Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2011, 15:57   #55
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Post pisany wspólnie z graczami - kontynuacja (nie zmieścił się w jednym poście)

Patrick Cohen, Claire Goodman, Jessica Kingston, Terrence Baldrick, Jose Alvaro


Patrick Cohen pełniąc role gospodarza domu wprowadził gościa. Dla niektórych widok kogoś, kogo uznali za martwego był szokiem. Wszystkie twarze zwróciły się w stronę Alvaro. Serca – co wampir wyczuł od razu – przyspieszyły gwałtownym rytmem.

- Witam - uśmiechnął się Alvaro niepewnie - Tutaj przyniosłem suweniry - uniósł delikatnie w górę sześciopak piwa i torebkę z pachnącymi jeszcze pączkami.
Spojrzał po twarzach gości Patricka uśmiechając się niepewnie. Spojrzenie zatrzymał dłużej na detektyw Goodman, która nie spuszczała oka z Alvaro.

- Widzę nową twarz w ekipie - delikatnie wciągnął powietrze łowiąc zapachy tego pokoju i ludzi w nim siedzących - Jak rozumiem - ponownie spojrzał w kierunku gospodarza domu - pełne zaufanie?

- Cieszę się że cię widzę, witamy z powrotem - Jess uśmiechnęła się szczerze na widok wchodzącego Alvaro.

Minę miała zarazem szczęśliwą i zszokowaną. Nie tak łatwo było uwierzyć w to, ze zabity w pracy kolega wraca do życia.

- Powiedzcie mi, że to nie jest ten Alvaro? – reakcja Claire Goodman była dużo bardziej emopcjonalna. Policjantka aż wybałuszyła oczy i dodała stanowczym tonem. - Detektyw Alvaro nie żyje. Chyba, że twój zgon był sfingowany... Kurwa, poddaje się - uniosła dłonie w bezradnym geście. - Przestaje łapać co tu się dzieje.

Opadła na siedzenie nagle przybita tym, co widziała.

- Nie jesteś pierwsza – Alvaro ponownie się uśmiechnął - Wybacz. Pozwolę sobie mówić na ty. Tak. Jestem... Byłem Rafaelem Alvaro, detektywem Wydziału Specjalnego Nowojorskiej Policji - usiadł na wolnym miejscu - Jeżeli nie sprawi to wam problemu to wolałbym byście nazywali mnie po prostu Silent. To jest pseudonim, który nadano mi po wybuchu, jaki miał miejsce w Red Hook kilka miesięcy temu. Mimo wszystko wolałbym by nie rozniosło się, że hmm... powróciłem.

Za oknem znów przejechały dwa radiowozy. Ich syreny wyły dziko burząc ciszę mieszkania.

- Co do mojego zgonu - dodał po chwili Alvaro - to nie był on sfingowany. Po wizycie w rezydencji Michaela Durranta, gdzie powiódł mnie trop ze sprawy Astarotha, natrafiłem na Nasha Tharotha, głównego podejrzanego w sprawie i na jego pomocnika niejakiego Caspiana Warchilda. To on brał udział przy wszystkich morderstwach. Cóż... spotkanie skończyło się dla mnie nieciekawie. Dzięki pomocy Nasha Tharotha otrzymałem zawał serca a finalnie skończyłem sparaliżowany od czubka głowy po palce u nóg na stole szpitalnym, w najbliższym hrabstwie jak mniemam. Kilka godzin po wizycie Patricka już nie żyłem... Ja wówczas dokonałem pewnego wyboru i dzięki temu mogę dalej bruździć Upadłym

- I czym teraz niby jesteś? – wtrącił Baldrick odzyskując postawę cynika po krótkim szoku, w jaki wprowadziło go wejście Alvaro. Po wizycie w New City wiedział już, ze ta sprawa ma drugie dno. Teraz jednak widział co na nim się gnieździło.

- Wolałbym tego nie mówić, ale w ostatniej rozmowie z Patrickiem – Alvaro ponownie spojrzał na Cohena - ustaliliśmy, że byście mi zaufali, więc musze wystawić karty na stół. Dzięki temu, mam nadzieję będę mógł liczyć na to samo was. Jakkolwiek to śmiesznie, głupio, strasznie nie zabrzmi detektywie Baldrick to jestem... wampirem.

