Nie wyglądało to zachęcająco. Posiadłość strzeżona była niczym zamek. Potężne ogrodzenia, czujni strażnicy, biegające po podwórcu brytany i listy uwierzytelniające dla odwiedzających. Edgar patrzył i stawał się coraz bardziej ponury. Nie będzie to takie łatwe, jak początkowo sądził. Porzucił swój posterunek i ruszył obejrzeć sam budynek. Do wysokiej wieży nie dało się dostać inaczej, jak przez przylegający dom. Można było próbować wskoczyć na jego dach z przyległej kamienicy. Odległość nie była zbyt wielka, ale... Ale zawsze coś mogło pójść nie tak, a to noga się omsknie, o poślizgnięcie się nie trudno. Gdyby udało mu się dostać do środka, to i tak musiał pomyszkować we wnętrzu domu, aby odnaleźć przejście do wieży. Wówczas mógł natknąć się na kogoś z domowników, albo zostać zauważonym przez strażnika. A może od razu do wieży? Pierwsze okno znajdowało się na wysokości trzeciego piętra. Strasznie wysoko. Faktura kamienia, z jakiego wykonana była wieża, nie skłaniała do wspinaczki, a zarzucanie liny na parapet okna skończyć się mogło katastrofą. A nóż ktoś usłyszy hałas jaki zrobi hak, którego zresztą nie miał i za bardzo nie wiedział, gdzie w takowy mógłby się zaopatrzyć. Szedł dalej, przyglądając się. Źle, bardzo źle.
Przypadkowo zauważył, a właściwie w nią wpadł, znajdującą się na ulicy z tyłu rezydencji, dziurę w której niknęły nieczystości płynące rynsztokiem. Może to jest rozwiązanie? Kanał ściekowy, być może połączony z siedzibą maga. Nigdy czegoś takiego nie robił, ale dziura wyglądała na wystarczająco dużą, aby się w niej zmieścił. Tylko ten smród! Bogini, czegóż nie robi się aby spotkać się z rodziną, co więcej do tej pory uznaną za zmarłą. Rozglądnął się na boki. Ktoś szedł ulicą w jego kierunku. Natychmiast ruszył w przeciwną stronę, chowając się w bramie. Przechodzień przeszedł i teraz uliczka była pusta. Niemal biegiem dopadł do studzienki i zaczął mocować się z zamknięciem. Na szczęście szybko ustąpiło i Edgar sprawnym ruchem osunął się w cuchnącą dziurę, zasuwając za sobą kratkę. Ścieki lały mu się na głowę, oblepiały włosy i ramiona. Stał po kolana w cuchnącej, wolno płynącej mazi i zastanawiał się co teraz. Dopóki znajdował się pod wlotem, było w miarę jasno. Jednak mrok gęstniał kilka metrów dalej i nie było niemal nic widać. Wątpił aby w tych ciemnościach, jego dobry wzrok coś pomógł. Mógł wcześniej zaopatrzyć się w latarnię, ale skoro tego nie zrobił, to teraz będzie brodził w gównie po omacku. Powoli ruszył przed siebie, starając się iść jakimś kanałem w stronę rezydencji. |