Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2011, 23:51   #19
Delta
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Krótka drzemka w samolocie była dla Michaela jak wiadro lodowatej wody wylane na głowę. Kolejny koszmar, po którym obudził się z krzykiem, prostując gwałtownie w fotelu, zaniepokoił obie stewardesy, które spojrzały na niego przestraszone. Zresztą, on sam wcale nie miał w tej chwili lepszego samopoczucia; jeszcze kilka takich snów i będzie bał się zamknąć oczy po położeniu się do łóżka. Przesunął palcami po pulsujących skroniach i oparł głowę z powrotem o zagłówek, przymykając na chwilę oczy.
- Wszystko w porządku, panie Crown? – rozległo się tuż obok jego ucha, wypowiedziane łagodnym, uspokajającym niemal, głosem. Jedna z dziewczyn najwyraźniej przełamała pierwsze zaskoczenie i podeszła do niego, uśmiechając się pokrzepiająco, profesjonalnym, wystudiowanym uśmiechem.
- To tylko paskudny sen. Już dolatujemy? – odparł w odpowiedzi, odwzajemniając przyjazne nastawienie stewardesy. Dziewczyna kiwnęła głową, prostując się.
- Za kwadrans, panie Crown. Ma pan może ochotę na martini? Powinno pomóc na to nieprzyjemne przebudzenie.
Michael poprosił bez większego namysłu, po minucie otrzymując niską, kryształową szklankę, w której pływały kostki lodu otoczone przez jasny alkohol. Rozmyślając spojrzał za okno, popijając niespiesznie i analizując swój kolejny sen.
Tym razem pojawił się w nim pierścień, pierścień, który widział już wcześniej i który już wtedy go zaniepokoił. Czy to coś znaczyło? Czy ochroniarz Chauveta miał coś wspólnego z jego śmiercią? Nie, zaraz, stop. Wróć. Z jego „snami”, nie „śmiercią”, bo przecież nigdy nie zginął. Pamiętałby, gdyby zginął. Prawda?
Nie chciał przed sobą tego przyznać, ale najbardziej prawdopodobną odpowiedzią było to, że po prostu zaczął tracić zmysły. Także i pomysł Kathy, że to przez wyczerpanie organizmu, zaczynał pasować- ile spał dzisiaj? Miał odpoczywać, a zamiast tego zaczynał się nowy dzień, a on spał niecałe trzy godziny. W fotelu, w samolocie. Pogorszenie było wielce prawdopodobne, chociaż ten pierścień… Bardzo możliwe, że najzwyczajniej w świecie jego mózg zaczął nakładać na sen obrazy i wspomnienia z ostatnich dni, to by tłumaczyło pierścień. Ale z jakiegoś powodu Michael miał wrażenie, że wcale tak nie jest… I wcale mu się to nie podobało.
Odrzutowiec zaczął kołować nad lotniskiem, czekając na swoją kolej do lądowania. Gdy w końcu zaczął schodzić ku ziemi, Michael skrzywił się na ponownie uczucie nudności i żołądka podchodzącego do gardła, które niespodziewanie się w nim odezwało. Dopił jednym haustem martini ze szklanki i przytrzymał się silniej fotela.




Po opuszczeniu pokładu i wyjściu na świeże powietrze, w wstąpiły w niego nowe siły. Był już tak blisko swojego celu! Wizyta u tajemniczego nadawcy bransolety powinna ostatecznie rozwiać wątpliwości Michaela co do stanu swojej poczytalności. Odruchowo potarł ozdobę zapiętą na przedramieniu, ukrytą częściowo pod rękawem sportowej marynarki i czarnej koszuli.
Gdy Pate i reszta ochrony gramoliła się z odrzutowca, on pospieszył czym prędzej na parking, szukając miejsca, którego oznaczenie pasowałoby z tym, które wysłał mu zarządca włoskiej filii jego firmy. Widok grafitowo-czarnego Murcielago stojącego w obszarze oznaczonym jako „CT - 02” nie zaskoczył go wcale - Lamborghini, jako włoska firma, była dumą Włochów w stopniu niemal równym do tej, którą czuli do Ferrari.
Gdy ruszał, skręcając w stronę wyjazdu z parkingu i połowę swojej uwagi poświęcając na ustawianie GPSu, we wstecznym lusterku dostrzegł, że jego ochrona dopiero wsiada do samochodu, spiesząc się, gdy zauważyli, że on już odjeżdża.


