seria zdjęć przedstawiała dzieci podstawione przed maszynę wytwarzającą – jak się zdawało – pewnego rodzaju promieniowanie.
Następne zdjęcia były coraz dziwniejsze. Fotografie przedstawiały dziwne, podobne do starych filmów o duchach efekty, takie jak otaczająca dzieci mgła czy nawet kształty formujące się w złośliwe pyski, których jednak dzieci nie były świadome – kształty, które przybierały postać dymu, dobywały się z tyłu ich głowy, dziwnie rozmywając same kontury dzieci. Zdjęcia były przeważnie ciągiem nic nie znaczącej dla Fingsta serii numerów, jednak niektóre były opatrzone tytułami, takimi jak „Płynna esencja duszy”, „Animameter”, „Manifestacja wspomnień genetycznych” czy nawet „Prawdopodobieństwo opracowania wirusa energetycznego”, a także „Protokół nieśmiertelności”, jednak ich relacja ze zdjęciami była znikoma – wydawały się przypadkowymi tytułami nadanymi na zdjęcia.
Ostatnia seria zdjęć budziła najgorsze przeczucia, choć było ich zaledwie trzy. Pierwsze zdjęcie, zatytułowane „PN” pokazywało pocięte i rozrzucone szczątki dziecka zlepione czymś szarym, śliskim, co prawdopodobnie wychodziło z połamanej klatki piersiowej. Drugie, zatytułowane „Ludzie, którzy nie istnieją” ukazywało sylwetkę nagiej siedmioletniej dziewczynki, której postura dawała sporo do myślenia, przypominała ona bowiem niewyraźny zarys przechodzący – od strony głowy – w bryłę dziko pulsującej materii wtapiającą się w ścianę, która rozcapierzała się w sposób niemożliwy dla anatomii człowieka. Trzeci, ponownie zatytułowany „Protokół nieśmiertelności” ukazywał czternastoletnią dziewczynę palącą papierosa i czytającą książkę. To, co było niezwykłe na tym zdjęciu, to fakt, że przez ciało dziewczyny w miejscu serca przechodził nieco mniejszy niż jeden metr, żelazny szpic, który w normalnych warunkach powodowałby śmierć. Pomimo małej strużki krwi, która sączyła się przez ranę, dziewczyna obojętnym wzrokiem spoglądała na książkę.

*

Jeśli wykonywali odwiert, to było to blisko, co znaczyło także, że czwórka, która jeszcze żyła, także była bardzo bliska kapsuły. Pomimo tego, uderzenia raz przybliżały się, raz oddalały. Wybuchy powodowały pomniejsze zawały, które zazwyczaj kończyły się spadnięciem płatków tynku na ich głowy. Nie miało to większego znaczenia.
Czasem, idąc szybko korytarzami Altstadt, napotykali na ślady, które Fingst rozpoznawał jako te należące do Łezki. Do Trudi Herzog. Upewniało go to, że nawet, jeśli stracił dotychczas ją z oczu, to przecież całkiem tropu nie stracił.
Usłyszeli szybkie kroki. Kiedy przygotowali broń, drzwi wyważył... Borys. Trochę inny Borys, niż poprzednio. O wiele bardziej ubabrany krwią, bez prawego ucha i lewego oka. I bez swojej wielkiej broni.
- Kurwa – wysapał. - Kurwa jego mać. To wy? - wycelował w ich stronę pistoletem. - Dzięki zajebanemu Bogu, że to wy.
Opowieść Borysa była krótka i zwięzła, zupełnie nie podająca w wątpliwość, że to był naprawdę Borys. Zanim ją rozpoczął, poluzował parę desek, powodując zawał tam, gdzie dopiero co był.
Według słów Borysa, on sam spotkał parę, jak ich określił „dzieci” - dzieci, które nie wyglądały wcale jak dzieci.
- Widzieliście kiedyś – mówił – żeby bachorom z brzuchów jelita wychodziły? I żeby rzygały jakimś jebanym kwasem? I żeby mogły tymi pieprzonymi jelitami ludziom oczy wydłubywać? Ja pierdolę... I to nie jakieś stare dzieci, cholera! One miały może po dziesięć lat, a ryje takie, że zarżnąć mnie chciały. Cała w dupę jebana klasa szkolna. Szesnastu może.
Borys nie był przestraszony. Jedynie pod wrażeniem. Pod dużym, dużym wrażeniem graniczącym z ciężkim szokiem.
- Straciłem jebane oko! I jebane ucho! I gdzie ja teraz znajdę implant, żeby sobie go włożyć, do suczej nędzy? Co? Alecto? Nie wiem, gdzie jest. Znaczy, widziałem, jak z drzwi wyszło coś czarnego. Macka niby. Owinęła się wokół niej, a ona się wcale nie broniła. Gadała coś. Że niby zaraz wróci. Czy tą sukę pojebało!? Oni chcieli mnie zabić!
Według raczej urywanych kawałków zdarzeń, które próbował wydusić z siebie Borys, okazało się, że wkrótce musieli uciekać przed kolejnym zawałem.
- I Alecto! - wydyszał. - Ta popierdolona idiotka to chyba nie człowiek. Natknęliśmy się na jakichś cweli z Federacji. Ja jej mówię – czekaj, mam spluwę, zaraz będzie po wszystkim. A ona... Ona jakby była na dragach od tych, od krzyża. Powiedziała, żebym patrzył. Więc biorę zamach, chcę jej w pysk dać, bo myślę, że jeszcze nie do końca się otrzepała. A ona nic, sus bierze jak jakiś kot. Odrywa rurę z kaloryfera... Jak można, kurwa, oderwać rurę z kaloryfera!? Znaczy się, ja bym mógł, ale ona? Przecież ona się ledwo trzymała. Potem wyrzygała się, płakała, pieprzyła coś, że dali jej coś, czego nie rozumie. A potem ucichła.
Dalszy opis nie pozostawiał zbyt wiele do wątpliwości.
- A potem bierze zamach, wcześniej się zaczaja... Trzech facetów zabiła kurwa rurą od jebanego kaloryfera. Bez zająknięcia. A ruchy takie... Kurwa, przecież nawet kurwy z Jatek tak się nie kręcą. A potem... Potem... Wyciągnęła coś. Świstek jakiś. Żebym sobie poczytał. Czytam se, czytam... Ona patrzy i uśmiecha się. Jak się pytam, po kiego się uśmiechasz, to ona gada, żebym czytał dalej. Czytam, rozkaz niby był sprawdzenia podziemi, czy jakieś męty nie chadzają. Żeby zabezpieczyć coś. Rzucam świstek, nic nie mówię, idziemy dalej. Drzwi otwieramy. I dzieci. Dzieci, kurwa. Jebane dzieci. I ta macka, cholera. I się uśmiechała, jak się wokół niej to owijało. Cholera!

