Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-01-2011, 00:47   #11
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Dałby sobie rękę uciąć, że tłumaczył Tupikowi po trzykroć, że przemawianie nie jest tym co jakkolwiek go bawi, lub daje choć cień satysfakcji. Niziołek jednak chcąc pozostać fair w stosunku do pozostałych uczestników dramatu czuł się w obowiązku dopuszczenia i jego do głosu.
Kress wzniósł dłoń chcąc dać gestem znać, że nie zamierza mówić gdy w tej samej chwili spostrzegł skupiony wokół Tella wianuszek dziewczyn, które kusznik uciszył szepcząc coś do ich ślicznych uszu i kierując uwagę wszystkich niewiast na kapitana. Gdzieś z boku kupcy szemrali między sobą o Szalonym Kapitanie mnożąc ilość zabitych i ocalonych przy każdym przekazaniu historii dalej. Opuścił więc dłoń potakując z aprobatą głową, po czym pociągnął z kielicha potężny łyk opróżniając go do dna.
- Chcecie wiedzieć, co działo się w mieście? Chcecie bym opowiedział, wam o walkach na ulicach, o tym jak wespół z miejskim garnizonem broniliśmy i śłużyliśmy temu miastu?
Po sali przetoczył się szmer aplauzu.
- Dwudziestu z poległych pochowanych jest na tyłach Klasztoru. Kolejnych dziesięciu zakryła ziemia w Starym Gajniku. Po pięciu wróciło w sosnowych trumnach do swoich rodzinnych wsi, a to tyko ci, których znałem i szkoliłem osobiście.
Początkowe podniecenie coraz bardziej topniało ustępując miejsca niemiłej ciszy.
- Chcecie bym przytoczył liczby tyczące się cywili? Bym opowiedział ilu spośród moich ludzi pozostawiło rodziny? Ile samotnych kobiet będzie teraz skazanych na ulicę? Ile tego dnia osierocono dzieci? Wasze składy, sklepy, warsztaty i faktorie w dużej mierze przetrwały i możecie teraz siedzieć pijąc wino i wspominać groźne chwile podczas których jedynie kilku z was świadkami było tego co faktycznie działo się na ulicach, nie za grubymi okiennicami i zaryglowanymi drzwiami.
Muzykanci przestali grać nim kończył ostatnie zdanie, więc gdy robił przerwę by zaczerpnąć powietrza przed następnym na sali panowała już zupełna cisza.
- Tego dnia zginęły setki a więcej stało się kalekami, ale nie, was to nie dotyczy, bo ofiarami w pierwszej kolejności padli najbiedniejsi nie mający gdzie skryć się przed zdradą. Ale wy nie chcecie bym na prawdę wam o tym opowiadał, prawda? Chcecie nadal cieszyć się, śmiejąc i radując z życia. Nie zamierzam więc przeszkadzać i psuć mą osobą atmosfery. Bawcie się dobrze moi mili wiedząc, że nawet w takich chwilach, ktoś czuwa nad waszym bezpieczeństwem.

Wstał kierując się bez słowa do najbliższych drzwi. Nie miał najmniejszej ochoty dłużej siedzieć na uczcie, a przed wyjściem chciał zamienić jeszcze kilka słów z gospodarzem.
 
Akwus jest offline  
Stary 20-01-2011, 12:19   #12
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Profesor dostał zaproszenie jako nowy członek Rady. Podczas tego miesiąca wile się wydarzyło.... Przede wszystkim czuł iż bogowie chcieli pokazać mu jak ulotne jest życie. Jako chyba jedyny stracił komplet ludzi wszystkich pięciu jego towarzyszy. Zginął w tym jego wieloletni przyjaciel Klaus jego prawa ręka jeśli chodzi o ciemne interesy. Oraz Ryszard do którego Profesor ze względu na jego prostolinijność czuł sentyment. Swojego wynalazku zaś używał bardzo rzadko raz jeden raptem podczas oblężenia Rosenborga... I co? Gdy przyszło mu użyć go w tak ważnej chwili jak rzeź ludzi kolektora bogowie znów wkroczyli.... Obracając jego dziecko przeciw niemu.... Nie ma sprawiedliwości pomyślał.

Czuł to wyjątkowo podczas przemówień.... Gdy widział glorię bohaterów ratujących lorda. Ich uśmiechy ich samozadowolenie... Oni mimo że podjęli się z pozoru samobójczej misji nie stracili ani człowieka. Ani jednego....

Życie to dziwka dokończył swój wywód myślowy. Czas zacząć pracę od podstaw jak zawsze.... W tym momencie usłyszał przemówienie Kapitana. Było tak blisko jego uczuć po stracie kompanów że od razu przypadł mu do gustu. Widać że pyszałek, fircyk i bohater ale przynajmniej szczery. A to cenna moneta w tych czasach. Skinął na jednego ze swoich ludzi przy wyjściu.

Żołnierz w ciemnozielonej tunice ze złotym wilkiem w biegu na przodzie podszedł do kapitana. Pan Wolfborg chciałby z panem zamienił słowo kapitanie.
Kress wiedział iż Lord Berenger mianował tego starszego jegomościa członkiem Rady. Czemu tego nikt nie wyjawił... Jedyne co było powszechnie wiadomo to że Heinrich nie był tym zachwycony ale po rozmowie z Berengerem w cztery oczy ostatecznie się zgodził....
 
Icarius jest offline  
Stary 20-01-2011, 13:35   #13
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Kress skinął głową na znak przystania na rozmowę, lecz dokładny jej termin odwlekł w bliżej nieokreśloną przyszłość. Profesor zyskał jego sympatię, głównie dla tego, że sprowadził ze sobą całą karawanę ludzi, którzy szybko uzupełnili braki w mieszczanach przynajmniej w podstawowym stopniu. Co więcej przybysze z dalekich krain nie byli wieśniakami oderwanymi od pługa, ale w znakomitej mierze mężami obeznanymi tak samo z rzemiosłem jak i wojaczką, droga przez tak wiele mil utwardziła ich spajając dodatkowo ze sobą. Tworzyli więc mniej już wygodną grupę, lecz Kress miał nadzieję że uda im się zasymilować z lokalnymi na tyle, by mógł rekrutować spośród nich ludzi zarówno do miejskiego garnizonu jak i zamkowej załogi, obie formacje wciąż uzupełnień wymagały, lecz tym razem mając na uwadze serię zdrad, selekcja była dużo ostrzejsza.
- Poczekaj - zwrócił się do zbrojnego gdy ten już odchodził - przekaż swojemu Panu, że przyjmę go wieczorem w mojej kwaterze.