***


Widok karetki blokującej drogę do hotelu zmniejszył jego entuzjazm, ale tylko trochę. Zaparkował przy krawężniku, wysiadając z samochodu i zamykając go za sobą. Zamierzał niezwłocznie dotrzeć do swojego celu, chociażby miał to zrobić na piechotę.
W przeciągu następnych kilkudziesięciu sekund wszystko potoczyło się w lawinowym tempie.
Michael nie zdążył się zastanowić skąd zna piękną rudowłosą, którą dostrzegł po drugiej stronie ulicy, bo jego myśli zostały przerwane- najpierw przez widok i słowa rannego mężczyzny, a potem przez zaćmienie słońca i wizję. Żaden z tych elementów nie rozjaśnił jego sytuacji, ani nie dał potrzebnych odpowiedzi, a jedynie postawił kolejne pytania i nieciekawe podejrzenia.
Tabloidy będą miały ubaw i zajęcie na kilka tygodniu, gdy nagle okaże się, że brakuje mu którejś klepki. Jak tylko wizja zniknęła, a Michael znów mógł zacząć normalnie myśleć, rozejrzał się ukradkiem dookoła, sprawdzając, czy przypadkiem ostatnie zdanie wypowiedziane przez nieznajomego nie miało dosłownego znaczenia. Nigdzie jednak nie dostrzegł jego nieprzyjemnej facjaty, więc zmusił się do zachowania pozorów normalności i ponownego ruszenia w stronę karetki, gdzie powoli zaczynało robić się małe zbiorowisko.
W pierwszych kilku sekundach jego nogi, ociężałe i obolałe od stopniowo opadającej adrenaliny wywołanej wizją, z oporem wykonywały jego polecenie. Entuzjazm uleciał z niego jak powietrze z przebitego balonu, ale zdecydowany był dotrzeć do swojego celu. W końcu nie przyjechał tu żeby przyglądać się rannemu facetowi, a wizje nie były taką nowością, żeby całkowicie go zaskoczyć, więc nie mógł się rozpraszać. Jego nadzieje znajdowały się gdzieś w jednym z pokoi hotelu Bramante, krążąc dookoła nadawcy tajemniczej paczki.
Najpierw jednak zamierzał zdobyć parę odpowiedzi.