- Wampirem, tak? Takim hrabią Dracula, co? - Terrence Baldrick zerknął na Jess, a następnie na Patricka - Chyba nie powinni nas wypuszczać z tego szpitala. Powiedz, skąd wiedziałeś, że będę miał kłopoty? To ciebie widziałem.

Ostatnie zdanie nie było pytaniem, ale raczej stwierdzeniem faktu.

- Musicie sobie wyrzucić z głów wizję wampirów jaką serwują nam w telewizji i książkach. – wyjaśnił Alvaro - Nic czego jesteśmy ostatnio świadkami Terrence nie nadaje się pod pojecie “normalne”. I tak. W magazynach w Queens gdzie odkryłeś kolejne ciało widziałeś mnie. Dostałem informację od swojego, że tak powiem opiekuna o miejscu twojego pobytu. Cieszę się, że udało mi się zdążyć na czas. Mam nadzieję, że twój partner przeżył.

- Wierzę ci – odpowiedział Baldrick nie odrywając wzroku od ożywieńca. - Na razie. Druga sprawa, po tym jak mnie uratowałeś, zanim wpadła banda krawężników, spotkałem kogoś. Upierdliwego nastolatka z długimi włosami. To on przekazał mi informacje o miejscu pobytu markiza, znasz kogoś takiego? Miał taki pedalski różowy kosmyk włosów.

- Tak. Wydaje mi się, że wiem o kim mówisz. To niejaki Jacoob. Mój opiekun – krok został wykonany, imię zdradzone, nie było już odwrotu. - To właśnie on wyciągnął mnie z kostnicy i zawiózł na Red Hook choć wówczas wyglądał zupełnie inaczej. Nie wiedziałem co prawda, że pojawił się na Queens zaraz po mnie. Co wiem na jego temat? To, że jest jednym z “dzieci” Togariniego, kolejnego anioła śmierci. A czemu podał tobie adres markiza? I o jakim markizie mówimy? Przepraszam Patricku - zwrócił się do Cohena - mogę sobie zrobić herbatę?

- Nie krępuj się - zapytany wskazał kuchnię ruchem głowy - Jeśli to jakiś problem natury... mechanicznej, to zaoszczędzę ci krępujących pytań i rozszerzę swoje zaproszenie na każde pomieszczenia w tym mieszkaniu. - Śmiertelna powaga nie zeszła z twarzy Cohena nawet na ułamek sekundy.

Alvaro skwitował uwagę jedynie uśmiechem.

- To też mit Patricku. To, jak i przekraczanie bieżącej wody

- O niejakiego markiza de Sade wypytaj Szkieletora – mruknął Baldrick - Wydaje się wiedzieć coś więcej, a chłopak nie chciał nic powiedzieć, stwierdził tylko, że ma w tym swój cel - odparł Terrence po czym dodał - Herbata z wkładką? - spojrzał na Cohena - Patrick gdzie masz ten słoik z krwią? - ponownie usadowił się na swoim miejscu i uśmiechnął się - Bez obrazy oczywiście.

Alvaro popatrzył na Baldricka beznamiętnie

- Nie obrażam się, a co do krwi to już dzisiaj piłem. Starczy. Co za dużo to niezdrowo - wstał i ruszył w kierunku jaki wskazał mu Cohen - Komuś jeszcze herbaty? - zapytał z progu.

- Ja chyba walnę setkę - Goodman nie mogła wyjść z podziwu z jakim spokojem reszta jej zespołu akceptuje te całe wampiryczne rewelacje. Po chwili jednak złapała białą papierową serwetkę i zamachała nią niby flagą na znak kapitulacji. - Ok. Udowodnij to. Udowodnij, że jesteś żywym trupem, a spróbuje nie negować waszych demonicznych teorii. Potrzebuję dowodu. I czegoś więcej niż Nash Taroth rzekomo rozpływający się w powietrzu. Rozumiem, że nie masz pulsu?