Mimo iż uczta niezbyt pozytywnie wpłynęła na jego humor, to wizja zbliżającej się rozmowy z Martonem, a może i partyjki vista, jeśli zgodziłby dołączyć się do nich Tupik gdy tylko przestanie już błyszczeć na sali lekko go rozchmurzyły. Czemu więc miał odmawiać rozmowy człowiekowi, który mógł tak bardzo wspomóc ich sprawę i przynajmniej póki co wydawał się bardziej niż życzliwym.
 
Akwus jest offline  
Stary 20-01-2011, 15:34   #14
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Jean-Blaise słuchał urzeczony.
Pogłoski o wydarzeniach w Arvill doszły go jeszcze w czasie drogi, ale nawet chłopi i podróżni nie kolorowali tak jak rozochoceni uczestnicy tych wydarzeń. Setki trupów, tysiące rannych, co za styl! Paź z uznaniem pokiwał głową przeciskając się ku niepozornej istotce która zarówno brylowała w opowieści, co i miała dość sporo do powiedzenia na zamku.

Majordomus zagadnięty odwrócił się do Jeana-Blaise'a kierując na niego pytające spojrzenie.
- Wiwiwiwitaj mości Tututututupipiku, sprapraprawę mam i nadzieję wiewiewiewielką iż pomóc mimimi zdołasz. - rudzielec ukłonił się grzecznie.
- A w czymże to pomóc mógłbym? - niziołek z zainteresowaniem zwrócił się do strojnego jąkały.
- Pracy szuszuszuszukam, a słyszałem że na zazazazazamku w słuzbie braki mamamama-macie.
- A na czym się znasz?
- Oooooo-od pię-pię-piętnastu lat za papapa-pazia służę. Na gegege-genenene... na rodach i heherbach się znam. - Jean-Blaise odpuścił wypowiedzenie: "genealogii", a "heraldyki" już nawet nie próbował. - W pipipiśmie uczony jejejestem, etykiekieta mi nieoooooo-obca, muzyką się papaparam - wyliczał kolejno wskazując na mandolinę wiszącą u pasa. - nininikt jak jajaja nie goli tatatata-tak dokładnie, a i tretretrefić włosy umiem nananana modę z Gisosososreux i Cou-cou-cou... stolililicy. Fafafafacecje znam różne i tatatalenty różnoooorakie aby panów i dadadadamy zabawiać. Rararany leczyć też uuuuuumiem, czczczego się na-na-na służbie 'Rycececerza Próby' nienieniedawno wyuczyłem.
- A gdzie ten rycerz?
- Z ran zszedł... A-a-a-ale nienienie moja wina! W łełeb strzałą dodododostał, nic zrooooobić się nie dadadało, wcześniej, tom go dziedziedzie-dziesiątki razy łacno zszywał.

- Prawdę gagaga-da - kot na ramieniu Jeana-Blaise'a potwierdził słowa swego właściciela nie siląc się nawet na szersze otworzenie zmróżonych sennie ślepi..


Szelma

- To gadający kot? - Tupik oczy wyłupił zainteresowawszy się zwierzęciem.
- Sze-sze-szelma się zwie, papapapapanie, czasem gagagada czasem nie, kto totototo za kokotami nadąży - paź mrugnął do niziołka. - Przedrzedrze-drzeźniać uwielbia dadada-darmozjad jejeden.
- Sasasam da-darmozjad jesteś - kot odezwał się głosem Tupika.
- I śpiepiepie-piewać umiem ładnie! - Jean-Blaise zakończył autoprezentację.
W możliwości śpiewu Tupik niespecjalnie wierzył, choć niczego też nie zakładał
"Kto wie, może jak się rozpędzi to i zaśpiewa składnie... może nawet to jąkajstwo w śpiewie gubi...albo śpiewa jąkające się piosenki...ale ten kot..." - pomyślał po czym zaraz skonkretyzował wątpliwości.
- Hmmm, to brzuchomówstwo prawda? - zapytał się pazia.
- Tatatata-tak, spospostrzgagagawczy papapanie jesteś. - rudzielec błysnął uśmiechem.
- Referencyje jakoweś pisemne posiadasz? - Nie to żebym wątpił w twe umiejętności, pytanie raczej komu ostatnio służyłeś, po przeprawie z Du'Pontami mamy wzmożoną ostrożność w przyjmowaniu nowych na zamek...
- Rererefefefefereferefere... Poświadczenia mamamam, ale nie od ostatnienieniego pana. Momomogę jeno wskazać gdzie z giegiegiegiermkiem swoim leży przezezeze mnie popogrzeban, jak go kakakapturniki ubiły. Aaaale jak wowowola twa panie, tototo popytać w Lacros i Rouen momomożesz, gdziedzie mnie w świwiwicie jego wiwiwidzieć mumumusiano.
- Tak... sąsiedzi... nie darzymy zbytnio zaufaniem sąsiadów. Ani nikogo kto od nich przychodzi. No nie wiem... - Tupik był wyraźnie niezdecydowany, podparł ręka brodę wyraźnie myśląc co tu zrobić z jąkającym się paziem... - Poza tym gdybym wprowadził Cię na dwór, co ja bym z tego miał? Rozumiem, że przynajmniej wszelakie usługi jakie oferujesz byłyby tak do mojej jak i do panicza Malcolma dyspozycji?
- Oooooo-oczywiście! Jak popopomóc by ci w czym papapanie by trzetrzetrzeba, to ja piepiepierwszy. Miemiemiejsce swooo-oje znam.
- Na razie mogę Cię wziąć na własnego pomocnika, zanim się sprawdzisz na tyle co by można było Cię paniczowi polecić. Nie zrozum mnie ale ale zamach na jego życie to nie jest coś co zdarza się często, a już na pewno nie coś co mogłoby się powtórzyć. Zresztą przez czas próby, mógłbyś nauczyć mnie etykiety i genealogi... A z pewnością przynajmniej w początkowym okresie byłbyś w tych dziedzinach używany... że się tak wyrażę.
Tupik dopiero zdał sobie sprawę, że to wstyd iż majordomus nie zna się na etykiecie... ale po prawdzie nie najmował się wprost na majordomusa...

- Jeśli Ci to odpowiada, możesz być moim pomocnikiem od zaraz. Paziostwo będziesz kontynuował w późniejszym czasie... możesz oczywiście próbować się wbijać do służby u rycerzy...ale wierz mi u mnie będziesz miał lepiej - dodał z szerokim uśmiechem halfling.
- Na Piękną Papapanienkę, nie pożążażażałujecie! - Jean-Blaise wyraźnie uradowany poklepał niziołka po ramieniu.
- No Szesze-szelma? Mómómówiłem że dobrze będzie? - rzekł do kocura rozwalonego leniwie na jego barku.