Przeszedł przez ulicę, niespiesznie podchodząc do rudowłosej kobiety i zatrzymując się obok, spoglądając w stronę karetki. Niebieskie światło wciąż tańczyło na ścianach okolicznych budynków, rzucając długie, nieregularne cienie.
- Nie wiadomo co o tym myśleć, prawda? – zagaił cicho, pozornie konwersacyjnym tonem. Ot, jeden z wielu, typowych gapiów, komentujących niespodziewane wydarzenie. A przynajmniej Michael chciał na takiego wyglądać, bo nie sądził, żeby początek w stylu „SKĄD JA CIĘ ZNAM I CO ROBISZ W MOICH WIZJACH?!” zjednał mu sobie sympatię kobiety.
Jeżeli już miał zostać wariatem to przynajmniej zamierza być wariatem dyskretnym.
- Hmm, to działa szybciej niż telefon. Muszę się nauczyć tej sztuczki. Masz może samochód?
Pierwszy komentarz o telefonie nieco zbił Michaela z tropu, może dlatego, że go nie zrozumiał i nie wiedział o co chodzi. Za to następne słowa kobiety wprawiły go w zadumę. Nie brzmiało to jak odpowiedź do nieznajomego, a raczej jak do kogoś kogo się zna, więc…
Chrzanić to. Nie miał ochoty na subtelne podchody.
- Tak, mam. Potrzebujesz podwózki? – odparł na jej pytanie, spoglądając na nią i odwzajemniając jej spojrzenie. Przez chwilę przyglądaj się jej z uwagą, po czym bezsilnie pokręcił głową, uśmiechając się przepraszająco. – Wybacz bezpośredniość, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć gdzie się spotkaliśmy.
Gdyby za każdym razem, gdy używał tej kwestii dostawał jednego centa…
- Zapewne dlatego że miało to miejsce w innych czasach - odpowiedziała z uśmiechem.
- W innych czasach… - powtórzył za kobietą bezmyślnie. W normalnej sytuacji w tym momencie przywołałby na twarz swój uśmiech numer sześć, grzecznie przeprosił ze słowami, że się śpieszy i czym prędzej się oddalił. Problem w tym, że to nie była normalna sytuacja. W normalnych sytuacjach nie doświadcza się wizji, przez które „spotkaliśmy się w innych czasach” zaczyna brzmieć jak całkiem racjonalne wytłumaczenie.
- Wydaje mi się że powinnam jak najszybciej udać się do szpitala. Najlepiej zaś tego, do którego podąży ta karetka. O ile oczywiście nie władasz płynnie włoskim. Wtedy wystarczy nam zdobyć wiadomość gdzie mają zamiar zawieźć tego mężczyznę. - Kobieta ponownie skupiła spojrzenie na sanitariuszach znikających we wnętrzu pojazdu
- Mam wrażenie, że może nam on udzielić nie tylko ostrzeżenia ale i kilku istotnych informacji. O ile przeżyje tak bliskie spotkanie z naszymi wrogami. - wyraźniej podkreśliła ostatnie słowa.
Michael postanowił zostawić to do przemyślenia na później. Tak jak pytanie o wrogów.
- Jestem Soraya, a ty? - zapytała niespodziewanie nie odwracając się jednak w jego stronę.
- Egzotyczne imię, Sorayo. Ładne – odparł na jej słowa, uśmiechając się przyjaźnie i również przenosząc spojrzenie na karetkę. – Ja jestem Michael. I obawiam się, że nie znam włoskiego zbyt dobrze, ale zobaczymy co da się zrobić – dodał, ruszając w stronę sanitariuszy i dając jej znać, żeby podążyła za nim. Bo i jak mógłby jej odmówić?
- Mi scusi, panowie. Parla Inglese? – zapytał uprzejmie, zatrzymując się przy karetce, ale nie na tyle blisko, żeby przeszkadzać obu mężczyznom w swojej robocie.
Jeden z lekarzy spojrzał na zaczepiająca go dwójkę, a jego wzrok nie był zbyt przyjazny. I nie dziwne, właśnie walczył o życie pacjenta.
- Stupid american tourist – powiedział tylko i odwrócił się na pięcie, by wejść do karetki.
- No. To byłoby na tyle, jeżeli chodzi o dogadanie się. - Michael wzruszył ramionami.
- Skoro mamy środek transportu nie powinno być z tym problemu - odpowiedziała jego towarzyszka, przyglądając się uważniej człowiekowi znikającemu we wnętrzu karetki.
- Ciekawe czy obsługa medyczna zawsze jest taka miła w tym kraju...
Michael spojrzał w stronę hotelu, gdzie miał znajdować się nadawca jego paczki, a potem z powrotem na ambulans. Następował tu wyraźny konflikt interesów, bo był tak blisko swojego celu, ale… Może Soraya miała rację, może to było ważne. Poza tym zdawała się wiedzieć więcej od niego, a to już było dla niego istotne. Czuł, że może jej zaufać.
- Jasne. Chodź – odpowiedział, pomagając nieść jej torbę, którą za sobą taszczyła i ruszając w stronę swojego samochodu. Murcielago nie było przystosowane do wożenia wielkich ładunków, ale torba kobiety akurat powinna się zmieścić obok jego rzeczy.
Podszedł do samochodu i wyłączył alarm, otwierając klapę bagażnika na masce i wsuwając torbę do środka. Drzwi po bokach Lamborghini uniosły się z cichym sykiem hydraulicznych podnośników i gdy Michael już uporał się z bagażem, skinął zapraszająco ręką do środka, samemu siadając za kierownicą.

Podróż do szpitala przebiegła bez większych problemów; karetka torowała sobie drogę pomiędzy samochodami, wyjąc sygnałem i rzucając błękitne światło na wszystko co mijała. Michael po prostu trzymał się trochę za nią, korzystając z jej przywilejów i mknąc przez miasto.
Soraya okazała się posiadać równie czarującą osobowość co i urodę, co też Michael pozwolił sobie zauważyć po pewnym czasie rozmowy, którą zaczęli prowadzić w samochodzie. Nie zdążył zapytać o wszystko co chciał, z racji tego, że pościg za samochodem sanitariuszy nie należał do najłatwiejszych i musiał skupiać na tym prawie całą swoją uwagę, ale udało mu się chociaż trochę poznać rudowłosą kobietę. Na więcej nie starczyło czasu, bo dotarli do szpitala.

***

We wnętrzu budynku stracili ponad półtorej godziny, próbując dotrzeć do kogoś kto byłby na tyle rozgarnięty, żeby powiedzieć im co stało się z zaatakowanym księdzem. Michael wziął ten cały, nieprzyjemny obowiązek na siebie, krążąc po szpitalu z Sorayą u boku, popijającą ciemny wywar z plastikowego kubka, który niepokojąco wyglądał na coś pokroju kawy. W końcu trafili na w miarę rozgarniętą pielęgniarkę i powołując się na bliską znajomość z księdzem, dowiedzieli się, że ranny, owszem, żyje, ale jest nieprzytomny i jego stan nadal jest krytyczny. I w przeciągu najbliższej doby nie ma nic co by to zmieniło, wiec na dobrą sprawę czekali na próżno.