- Mi też by się przydało coś mocniejszego – wtrąciła Jessica Kingston i ruszyła do kuchni
- Wziąć ci jeszcze jedno piwo? - spojrzała na Goodman..

- Cóż – Alvaro mówił głośniej krzątając się w kuchni. To otwierał to zamykał szafki - puls mam. Kły też w porządku. Nie latam, nie zamieniam się w nietoperza, słońce mi nie szkodzi... zbytnio - dodał już ciszej, tak że słyszała go znów tylko Jessica przebywająca z nim w kuchni.

- Poważnie rozpłynął się w powietrzu? - zainteresował się Cohen korzystając z krótkiej przerwy. Słowa kierował do Goodman.

Po chwili dodał :

- No co? Przy mnie nigdy tego nie zrobił. Alva.. Silent, jakkolwiek głupio to zabrzmi, myślę że to niezły pomysł. Ta demonstracja. Potrafisz coś ciekawego? Mnie przekonały dopiero skrzydła Tarotha rozpościerające mi się przed samym nosem, a wszyscy wiemy, że wtedy może być już zdecydowanie za późno. Jess! Dolna półka, powinna tam leżeć ta flaszka z wydziału i jakieś piwo. Tylko postarajcie się nie napruć, czeka nas dziś jeszcze trochę pracy.

- Jan 20:25 - Alvaro ponownie szepnął pod nosem słysząc prośby Goodman i Cohena - Nie wiem czego dokładnie się spodziewacie - powiedział juz głośniej kiedy wyłonił się na nowo z kuchni - Mi powiedziano, że jestem szybszy i silniejsi niż zwykły zjadacz chleba. Dodatkowo przeżyję wasze wnuki, o ile znowu nie trafie na jakiegoś Upadłego, który tym razem załatwi mnie na amen. Słyszę stad wasze bijące serca tak głośno jakbym przykładał ucho do waszych piersi. Znam zapachy waszego ciała, tak więc będę w stanie was znaleźć będąc nawet w znacznej odległości od was.

- Cóż, wybacz Goodman, próbowałem – Cohen wzruszył kościstymi ramionami. - Wygląda na to, że na dziś musi ci wystarczyć sam cud zmartwychwstania. Chyba i tak sporo na jeden dzień. - uśmiechnął się i zaczął polerować wierzch puszki piwa chusteczką. - Uprzedzając głupie pomysły: potencjalne pokazy siły i szybkości p o z a moim mieszkaniem. Co tam mamy następne na tapecie? Ktoś jeszcze chciałby się czymś podzielić z klasą?

- Ciekawe - odezwał się ponownie Alvaro kiedy wracał do pokoju z kubkiem parującej cieplej herbaty i zatrzymał się przy tablicy - Adam i Ewa - powiedział jakby sam do siebie - Czy tego właśnie potrzeba do tego by być wywyższonym na Boga? Do zajęcia pozostawionego przez niego niebiańskiego tronu? Stworzenia własnego Adama i Ewy? Wybaczcie - odpowiedział na ich spojrzenia - głośno myślałem - zerknął ponownie na nazwiska młodych ludzi wypisanych przez Cohena na tablicy

- Byłbym zapomniał. Mam coś dla Was - odstawił kubek na stół po czym zniknął na chwile w przedpokoju. Kiedy wrócił w ręce trzymał szarą kopertę A4. Położył ją na stole

- Chciałbym abyście przeanalizowali to co znajduje się w tej kopercie z obecną sprawą - sięgnął po kubek i łyknął herbaty

- I jeszcze jedno dodał - Macie w Wydziale kreta. Prawdopodobnie to razyda albo liktor. Rezydent... Czujka.. Ktoś, kto w imieniu Archontów albo Aniołów Śmierci trzyma pieczę nad ludźmi. By nie dowiedzieli się prawdy

- Kret? - mruknęła Goodman popijając piwa - To by wyjaśniało dlaczego mamy błędne dane co do adopcji - Claire spojrzała na Jess. - Musimy to jeszcze raz sprawdzić. I może wypłynie kto podłożył nam świnie.