Paź z poczuciem dobrze odwalonej roboty zbliżył się do szynku a celu zamiany smutnej pustki w pucharze, na wesołą, chlupoczącą, płynną drogę ku ciekawszemu stanowi umysłu. Mógł sobie pozwolić na przepuszczenie części niewielkich zapasów na rubinowy strumień szczęścia, skoro robotę wstępnie sobie już załatwił.
Wieczór wszedł w fazę przyjemności. Jean-Blaise uśmiechnął się szelmowsko do służki dbającej o to by gościom nie brakowało wina i gdy nalewała mu słodkawe Rousilliońskie, zapatrzył się w niewątpliwe atrybuty rozsadzające bluzeczkę dziewczyny.
Czasem życie bywało naprawdę piękne.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 20-01-2011 o 15:57.
Leoncoeur jest offline  
Stary 20-01-2011, 15:57   #15
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Zamek trzy tygodnie wcześniej

Profesor wychodził właśnie od dopiero co ozdrowiałego Lorda. Ten zgodził się go przyjąć ze względu na ich dawną znajomość. Na tym jednak uprzejmości się skończyły obaj mieli do uzgodnienia konkretne interesy. W zasadzie jakby spojrzeć obiektywnie handel na straganie od układów wielki panów różnił się tylko skalą. Zawsze było coś za coś.... Ten układ również taki był.

Wychodząc z komnaty Profesor natknął się na kogoś kogo nie spodziewał się zobaczyć. Prędzej uwierzyłby w spotkanie za zakrętem smoka niż tego osobnika... To jednak musiał być on... Chyba...

-Tupik -wybąknął poprawiając okulary i wciąż nie dowierzając własnym oczom.
-To naprawdę ty?- starał się zogniskować wzrok na małym jegomościu.
-O proszę , profesor? Co ty tutaj robisz? - zapytał halfling nie dowierzając równie mocno. Cieszę się, widząc Cię zdrów, myślałem , że Rosenberg pochłonął cie razem ze swymi zgliszczami... no ale pamiętam, żeś nie brzoskwinka jeno twardy orzech - dodał z uśmiechem jak zwykle kierując myśli ku kulinarnym sprawom.
-Ja? Ale dobrze chwileczkę- tu przez chwilę stał myśląc. -Masz jakieś miejsce gdzie możemy spokojnie porozmawiać? Najlepiej jeszcze coś zjeść i przepłukać gardło sporo ostatnio przeszedłem. -westchnął Heinrich.
- Oczywiście, zapraszam do biblioteki... tam zazwyczaj nikt sie nie kręci , a służbie każe przynies tam jadła i napoju - i jak powiedział tak zrobił, po chwili wzywając służącego i prowadząc profesora ku bibliotece.
- Ach Rosenbrog tak to było istne piekło.... Wielu zginęło a interes wziął w łeb razem z miastem powiedział gdy zasiedli do rozmowy. Powstrzymał się od dodania wziął w łeb jak zawsze.... Zanim opowiem ci co ja tu robię może ty mi powiesz co osoba twojego fachu... Nie zrozum mnie źle ale dwór lorda? Co tu robisz? Wciąż był w wyraźnym szoku.
- Wiem, sam ledwo z Levanem wydostałem się w ostatniej chwili, z reszta chłopaków nie wiem co się stało, no ale cóż to już przeszłość. No a co do twojego pytania to korzystam ze swych znajomości w lokalnym półświatku , na potrzeby jego lordowskiej mości. Nie będę Cię ściemniał, że jestem już prawym człekiem... choć z pewnością swoje umiejętności wykorzystuje obecnie w o wiele przyzwoitszy sposób. No a co Ciebie tutaj sprowadza? - zapytał gdy juz byli w bibliotece
-Co do mnie to cóż po zniszczeniu miasta postanowiłem pomóc tym którzy przetrwali. Długo by opowiadać ale jest spora grupa ludzi która oddała się w moje ręce. Lorda znam jeszcze z dawnych lat. Więc myślałem że tu znajdziemy bezpieczną przystań. Jednak z tego co wiem sytuacja jest tu nie do pozazdroszczenia.... Rozmawiałem z Berengerem i zawarliśmy pewne porozumienie. Dostałem trochę ziemi w okolicy. W zamian mam wam pomóc w obecnej sytułacji... I zostałem członkiem Rady- tu wyraźnie się skrzywił. No ale czego nie robi się dla bliźnich pomyślał Wolfborg. Interesuje mnie czy nie moglibyśmy nawiązać współpracy. Wzajemne wsparcie w razie kłopotów któregoś z nas i oczywiście interesy.... Chciałbym wiedzieć też czy interesuje cię pomoc w organizowaniu osiedlenie gdy tylko dojadą tu ludzie. W końcu to jednak było i twoje miasto... Klaus i kilku moich ludzi zginęło po drodze. I mam tak jakby wakat... Oczywiście nie chcę byś rezygnował z pracy tu ale jak sam wiesz sytuacja jest mało stabilna i może być różnie. Razem z pewnością będzie nam łatwiej.
-Hmmm a co oferujesz tak konkretniej i o jakiej pomocy mówisz? Skoro i tak nam masz pomagać, jako członek rady, mniemam, że chodziło by o jakieś osobiste korzyści? - zapytał tupik podnosząc brew, dobrze też pamiętając jak trudne były interesy z profesorem... choć bez wątpliwości nader opłacalne, jeśli dobrze uzgodnić wzajemne obowiązki i korzyści z nich płynące.
-Na dobrą sprawę nie wiem na ile sytułacja może się skomplikować. Wiec cześć układu jest luźna liczę po prostu na twoją pomoc w razie potrzeby. Oczywiście odwdzięczę się za nią... Ponadto potrzebuje trochę rzeczy... Przy budowie osady takie rzeczy jak drewno weźmiemy z lasu. Cześć narzędzi mamy ale potrzeba też uzupełnień.... Dostałem listę czego ludzie by potrzebowali.... Różne to rzeczy od gwoździ po kury i prosiaki. Potrzebne to będzie mniej więcej na (tu pada data niedługo po przyjęciu w karczmie)... Tylko sam rozumiesz droga była daleka pieniędzy mało potrzebuje to dostać po ekstra cenach. I mam na myśli ceny nie z obniżką nie dobre nawet nie bardzo dobre. One muszą być wręcz wyśmienite... Kolejna sprawa to oczywiście proszek. Mam do sprzedania ze 300g to jedna z niewielu rzeczy które mi zostały po ostatniej przymusowej kąpieli na szczęście był dobrze zabezpieczony. Jak dojadą moi ludzie będzie tego więcej.... Mam tam sprzęt i zapasy.
-hmmm, w tej chwili uzyskanie przyzwoitych cen i to na podstawowe materiały będzie raczej trudne. Powiedz raczej ile na to chcesz przeznaczyć a ja Ci powiem na ile toto starczy... Wiesz , wiele składów i magazynów spłonęło jak drewno kominkowe. Co się tyczy proszku to ustal jakąś cenę, najlepiej hurtowa za całość, być może odkupie wszystko być może nie... to zależy i to głównie od ceny. Poza tym masz jeszcze te materiały wybuchowe? to znaczy domyślam się, że masz , pytanie raczej ile, część towaru mogłaby znacząco zmniejszyć cene na materiały budowlane. - stwierdził rzeczowo halfling. - no i oczywiście możesz rozgladac sie sam po kupcach, ja Ci tego bronić nie będe, ale wiedz, że mam tu najlepsze kontakty, z ówagi na zamówienia zamkowe mam upusty no i kupcy chcacy na przykład wcisnąc się na listę zamkowych zamówień mogliby zrobić jakąś ekstra oferte na to co potrzebujesz -zakończył fachowo niziołek.
-Wiem też że wiele rzeczy zostało podczas zamieszek zrabowanych. A ci co to zrobili mają w ręku gorący towar. Rzeczy na liście mają różny priorytet. Potrzebuje konkretnych cen. O materiałach wybuchowych musisz na razie zapomnieć do póki nie dojedzie karawana. Proszek cóż mógłby być wymienny za rzeczy z listy... Wszystko zależy jaki procent standardowej ceny musiałbym zapłacić za towar.
- Dobrze, daj listę a ja zorientuje się w cenach. Jeżeli chcesz towar z półświatka, to pewnie będzie tańszy. Zorientuję się i dam Ci znać a kwestie proszku rozliczymy osobno. Nie chce mieszać jednej sprawy z drugą... za bardzo ryzykowne. - odparł rzeczowo. - Za ile dni przybędzie ta twoja grupa? Znalezienie najlepszej oferty może trochę potrwać, ale zajmę się tym od razu... choć chciałbym wiedzieć ile mam czasu nim dotrą na miejsce i gdzie jest owe miejsce. Przy mieście? Gdzieś w głębi ziem? To ważne z perspektywy pochodzenia towaru który zamawiasz. Poza tym zostajesz na zamku czy tez zamierzasz kwaterować się w mieście? - zapytał Tupik popijając wolno wino.
- Karawana będzie za 2-3 tygodnie. Dostałem ziemię w dobrym miejscu kilkanaście kilometrów za miastem. Blisko morza i lasu... I na szczęście nie między naszym miastem a dupontów. To tereny za D'Avril...
 
