Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2011, 15:19   #5
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir
Yavandir nie należał do osobników uspołecznionych, a i wygląd nie czynił go pretendentem do wystąpień publicznych. Łysy łeb, szpiczaste uczy, lekko skośne oczy. Miał w sobie coś wilczego. Coś to przebywanie z nim w małym pomieszczeniu czyniło mało komfortowym. Elf szturchnął łokciem Kosmę.
- Opowiedz jak było. Tylko wiesz…
- Wiem panie – wyszczerzył się Kosma i poprawiwszy portki wstał. Wystrojony w nowiutką kolczugę wręcz błyszczał.
- Pozwolicie jaśnie państwo, że opowiem jakeśmy w piątkę do Diabelskiej wieży wyruszyli. Koniśmy nie oszczędzali i niczem wicher na miejscu byliśmy w moment. Pewnikiem pan d'Orr czary jakoweś rzucił, choć on skromny taki że się i tak by nie przyznał. No ale nie ma co pierdolić. Na miejscu napotkaliśmy duponckich pachołków, z dziesięciu ich było, albo i z dwudziestu. Rozwodzić się nad nimi niema co bo to kozia rzyć przy nich cwańsza by była. Porwawszy jednego języka zasięglim. Reszta tymczasem… diabelskich syren spod wieży się wystraszyła. – zaśmiał się złośliwie - Żadnej, co prawda nie widzieliśmy, ale tamci wiali aż konie mało co podków nie pogubili.
Przepłukał zaschnięte gardlo i porawiwszy portki kontynuował:
- Jeniec wyjawił nam, że zmiennicy przewieźć mają naszego lorda, tedy zasądziliśmy się na nich. Niestety ci byli cwańsi, łodzią przypłynęli. Taką… nie przymierzając galerą tyle, że mniejszą. Nierzetelnego informatora spławiliśmy coby nas więcej nie zwodził, niby cos tam gadał, że nie pytaliśmy, ale psubratu się należało. W końcu u dupontów służył. Zamiarowaliśmy abordaż przeprowadzić, ale jakaś diabelska mgła się podniosła i plany nam popsuła. Tedy pan Yavandir podpalił im jeno łódkę, ale psie krwie ugasili zdołali.
- Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Załadowawszy lorda wyruszyli. Ich sternik pobłądził trochę we mgle i nieopatrznie do brzegu się zbliżył. Akurat na tyle by go ustrzelić pan Yavandir zdołał. Dwieście kroków przy zachodnim wietrze, łatwo nie było, do tego wieczór i mgła pierońska. Kunszt niebywały. Tak czy inaczej sternika ubił, a łódź na skały zniosło. Rozbitkowie dotarli jednak na brzeg. Moi dzielni druhowie, - wskazał o’Dorra, Yavandira i pozostałych - dzielnie się spisali. Nawet pan Peter, czarodziej nasz uczony pola nie oddał. Krew się lała okrutnie, a smród palonego ciała słabszych duchem do oddanie kolacji by zmusił. A pan Peter w wojaczce niezwyczajny, a się nawet ze strachu nie zesrał. O co to nie. Gromił błyskawicami na prawo i lewo, aż się morze zagotowało i… - odchrząknął widząc, że nawet najwięksi idioci słuchający z otwartymi gębami teraz z niedowierzaniem patrzą. Szybko zmienił temat - Ubiwszy łotrów, odzienie zrzucić chciałem i wpław na ratunek naszemu panu na skałach porzuconego spieszyć, ale mnie pan Yavandir ubiegł i z liną oraz nożem w zębach na skały popłynął lorda Berengara szukać.
- Mogliśmy tylko patrzeć jak z falami się zmaga i na pokład łodzi wchodzi. A tam, zdradzieckie duponty skoczyły do niego. Ale ni chuja! Nie takie numery, nasz łowczy sprawił ich jak wieprzki. – spojrzał znacząco na o’Dorr pomijając pewne zdarzenie, którego nie było czasu wtedy przedyskutować na brzegu.
- I tak to ledwo żywego lorda żeśmy z odmętów uratowali. Ale to, kurwa, nie koniec. O nie! Duponty i od strony brzegu osączyć nas chcieli, tedy my hyc na konie i galopem. Trzy dni żeśmy ich tak zwodzili. Aż w końcu na brodzie nas dopadli. Królewski kolektor pomoc nam swa ofiarował niestety, zdradzieckie duponty do spółki z jakimiś zbójami rękę na majestat podniosły! Ale to nas nie powstrzymało, przedarliśmy się zostawiając ścieżkę trupów za sobą. Potem Pan Yavandir z panem d’Orr pościg zostali zatrzymać, a ja z rannym lordem do zamku pognałem. I tak to kurwa było! – zakończył Kosma z rozmachem siadając wśród braw i pokrzykiwań.
 
Mike jest offline