*

Po kolejnej serii małych pomieszczeń, domów mieszkalnych wraz z nieżyjącymi właścicielami i klitek samoczynnie utworzonych przez śmieci, dotarli do większej przestrzeni.
Były to szczyty dwóch bloków mieszkalnych. Tu i ówdzie wystawały kanały wentylacyjne, a także niezdjęte rusztowania budownicze. Rusztowania zajmowały zdecydowanie większą część przestrzeni. Utrudniały poruszanie się, ale blachy faliste mogły od biedy stanowić dobrą osłonę.
Fingst usłyszał wściekły głos Łezki.
- Co z tego, cholera, że on siedzi mi na karku? Czy przeszłość jest tak bardzo ważna po tym, co oni mi zrobili? Kiedy nawet tego nie wiedziałam?
Jankowski rozpoznał głos Skawińskiego. To on stał z Łezką na jednym z rusztowań
- Bzdura. Nie wiesz jeszcze niczego pewnego.
- Wiem dość. Mogło być lepiej, gdybym cię tu nie spotkała. Ja...

Ujrzeli ich. Porzucili chwilowo kłótnię, kiedy tylko zobaczyli szare mundury Federacji. Nie byli wyposażeni w broń soniczną, był to zwykły oddział szturmowy składający się z około dziesięciu ludzi. Być może był to jeden z tych oddziałów, o których mówił Borys. Ci, którzy przeczesywali Altstadt w poszukiwaniu mętów.
Najpierw jednak był wybuch, który doprowadził nieco światła z powierzchni. Mogli ujrzeć wiertło, które drążyło w poszukiwaniu kapsuły, a także usłyszeć monotonny dźwięk wiercenia i przebijania kolejnych warstw Altstadt. Otwór na górze stawał się wielki, coraz większy.
Łezka i Skawiński zostali zauważeni. Natychmiast zeskoczyli z rusztowania, na szczęście – otworzono do nich ogień, kiedy już ich ujrzeli.
Z tego, co mówiła mapa, a którą mogli porównać z naocznym wizerunkiem, stacja była niedaleko – zaledwie parę minut biegu, podobnie pomieszczenie z generatorem. Były tutaj także inne pomieszczenia, które nie zostały wcześniej zbadane.
Zaraz po ich prawej stronie znajdowało się wyjście na powierzchnię – byli teraz niemalże dokładnie pod wyrwą w Kopule. Wiatr, który dostawał się spoza Elysium sprawiał, że licznik Geigera, który miał przy sobie Niklas, podniósł się o parę stopni.
Nie mogli jednak pozwolić sobie na natychmiastowy bieg w stronę Łezki i Skawińskiego – zaraz po prawej stronie śmieciowiska była część bloku mieszkalnego, która się całkowicie zawaliła na parę pięter.
Oprócz tropienia szczurów, komando podkładało bomby tam, gdzie wiertło już sięgnęło, po to, by oczyścić teren, co powodowało, że wszystko było o wiele mniej stabilne.
Łezka musiała zauważyć Fingsta, ponieważ usłyszał niewyraźnie jej głos z daleka.
- Nie podchodź do mnie, WiFi! Nie wiesz, co oni mi zrobili!
- Co... - powiedział głośno Skawiński. - Tu ktoś jest? To niech nas wesprą, idiot...
Nie dokończył. Musiała go uciszyć.
Oddziałowi nie zależało na wymianie ognia. Posiadali tarcze pleksiglasowe, więc parli naprzód, z rzadka tylko sygnalizując strzałami, że idą. Chcieli mieć ich żywcem, lub chcieli mieć chociażby pewność strzału.

 
Irrlicht jest offline