Icarius jest offline  
Stary 20-01-2011, 16:04   #16
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Zamek trzy tygodnie wcześniej

Profesor upił łyka wina po czym kontynuował:

- Mieszkać będę na zamku. Jako członkowi rady ponoć przysługuje mi komnata. Nawiasem mówiąc liczę na odpowiednią. Proszek jak dla ciebie 50% rabatu. To będzie ze 150zk spokojnie zejdzie ci to za 300 ZK. W okolicy dużo rzek dochodzą do każdego większego miasta więc łatwo o transport. Rabat tak dobry uzależniam jednak od wzajemnej pomocy i rabatu na potrzebne mi rzeczy równie dobrego... Przydałoby się też porozmawiać z kimś kto trzyma miasto za pysk. Kto tu robi za Harapa? Czy idzie z nim ustawić spotkanie... Będziesz moim pośrednikiem z nim w handlu proszkiem choć pewnie sam mógłbym nawiązać z nim kontakt. Z racji jednak że liczę na ciebie w wielu sprawach zarobek na pośrednictwie potraktuj jako prezent. Albo wiesz co właśnie sobie uświadomiłem że po otrzymaniu tej ziemi jestem już chyba za wysoko postawiony żeby mnie widziano z kimś takim. Zostawię to tobie daj mu tylko znać żeby ode mnie i moich ludzi jego chłopcy trzymali się z daleka... Dla dobra naszych wspólnych interesów

Profesor miał jak zawsze głowę pełna pomysłów i … pytań.

- Powiedz mi też coś więcej o miejscowych. Tych całych bohaterach co uratowali lorda i tym dzielnym kapitanie. Rozsądni są można z nimi dojść do porozumienia gdyby była taka potrzeba? Berenger wydusił dla mnie pomoc moich ludzi dla miasta ale nie dam z nich zrobić mięsa armatniego. Muszę się porozumieć z kapitanem.... I jak ogólnie ma się sytuacja w twoich oczach słyszałem coś o jakimś narzeczeństwie...?

- Za Harapa robił mistrz Cecile... przepadł po tym jak zdradził Lorda i wywołał zamieszki w mieście i na zamku. - stwierdził rzeczowo Tupik. - Poza nim kolejnym który ma tu jako takie kontakty w półświatku i wśród kupców jestem ja. Dlatego właśnie Lord mnie zatrudnia do pomocy. Teoretycznie możesz zorientować się sam... ale możesz natrafić na zbirów którzy myślą krutkoterminowo i biorą miast handlować. Zresztą pamiętam Cię dobrze z Rosenbergu, pewnie i tak wszędzie wepchasz swoje paluszki... to tylko kwestia czasu. Co zaś się tyczy bohaterów i sytuacji... Mięso armatnie to raczej z twoich ludzi nie będzie, ale przyda się uzupełnienie straży w mieście - czy po prostu jakieś dodatkowe patrole. Hmmm będziemy musieli pogadać z Kressem, to dobry kapitan, uczciwy choć może nieco naiwny, ale nie pozwolę mu zrobić krzywdy. On jest najlepiej zorientowany w wojskowych potrzebach w mieście i na zamku, choć pewnie przerzucimy cześć ludzi z straży miejskiej do zamku a straż miejską uzupełnimy twoimi ludźmi, to jednak ostateczną decyzję w tej kwestii podejmie Kress. Co do reszty, to moja opinia jest dość zróżnicowana, zależy o kogo pytasz. Największym wsparciem obronnym byłoby dostarczenie tych wybuchowych lasek... można by z ich pomocą nieźle wzmocnić obronę miasta a nawet przeprowadzić jakieś dywersje na ziemiach Du'Pontów. No a narzeczeństwo to nic czym należy się obecnie przejmować. Mamy dwa lata spokoju od jednego z sąsiadów, a potem, to się obaczy. - Stwierdził spokojnie halfling. pomijając niemałą rolę Młokosa, który od dawna szykował się do roli następcy “Harapa” biorąc pod uwagę ludzi jakimi dysponował, było mu do tego bliżej niż Tupikowi... z drugiej strony halfling miał kontakty wszędzie, choć różnie szło mu z ich wykorzystaniem.