- Takich osób może być więcej – westchnęła Jesscia - Już wcześniej Astaroth mówił o ludziach którzy im służą, ale wtedy zakładałam że chce nas zmylić. Twierdził że nasz były szef jest jednym z sług. Wtedy nie wiedzieliśmy tego co teraz.

- To ostatnie przypisałbym raczej bajzlowi na biurku Harrego – stwierdził Cohen, a przecież wszyscy wiedzieli, że on nie żartuje - Ale fakt, trzeba to sprawdzić - Cohen otworzył kopertę i zaczął układać wycinki na stoliku starając się zachować chronologię - Popieprzone. Dobra robota, Silent. Skąd to masz?

- Od człowieka z którym się dzisiaj spotkałem odpowiedział wampir popijając herbatę - Ja tak jak i wy dopiero wchodzę za tą przeklętą kurtynę kłamstwa. Stykam się z osobami, które mogą nam szczerze pomagać, ale i z takimi co chcą nas wykorzystać, bądź po prostu podłożyć świnię. Co do tej osoby od której to otrzymałem... cóż nie znam jej pełnych intencji. Mam jakieś przeświadczenie, że może mówić prawdę dlatego bym tego - wskazał na stół - nie bagatelizował i sprawdził.

- Mówisz o MacNamarze Jessico? – Alvaro spojrzał na Kingston - czy Quatemaierze

- O Quatemaierze, ale to nie sprawdzona informacja, Taroth równie dobrze chciał nas zmylić- odpowiedziała policjantka.

- Myślę, że jednak tutaj mówił prawdę. Ale... kto wie. – Alvaro nie mógł być pewien niczego. Wiedział, że w grze pomiędzy Aniołami ruchy stają się arcytrudne do przewidzenia.

- Słuchajcie - dodał wampir po chwili milczenia - Może i zbyt dużo nie wiem na temat sprawy, tej całej sytuacji, miasta miast i wszelkich innych rewelacji ale wiem jedno. Musimy trzymać się razem. Wiem Terrence, że lubisz pracować sam, ale tym razem dla swojego bezpieczeństwa, nie możesz tego robić. Zagrożenie jest znaczne. Może i jesteśmy trochę na nie przygotowani, wiedząc z czym ewentualnie możemy mieć do czynienia ale nie zmienia to faktu, że to co myśleliśmy do tej pory, że nie istnieje, kroczy sobie pośród nas. I jest niebezpieczne.. Na mnie możecie liczyć.

- Hmm. jak na Silenta to chyba dużo gadam - uśmiechnął się zmieszany - Nadrabiam zaległości kilkumiesięczne. Jakie plany na dalsze postępowanie?

- Zanim dojdziemy do planów... poruszyłeś ważny temat. - zaczął Cohen - Przedstawiłem wam pełny obraz sytuacji, najlepiej jak umiałem. Ta sprawa jest większa niż poczwórne morderstwo, a my, chcąc nie chcąc, jesteśmy w niej czymś więcej niż policją szukającą mordercy. Musimy się przygotować na to, że będziemy musieli wiele poświęcić, nie dostając w zamian nic, poza poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. - powiódł wzrokiem po zgromadzonych. - Nie chcę wam opowiadać głodnych kawałków o powołaniu i misji, ale jeśli mamy być liczącym się podmiotem w tej wojnie, cała operacja będzie wymagała wręcz fanatycznej lojalności względem zespołu i całkowitego poświęcenia.

Alvaro przytaknął Cohenowi

- Mogę wam też zagwarantować – kontynuował Cohen - że to się nie skończy wraz z oficjalnym wyrokiem skazującym, albo na załatwieniu naszych indywidualnych porachunków z demonami (Bez urazy Silent, mówię również o sobie). To bagno, które w ten czy inny sposób będzie się ciągnąć do końca naszego życia. Chciałbym żeby każde z was jak tu siedzicie przemyślało swoją motywację i podjęło ostateczną decyzję, czy na pewno chce w tym uczestniczyć. Potem nie będzie już odwrotu.

Alvaro poczekał, aż Patrick skończy.

- Ja siedzę w tym po uszy więc chcąc czy nie chcąc będę brał w tym udział. Ale tym co mają możliwość wyboru, proponuję się wycofać.
 
Armiel jest offline