Gdy wyciągnął z biednej kobiety co tylko się dało i pielęgniarka wróciła do swoich obowiązków, zauważył, że w międzyczasie Soraya się od niego oddaliła, zaczynając rozmawiać z jakimś mężczyzną. Już miał ruszyć w ich stronę, gdy niespodziewanie ktoś do niego zagaił z boku, zwracając jego uwagę.
- Przepraszam? Ten ksiądz to ktoś bliski? – pytanie mężczyzny było wypowiedziane uprzejmym tonem, ale przypieczętowane machnięciem odznaki. Michael od razu poczuł niekontrolowany napływ niechęci. - Prowadzę śledztwo w tej sprawie. Maciej Ognicki. Prywatny detektyw. Chciałem zadać parę pytań, ale wolał bym w bezpiecznym miejscu – dodał, wyciągając do niego rękę w geście powitania.
Michael przyjrzał się mu uważnie. Nie potrafił zidentyfikować akcentu, którym się posługiwał, ale był to raczej akcent typowy dla osób zamieszkujących wschodnią część Europy. Po usłyszeniu imienia obstawił Czechy. Netoperek i te sprawy.
- Bliski przyjaciel- odparł bez mrugnięcia okiem. Zignorował wyciągniętą rękę, udając, że jej nie zauważył, skupiając wzrok na komórce, którą wyciągnął z kieszeni marynarki.
- Z przyjemnością odpowiedziałbym na pańskie pytania, ale obawiam się, że strasznie nam się spieszy. Mogę jednak zostawić panu numer telefonu.
- Obawiam się, że będzie pan musiał odpowiedzieć mi na parę pytań - naciskał detektyw, który najwyraźniej ani myślał o wypuszczeniu Michaela. - Tak więc, panie...Clown, wdepnął pan w niezłe gówno.- powiedział ciszej. - Widziałem pana w moich snach, mam nadzieję, ze pomoże mi pan to wszystko poukładać.- Jego spojrzenie skierowało się w stronę Sorayi.- Nie wierzę w te bzdury z przeznaczeniem, tarotem oraz innymi gusłami. To jak będzie, umówimy się na spotkanie w Hotelu Bramante?- spytał grzecznie.
Michael odetchnął powoli, podnosząc wzrok na Ognickiego. Jego ochrona jakby wyczuła odpowiedni moment, pojawiając się w holu szpitala, stając kawałek za nim. Pate najwyraźniej chciał coś powiedzieć – zapewne odnośnie jego szybkiego odjazdu – ale powstrzymał się, widząc, że jest w trakcie konwersacji.
- Crown. – Głos Michaela, gdy poprawiał detektywa, był chłodny i nieprzyjazny. – I obawiam się, że w moim słowniku nie figuruje słowo „muszę”, szczególnie zasugerowane przez kogoś takiego jak p… - mężczyzna przerwał w połowie, gdy dotarło do niego echo poprzednich słów Ognickiego.
Wizje. Znowu wizje. A to znaczy, że – alleluja – nie był sam.
- Okej – odezwał się w końcu po kilku sekundach, gwałtownie zmieniając zdanie. – Niech będzie i Hotel Bramante, panie Ognicki. Proponuję tamtejszą restaurację hotelową, o ile takową mają. Za godzinę.
Jego rozmówca wyglądał jakby słowa Michaela upiekły go do żywego, a przynajmniej Michael odniósł takie wrażenie. Mimo to odezwał się:
- Dobrze, hotel Bramante za godzinę. Proszę zabrać też przyjaciółkę. - Po tych słowach mężczyzna odwrócił się i wyszedł ze szpitala, znikając Michaelowi z oczu. Jego miejsce natychmiast zastąpił Pate.
- Czy wszystko w porządku, sir? – zapytał wprost, patrząc w kierunku gdzie zniknął Ognicki. Michael mruknął coś nienadającego się do druku, po czym kiwnął głową twierdząco.
- W jak najlepszym. – odpowiedział w końcu, przenosząc wzrok w stronę Sorayi, czekając aż zakończy rozmowę z nieznajomym, by mogli wrócić do hotelu Bramante.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 21-01-2011 o 23:53. Powód: entliczek pentliczek
Delta jest offline