- Sąsiadów możesz powiedzieć coś więcej.... Bo to narzeczeństwo może szło by wykorzystać. Szepnę coś o tym Berengarowi. Bo niezależnie od wcześniejszych intencji sąsiada, teraz gdy lord się odnalazł można by prosić o sąsiedzką pomoc. W końcu powinni czuć się zobowiązani a jakby dobrze poprowadzić rozmowę i dać im do zrozumienia, że Du’Pontami można się podzielić mogłoby być nieźle. Co do przekierowania moich ludzi szczegóły dogadam z kapitanem. Jednak moi ludzie wciąż pozostają moi, jedynie okresowo w chwilach zagrożenia mają pomagać miastu. Więc mogą wzmocnić patrole straży nie jednak stać się ich częścią. Można by pomyśleć o patrolach mieszanych to uzupełniłoby braki.Mam też nadzieję że nasz Lord nie pozostanie bierny. Teraz kolej na nasz ruch nie możemy dopuścić by wróg znów przejął inicjatywę... No i trzeba dać znać że zaciąg wojskowy prowadzimy... Ale o tym kapitan pewno pomyślał.... - stwierdził profesor.

- Nie głupi pomysł... z tymi mieszanymi patrolami. No i wspólna dywersja na Du'Pontów także całkiem niezła. Trzeba kuć żelazo póki gorące i wykorzystać mariaż dopóki istnieje - uśmiechnął się szelmowsko Tupik. - No ale to na razie jedynie pomysły, najpierw twoi ludzie muszą się tu osiedlić, daj mi kilka dni a podziałam z cenami. Towar będzie dostarczony na miejsce, płatność tutaj czy przy odbiorze? Nie chce aby kontrahenci wracali z pustymi rękoma i czekali na zapłatę... ci których będę pytał o towar raczej nie grzeszą cierpliwością.

- Gdyby spadł mi włos z głowy Lord ich wypatroszy. Zostałem jego lennikiem a to daje zobowiązania w obie strony ja wspomagam jego a on chroni mnie moje ziemie i ludzi. Takie już obowiązki seniora. Pewnie z dzień przed dojazdem karawany zawitają na zamek moi ludzie. Na razie dostarcz ceny i niech mają towar pod ręką. W momencie ich przyjechania skontaktujesz mojego kapitana z kimś odpowiedzialnym za transport. On już powie co gdzie i jak pewnie trzeba będzie to trzeba dowieść na miejsce pojadą najwyżej razem. Tylko towar ma być dobrej klasy.
- dodał na koniec profesor.

- To raczej będzie kilka niezależnych dostaw... Tutaj nie ma jednego Harapa, raczej kilku harapków i z pewnością już dawno podzielili się towarem. Z każdym będzie trzeba negocjować niezależnie. Lepiej będzie jak dojada na miejsce, gdyż transport złapany w mieście może wzbudzić podejrzenia, a ochrona...? A któż by atakował transport gwoździ czy kuraków , szczególnie że wieziony będzie przez bandę zbirów a nie kupców? - halfling uśmiechnął się pod nosem, na koniec wymieniając już tylko uprzejmości z Profesorem i wskazując mu na nocleg komnatę w której ostatnio gościł Richelieu...

W ciągu kilku dni zorientował się w towarach i cenach, utargował ile mógł po czym odejmując własny “rabat” mógł przedstawić ofertę Profesorkowi. Ceny za towar były różnorodne - co pozwalało lepiej ukryć bonus jaki Tupik miał na pośrednictwie, ai w zależności od materiału, żywca czy inszych produktów cena wahała się od 25% - 45 % oryginalnej. Co zważywszy na zapotrzebowanie i tak były to wyjątkowo niskie ceny.

Zważywszy na zapotrzebowanie Profesora które w przeliczeniu na Złote Karle oscylowało w granicach 1000 sztuk Złotych Karli, halfling przytulił nie małą sumkę. Z średnim upustem wychodziło 650 ZK płatne od Profesora z czego 10% zaliczki dostał od razu. Była to część halflinga którą zainkasował za brudną robotę... Reszta miała być płatna po dostarczeniu towaru - na czym zależało obu stronom interesu. Złodzieje chcieli się pozbyć trefnych towarów, a Henrich chciał je w miarę tanio kupić. Oczywiście Tupik był na tyle przewidujący, że przygotował papiery na towar rzekomo pochodzący od kupców z sąsiednich terenów...

Do tego dochodził interes z proszkiem, na który Tupik dał Młokosowi kilka dni do namysłu. Chodziło o grubsze pieniądze, ale wcale nie pozbawione ryzyka. Młokos był jedyna osoba która miała dobre możliwości rozprowadzania proszku, odwagę potrzebną do zajęcia się towarem jak i spryt konieczny do tego interesu. Tupik nie zamierzał ryzykować z nikim innym, zbyt duża była szansa wpadki w przypadku pozostałych harapków.
 
Eliasz jest offline  
Stary 20-01-2011, 23:27   #17
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Ściemniało się już, kiedy na wzgórzu, zza którego prowadziła droga ku D’Arvill, pojawiła się pierwsza sylwetka jeźdźca dzierżącego pochodnię. Nie minęło wiele czasu a w jej ślad pojawiły się następne. I więcej jeszcze pieszego ludu. Artan, który tego wieczoru miał akurat wartę na wieżycy, punkcie obserwacyjnym z którego ludzie Młokosa obserwowali zielone wzgórza okalające Zajazd pod Złotą Monetą, nie od razu uwierzył w to co widzi. Wyglądało to bowiem, jak jakieś pomieszanie pospolitego ruszenia z regularnymi żołdactwem. Podążające zdawało by się bez żadnego przywództwa w kierunku zajazdu, co samo w sobie nie wróżyło zbyt dobrze.


- Widzisz to? Czy już mnie się kurwa w oczach wszystko…- warknął budząc szturchnięciem swego towarzysza, Jeremiasza. Jeremiasz, młodszy, cieszył się wyśmienitym wzrokiem. I niezaprzeczalnym darem do spania we wszystkich możliwych miejscach i porach.

- Ludzie z D’Arvill. Nawet z zamku zbrojni jadą… - odparł Jeremiasz obudzony już zupełnie.

- Leć do „Milorda”. Lepiej żeby był przygotowany, bo coś mi się widzi, że tych gości nie zapraszał. – Artan wiedział, że i Młokosowi się to nie spodoba. Takie nocne wizyty, niezapowiedziane nocne wizyty, rzadko wróżyły coś dobrego. Zwłaszcza, że Lord Berenger D’Arvill niezbyt przychylnym wzrokiem spoglądał na swego nowego wasala, wyniesionego do godności rycerskiej przez jego zidiociałego syna. Roli Tupika w tym wszystkim, póki co, nie wykryto. Artan czuł międzynóżem, że coś brzydkiego się dzieje. Nerwowy dreszcz zawsze poprzedzał mu nieprzyjemne wydarzenia. Można było to w sumie nazwać przeczuciem. Nie czekając więc na dyspozycje swego szefa, wiedząc że ten może być zajęty, sam zaraz kopnął się na bramę. By przygotować powitanie. I zatrzasnąć wzmocnione wierzeje.

