Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2011, 00:41   #18
Gniewny
 
Gniewny's Avatar
 
Reputacja: 1 Gniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodze
Sierżant Kuno Wittram

Noc już dawno okryła D’Arvill ciemnym, ciężkim całunem. Światła gasły w zamkowych oknach, a miasto powoli usypiało, codzienny, choć znacznie przygaszony po ostatnich, tragicznych wydarzeniach, gwar, powoli zamieniał się w wszechogarniającą ciszę.
Pojedyncze gwiazdy lśniły na nocnym niebie, a wiatr gonił chmury, co chwilę zmieniając nocny krajobraz sklepienia. Hufiec D’Arvill już dawno drzemał w zamkowych koszarach. Jeśli Frank raczyłby spytać Kuno o zdanie, to Wittram przegoniłby ich dziś tak, że na jutrzejszej przysiędzee jedyne co byli by w stanie wydukać to „Przysięgam”. Kapitan jednak miał na ten temat inne zdanie, z jakiegoś powodu uważał, że miesiąc krzyków, ćwiczeń i fechtunku uprawnia te zdechlaki to dnia przerwy.

Może i uprawniał.

Nie wszyscy wszak zbudowani byli jak Kuno Wittram, którego sylwetka bardziej przypominała pokaźnego niedźwiedzia niż człeka. Wysoki na ponad dwa metry, szeroki w barach, z nieodłącznym, pełnym politowania uśmiechem, wyzierającym zza pożółkłego od tytoniowego dymu gęstego brodziska. No i zostawała jeszcze kwestia oręża... Każdy kto ujrzał Wittrama, dzierżącego pokaźny berdysz w jednej, wielkiej jak bochen chleba, łapie, dwa razy zastanawiał się nim otworzył usta, by obrazić olbrzyma.

Kuno Wittram siedział na zamkowym dziedzińcu i ćmił swą nieodłączną fajkę, co było jego ulubionym zajęciem od jakiegoś miesiąca, kiedy to tylko otrzymał wiadomość od swego dawnego kamrata Franka Kressa, który radził mu zjawić się w niejakim pośpiechu na zamku D’Arvill. Kuno nie przypominał już sobie czy rzeczywiście to była prośba, czy może wiadomość składała się z kilku inwektyw, dwóch czy trzech odwołań do wspólnych dziejów i stwierdzenia by „brał swą obolałą dupę w troki, przestał się użalać nad swoimi bolączkami i zjawiał się tu czem prędzej”. Z perspektywy czasu nie miało to większego znaczenia.

Co znaczenie miało większe, to prośba Kressa, by zjawił się na jakimś przyjęciu i uwolnił go od niemiłego obowiązku pozostawania tam dłużej niż było konieczne.

Właśnie nabijał po raz kolejny fajeczkę, gdy do jego uszu doszedł tętent kopyt. Ze stłumionym stęknięciem podniósł się z ławy, podpierając drzewcem berdysza. Pykając trzymaną w ustach fajką poczłapał w stronę bramy, skończył na dziś już służbę, ale zawsze może popatrzeć, kto to o tej porze zjawia się u Lorda Berengara.

Stanął w cieniu i nabrał do ust dymu. W złym momencie. Z trudem stłumił kaszel, gdy tylko dojrzał kto wjeżdża do środka. Nie przypominał sobie, by w swym, całkiem już długim życiu, miał okazję by spotkać Inkwizycję, wcale się z tego cieszył. Opinia Świętego Oficjum była już wystarczająco okropna, by chciał się przekonywać co z tego wszystkiego jest prawdą na własnej skórze. Dwójka Inkwizytorów i pięciu ludzi. Nie słyszał o czym rozmawiali z gwardzistami, ale po kilku chwilach zostali poprowadzeni do zamku, wprost do Lorda D’Arvill.

Kuno nie miał zamiaru czekać. Wcześniej obawiał się, że będzie musiał zmyślać powód, dla którego Kress powinien niezwłocznie znaleść się na zamku, teraz niestety, został z tego przykrego obowiązku wyzwolony, a jednocześnie wpakowany w większe gówno niż mógł sobie wyobrazić.

***

Do Złotej Monety dotarł po godzinie. Początkowo miał się spotkać z Frankiem w stajni, ale sprawy stały się trochę bardziej skomplikowane. Mundur hufca D’Arvill otworzył Wittramowi drzwi do karczmy, a może to była jego postura i sposób w jaki wypowiadał słowa, warkliwy, nieprzyjemny, tak jak zwracał się do rekrutów, gdy zaczynali opadać z sił, starając się wyzwolić w nich jakieś resztki energii, chociażby miała to być wściekłość na ich sierżanta.

Sala była pełna, a Kuno nigdzie nie mógł dostrzec Kapitana. Przez dłuższy czas błąkał się między stołami, czasami odpychając kogoś kto nie zszedł mu na czas z drogi. Wreszcie stracił cierpliwość, choć wielu znało go jako człeka o wręcz anielskiej proweniencji tej cechy.
- Gdzie poszedł Kapitan Kress, grzecznie pytam. – powiedział z uśmiechem na ustach. Ktoś wskazał mu korytarz prowadzący w stronę komnat. Wittram stłamsił w ustach przekleństwo i ruszył w zadanym kierunku, licząc, że uda mu się dorwać Franka. Na jego szczęście znalazł go w korytarzu.
- Kapitanie Kress...
- Śierżancie? – w oczach Franka widać było nadzieję, że oto kończą się jego męczarnie na tym przyjęciu. Mimo znajomości, w obecności obcych urzędowy ton był jak najbardziej na miejscu.
- Mamy mały problem. Na zamek D’Arvill zjechali Inkwizytorzy i od razu pośpieszyli do Lorda Berengara. Myślę, że wasza obecność na zamku jest konieczna. W tej chwili. – powiedział to na tyle głośno, by obecni przy tym Młokos i kilku strażników wyraźnie wszystko usłyszeli. Kapitan Kress pokręcił głową.
- Proszę o wybaczenie, ale sytuacja wzywa mnie, bym czem prędzej pośpieszył na zamek. – po wymienieniu uprzejmości, podczas których Kuno niecierpliwił się coraz bardziej, a na jego czole pojawiły się krople potu Frank wreszcie raczył się ruszyć. Gdy tylko odeszli kawałek zbliżył się i konspiracyjnie szepnął.

- Dobra robota Kuno, tego właśnie oczekiwałem, całkiem zacny blef!
- Frank... Ja nie blefowałem.

I w tej chwili w Złotej Monecie rozległy się krzyki.
 

Ostatnio edytowane przez Gniewny : 21-01-2011 o 01:04.
Gniewny jest offline