Kraty nie uważał za stosowne spuszczać.

Jeszcze.


***

- I takoż mówiąc po prawdzie, gdyby nie nasz uroczy gospodarz, gdyby nie wiedzeni przezeń jego podwładni, mój skład, moja kamienica a nade wszystko i mój drogi kuzyn Vincent, którego dzisiejsza nieobecność bardzo mnie boli, ale w interesach wyjechać musiał, poszły by, że się tak wyrażę do piachu! Hehehe! Żywota mi nie stanie, by odpłacić wam monsieur Kedgard! - Antoin Videmer skłonił się ku Młokosowi, który z wysokości galerii podziękował równie grzecznym ukłonem klnąc w duchu swą nadgorliwość, która kazała mu nadzorować przebieg urodzin z tego miejsca, bo teraz nagle został wywołany do odpowiedzi i oczy większości gości solenizanta spoglądało nań oczekując jakichś słów. Na szczęście sam solenizant najwidoczniej miał własne, inne plany, bo wnet uderzył srebrnym widelcem w kryształowy kielich powtórnie prosząc o ciszę. Która zresztą wnet zapadła.


- Wybaczcie mi staremu niecierpliwość… – Videmer puścił oko do swego równolatka, burmistrza D’Arvill, który zarechotał wesół z im jedynie znanego żartu. - …ale nie chciałbym czekać z otwarciem prezentów do dnia jutrzejszego, kiedy to zmęczeni będziemy wszyscy. Chciałbym każdemu z was podziękować za ofiarowane mi dary, jak zresztą zwykle miewam to w zwyczaju.


Zadowolony ze swoich słów solenizant usiadł na swoim krześle dając słudze znak. Wnet rozwarły się drzwi do bocznej komnaty skąd kilkoro służby jęło przynosić kolejne dary ofiarowane solenizantowi w ten piękny dlań dzień. Przyglądający się temu wszystkiemu spod przymrużonych oczu Młokos zastanawiał się kto uwierzył w słowa Videmera spośród zaproszonych przezeń gości. Był bowiem znany ze skurwysyństwa, chciwości, bezwzględności i iście zwierzęcej, podobnej wężom, cierpliwości. Na dogodną okazję potrafił czyhać latami. I rzadko, bardzo rzadko okazywał wdzięczność. Mimo to słowa bogatego kupca okraszono brawami a radosne towarzystwo w podnieceniu spoglądało na kolejne dary wnoszone z przyzby i kładzione u korony ustawionego w podkowę stołu. Totumfacki Videmera, Elmer Olrchio wnet opuścił swe miejsce na końcu stołu skąd zarządzał służbą i ruszył ku darom z gracją tancerza i uśmiechem liska.


- Piękne Panie! Szlachetni Panowie. Pozwólcie, że na wstępie podziękuję imieniem mego pana za wszystkie ofiarowane mu dary. Wie on, że płynęły one ze szczerego serca przez co wasza ofiarność tym jest dlań cenniejsza. – Lisek wyszczerzył chudy pyszczek kłaniając się w pas. Tym razem oklasków było mniej, bo też większość biesiadników wzrokiem swym przemykała po rosnącym stosie prezentów. Błyskawicznie wyławiając spośród stosu własne i przyrównując je do pozostałych. Nikt nie chciał być tym, kto ofiarował najmniej okazały prezent.


- Oto więc jest jak widzę… - Lisek uniósł ze stosu pierwszy prezent - … misternie kuty przez mistrzów z tesalijskiej Dalmacji sztylet. Znamy wszyscy biegłość mistrzów dalmackich a ten tu sztylet jest jak wszyscy widzicie wykonany z iście złotniczym smakiem ciesząc oczy właściciela tym cudownym rubinem! Prawdziwie piękny to prezent!


Videmer skłonił się pięknie na wszystkie strony dziękując swoim gościom. Po prawdzie prezenty przekazywano na wejściu służbie, więc można było założyć, że nie wiadomym jest, kto jaki wręczał, ale i tak podejrzewano iż Videmer wie o wszystkim. Podobnie jak Młokos. Prezentacja zaś szła w najlepsze.


- Oto misterny pierścień…


***

Artan wyszedł przed wrota oberży w których uchylono maleńką furtę. Tak liczną grupę „biesiadników” wolał powitać poza progiem zajazdu. Młokosa zatrzymały obowiązki a po prawdzie był jego prawą ręką. Dzisiejszy dzień był tu szczególny, więc Artan doskonale rozumiał nieobecność swego szefa, nie mniej jednak reagować musiał. Teraz uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie „gości” zatrzymać z dala od wrót zajazdu i wypytać o przyczynę tego niespodziewanego i nagłego przyjazdu.


Zaskoczyło go dopiero to, że na widok jego trzech najbliższych ludzi, bezwzględnie w barwach D’Arvill, choć twarzy rozpoznać Artan nie był stanie, krzyknęło ostrzegawczo a jeden z nich uniósł w górę kuszę. Teraz dopiero Artan rozpoznał go. To był Henry Morro, jeden ze służących D’Arvillowi od lat żołnierzy.


- Stój! Nie zbliżaj się! – głos Henrego drżał.


- Z chujami się na łby zamieniłeś Herman? Przecie to ty do nas zjeżdżasz! – Artan zaskoczony w pierwszym momencie nawet nie wiedział co rzec. Uzmysłowił sobie jedynie, że po Młokosa trzeba posłać natychmiast.


- Nie zbliżaj się mówię… - kusza drżała w ręku Hermana i Artan cofnął się nawet. Debil gotów byłby wystrzelić a to Panienka bełty nosiła, jak powszechnie było wiadomo. Zaś pamiętając, że nie jest nazbyt pobożnym człekiem...


- Ale o co kurwa chodzi?! – zdumienie w głosie Artana z gniewem walczyło o palmę pierwszeństwa. Zza wzgórza wyjechała grupka jeźdźców, Artan słyszał ich doskonale. Kolejni jednak i tak już nie czynili większego problemu, bo pod zajazdem stało z dziesięciu konnych i z trzydziestu pieszych. Zwarzywszy na gwar, nadjeżdżali i nadchodzili kolejni. „Coś” było kurwa zupełnie nie tak!


- Cofnij się, mówię! Wnet dowiesz się…


***

- … Co my tu mamy? – Lisek uniósł w górę skrzynię skrzętnie zamkniętą. W jej wnętrzu coś zastukało głośno a Lisek skrzywił nos, wyraźnie zdegustowany. Zdobna, złota kłódka trzymała złoty skobel, a obok na łańcuszku wesoło kołysał się złoty kluczyk. Lisek postawił skrzynię na stole i marudząc coś pod nosem zdjął łańcuszek i kluczyk. – Jak widzicie Państwo, piękna skrzynia, o zamknięciu wartym krocie! Coś mi mówi, że będzie kryła w swej czeluści prawdziwy dar! Co my tu mamy…


Wieko uniosło się a ze środka jako pierwsza wyleciała chmara much, tłustych, wielkich, odkarmionych. Brzęcząc ciężko usiadła na powale, meblach, jadle i stole. Jednak to nie much wywołały wrzask najbliżej siedzących biesiadników. Nie muchy sprawiły, że Antoin zbladł jak papier a Lukrecja, żona burmistrza D’Arvill, w jednej chwili zwaliła się pod stół. Lisek bez krępacji rzygał a goście i służba skłębili się wokół skrzyni. Jedni parli z tyłu by ujrzeć przyczynę tak gwałtownych reakcji drudzy próbowali się cofnąć. Tylko Antoin Videmer pozostał niczym blada skała. Wpatrzony w ropiejące, rozkładające się a nadto upstrzone dziwnymi krostami oblicze swego ukochanego brata, Edelberta. I zdawał się zupełnie nie słyszeć krzyku niektórych spośród gości i służby, którzy rzucili się do ucieczki krzycząc w głos „Biada nam!” „Ospa Czarna” „Dur” i „Zaraza”…

Chyba tylko Peter usłyszał w głowie swe
j coś, co sprawiło, że przeszły mu plecach ciarki. Bowiem co jak co, ale „Głosu” tu i teraz słyszeć się nie spodziewał. Zwłaszcza, że przemówił doń tak, jak kiedyś na klifie… - „Witaj Peterze, synu dziwki! Zobacz, znów się spotykamy…”

***

- Z rozkazu Lorda Berengera wszyscy obecni w Zajeździe mają w nim pozostać do wyjaśnienia sprawy przeze mnie. Mam nadzieję, że do rana wyjaśnimy wszystko. – Głos siedzącego w siodle mężczyzny daleki był od grzeczności, sympatii czy choćby nawet zdawkowej obojętności. Nieznajomy warczał i pewnym było, że rządny jest krwi. Artan słyszał o wielu takich jak on, ale głównie z opowieści przybyszów z Imperium. W końcu Bretonia była krainą mlekiem a miodem płynącą i nikt tu nie widywał Inkwizytorów. Słyszano do czasu do czasu o ich czynach chwalebnych, ale żeby na własne oczy?


- Panie, już ja lepiej pójdę po mego pana. To wszystko pomyłka, mówię wam. – Artan wolał przekazać sprawę komu innemu. Szybko cofnął się za furtę i profilaktycznie zatrzasnął za sobą drzwi na skobel. Dopiero teraz odetchnął spoglądając w równie zaskoczone oblicza Janoty i Gillesa. Zdążył nawet postukać się palcem w czoło wyraźnie dając dwóm kumplom znać o tym co myśli o owym ponurym typie, który mienił się Inkwizytorem Severusem, kiedy z przyzby przylegającej do kuchni wybiegł kuchcik z wrzaskiem – Zaraza!


Tego, że ugięły się pod nim nogi, nawet nie poczuł. Poczuł dopiero klepisko, które przywaliło mu w łeb…



.
[Wszelkie próby opuszczenia zajazdu proszę konsultować ze mną na GG/PW].
 
Bielon jest offline  
Stary 21-01-2011, 00:41   #18
 
Gniewny's Avatar
 
Reputacja: 1 Gniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodze
Sierżant Kuno Wittram

Noc już dawno okryła D’Arvill ciemnym, ciężkim całunem. Światła gasły w zamkowych oknach, a miasto powoli usypiało, codzienny, choć znacznie przygaszony po ostatnich, tragicznych wydarzeniach, gwar, powoli zamieniał się w wszechogarniającą ciszę.
Pojedyncze gwiazdy lśniły na nocnym niebie, a wiatr gonił chmury, co chwilę zmieniając nocny krajobraz sklepienia. Hufiec D’Arvill już dawno drzemał w zamkowych koszarach. Jeśli Frank raczyłby spytać Kuno o zdanie, to Wittram przegoniłby ich dziś tak, że na jutrzejszej przysiędzee jedyne co byli by w stanie wydukać to „Przysięgam”. Kapitan jednak miał na ten temat inne zdanie, z jakiegoś powodu uważał, że miesiąc krzyków, ćwiczeń i fechtunku uprawnia te zdechlaki to dnia przerwy.

Może i uprawniał.

Nie wszyscy wszak zbudowani byli jak Kuno Wittram, którego sylwetka bardziej przypominała pokaźnego niedźwiedzia niż człeka. Wysoki na ponad dwa metry, szeroki w barach, z nieodłącznym, pełnym politowania uśmiechem, wyzierającym zza pożółkłego od tytoniowego dymu gęstego brodziska. No i zostawała jeszcze kwestia oręża... Każdy kto ujrzał Wittrama, dzierżącego pokaźny berdysz w jednej, wielkiej jak bochen chleba, łapie, dwa razy zastanawiał się nim otworzył usta, by obrazić olbrzyma.

Kuno Wittram siedział na zamkowym dziedzińcu i ćmił swą nieodłączną fajkę, co było jego ulubionym zajęciem od jakiegoś miesiąca, kiedy to tylko otrzymał wiadomość od swego dawnego kamrata Franka Kressa, który radził mu zjawić się w niejakim pośpiechu na zamku D’Arvill. Kuno nie przypominał już sobie czy rzeczywiście to była prośba, czy może wiadomość składała się z kilku inwektyw, dwóch czy trzech odwołań do wspólnych dziejów i stwierdzenia by „brał swą obolałą dupę w troki, przestał się użalać nad swoimi bolączkami i zjawiał się tu czem prędzej”. Z perspektywy czasu nie miało to większego znaczenia.

Co znaczenie miało większe, to prośba Kressa, by zjawił się na jakimś przyjęciu i uwolnił go od niemiłego obowiązku pozostawania tam dłużej niż było konieczne.

Właśnie nabijał po raz kolejny fajeczkę, gdy do jego uszu doszedł tętent kopyt. Ze stłumionym stęknięciem podniósł się z ławy, podpierając drzewcem berdysza. Pykając trzymaną w ustach fajką poczłapał w stronę bramy, skończył na dziś już służbę, ale zawsze może popatrzeć, kto to o tej porze zjawia się u Lorda Berengara.

Stanął w cieniu i nabrał do ust dymu. W złym momencie. Z trudem stłumił kaszel, gdy tylko dojrzał kto wjeżdża do środka. Nie przypominał sobie, by w swym, całkiem już długim życiu, miał okazję by spotkać Inkwizycję, wcale się z tego cieszył. Opinia Świętego Oficjum była już wystarczająco okropna, by chciał się przekonywać co z tego wszystkiego jest prawdą na własnej skórze. Dwójka Inkwizytorów i pięciu ludzi. Nie słyszał o czym rozmawiali z gwardzistami, ale po kilku chwilach zostali poprowadzeni do zamku, wprost do Lorda D’Arvill.

Kuno nie miał zamiaru czekać. Wcześniej obawiał się, że będzie musiał zmyślać powód, dla którego Kress powinien niezwłocznie znaleść się na zamku, teraz niestety, został z tego przykrego obowiązku wyzwolony, a jednocześnie wpakowany w większe gówno niż mógł sobie wyobrazić.

***

Do Złotej Monety dotarł po godzinie. Początkowo miał się spotkać z Frankiem w stajni, ale sprawy stały się trochę bardziej skomplikowane. Mundur hufca D’Arvill otworzył Wittramowi drzwi do karczmy, a może to była jego postura i sposób w jaki wypowiadał słowa, warkliwy, nieprzyjemny, tak jak zwracał się do rekrutów, gdy zaczynali opadać z sił, starając się wyzwolić w nich jakieś resztki energii, chociażby miała to być wściekłość na ich sierżanta.

Sala była pełna, a Kuno nigdzie nie mógł dostrzec Kapitana. Przez dłuższy czas błąkał się między stołami, czasami odpychając kogoś kto nie zszedł mu na czas z drogi. Wreszcie stracił cierpliwość, choć wielu znało go jako człeka o wręcz anielskiej proweniencji tej cechy.
- Gdzie poszedł Kapitan Kress, grzecznie pytam. – powiedział z uśmiechem na ustach. Ktoś wskazał mu korytarz prowadzący w stronę komnat. Wittram stłamsił w ustach przekleństwo i ruszył w zadanym kierunku, licząc, że uda mu się dorwać Franka. Na jego szczęście znalazł go w korytarzu.
- Kapitanie Kress...
- Śierżancie? – w oczach Franka widać było nadzieję, że oto kończą się jego męczarnie na tym przyjęciu. Mimo znajomości, w obecności obcych urzędowy ton był jak najbardziej na miejscu.
- Mamy mały problem. Na zamek D’Arvill zjechali Inkwizytorzy i od razu pośpieszyli do Lorda Berengara. Myślę, że wasza obecność na zamku jest konieczna. W tej chwili. – powiedział to na tyle głośno, by obecni przy tym Młokos i kilku strażników wyraźnie wszystko usłyszeli. Kapitan Kress pokręcił głową.
- Proszę o wybaczenie, ale sytuacja wzywa mnie, bym czem prędzej pośpieszył na zamek. – po wymienieniu uprzejmości, podczas których Kuno niecierpliwił się coraz bardziej, a na jego czole pojawiły się krople potu Frank wreszcie raczył się ruszyć. Gdy tylko odeszli kawałek zbliżył się i konspiracyjnie szepnął.

- Dobra robota Kuno, tego właśnie oczekiwałem, całkiem zacny blef!
- Frank... Ja nie blefowałem.

I w tej chwili w Złotej Monecie rozległy się krzyki.
 

Ostatnio edytowane przez Gniewny : 21-01-2011 o 01:04.
Gniewny jest offline  
Stary 21-01-2011, 10:05   #19
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir
Zaklął widząc rój much.
- Kosma, panie o'Dorr. Spierdalamy - warknął - takie tłuste muchy mogą zarazę jakąś rozwlec. Nie dajcie im na sobie usiąść.
Szczęściem z dala od solenizanta siedzieli więc główne stado ominęło ich w sporej odległości.
- Co jest? Zamurowało was? - szturchnął Petera, który zesztywniał nagle. - Jak chcecie. Kosma bierz chłopaków i na dwór.
Zaczęli się przepychać do drzwi. łatwo nie było, łokcie poszły w ruch to i jakoś wyleźli.Pierwsi nie byli, jakiś palant już wyleciał i zaczął się drzeć:
- Zaraza!
Yavandir doskoczył do jednego ze strażników o złapawszy go za ramie warknął mu do ucha:
- Rygluj drzwi do karczmy, chyba że chcesz by się zaraza rozlazła na zewnątrz.
- Mamy przejebane...
- Daj spokój może się nie rozniesie jak zabarykadujecie...
- Srał pies zarazę, Inkwizytor stoi pod bramom i kmiecie z pochodniami.

Yavandir zaklął.
- Głęboko macie przy murze?
- A będzie na chłopa.

- To z łódki nie będą nas szturmować - wyszczerzył się Yavandir, ale strażnik jakoś nie podzielał jego wesołości. - Na razie ich nie puszczajcie i leć któryś po szefa.
Elf wskazał Kosmie i chłopakom drabinkę na mury. Strażnicy zajęci byli wylegającą z karczmy tłuszczą, więc szansa na nie postrzeżone opuszczenie siedliszcza zarazy była.
 
Mike jest offline  
Stary 21-01-2011, 10:35   #20
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gdy wybuchło całe zamieszanie Profesor długo nie myślał. Skinął na swoich strażników i skierował się prosto do Tupika.

-Nie ma co kombinować. Szybko do właściciela tej karczmo/twierdzy musimy się udać. To gówno zaś należy spalić.

Po drodze usłyszeli o inkwizytorze. Profesora przeszły dreszcze...

Gdy dotarli do młokosa gdzie nie tylko oni się kierowali Heinrich rzekł:

-Panowie na szybko bo czasu brak. Decyzje podejmujmy... Raz jeśli ktoś stąd wyjdzie zaraz może się roznieść. Choć jeśli to zwyczajna choroba to nie koniecznie może od razu jesteśmy zarażeni. Liczbę wychodzących jednak radziłbym ograniczyć. Nie należy wpadać w panikę. Inną sprawą jest że zaraz nas otoczą i w najlepszym przypadku obejmą kwarantanną. W najgorszym zaś a po Inkwizytorach niczego dobrego spodziewać się nie można może być znacznie gorzej....- tu pozwolił każdemu się domyśleć.

-Gdyby podesłali nam kapłana bądź chociaż dobrych cyrulików szansa też istnieje... Pytanie czy stawiamy na szansę... Każdy ruch ponosi ogromne ryzyko. Wspominałem już że spróbują nas zabić przy opuszczeniu tego miejsca?- Profesor w tym momencie przerwał czekał na reakcję innych. Wiedział że młokos pewnie ma jakieś tajne wyjścia z tego bałaganu i nie zamierzał odstępować jego i Tupika na krok nie zależnie od pomysłów i decyzji innych. Sam nie do końca wiedział co robić czekał na burzę mózgów z udziałem pozostałych. Wiedział jedno czego nie zrobią będzie paskudnie.
 
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172