Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-01-2011, 21:15   #11
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Otoczona tłumem ludzi czuła się bardziej samotna niż siedząc we własnym fotelu. Wydarzenia, które miały miejsce przed chwilą wstrząsnęły nią bardziej niż miała ochotę przyznać. Co tak właściwie stało się w tej kafejce?

- Przepraszam...

Nawet nie poczuła tego, że ktoś się z nią zderzył. Skinęła głową i szła dalej, byle jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Uciec od ludzi i od wspomnień scen, które żywym ogniem płonęły przed jej oczami.

- Patrz, gdzie idziesz!

Tym razem to ona wpadła na kogoś, kto okazał się mniej kulturalny niż poprzednia ofiara jej chwilowego braku równowagi psychicznej.

- Przepraszam. Nic się...

Lecz jego już nie było. Zdziwione spojrzenia nakazywały pośpiech. Wreszcie dobrnęła do schodów, a dzięki nim do drzwi wyjściowych. Przez chwilę stała wdychając chłodne, styczniowe powietrze. Tak przyjemnie odświeżające po duchocie klimatyzowanych wnętrz. Stałaby pewnie dłużej gdyby nie silne pchnięcie i kolejne “przepraszam” rzucone automatycznie, bez spojrzenia na potrącona osobę. Zupełnie jakby była niewidzialna. Ot, szklana ściana, która nagle wyrasta ludziom przed nosem. Odruchowo przepraszają, po czym natychmiast zapominają.

Ruszyła w kierunku stacji metra. Mimo licznych namów i dowodów na to, że posiadanie własnego samochodu jest dużym udogodnieniem, Soraya wciąż obstawała przy komunikacji miejskiej. Jedyne ustępstwo polegało na zakupie roweru, który obecnie stał w szopie na narzędzia i pełnił rolę ramy dla płótna tkanego przez stado dużych, czarnych pająków. Za każdym razem gdy pomyślała o konieczności wyjęcia go z niej i doprowadzenia do stanu używalności, jej ciało pokrywała gęsia skórka a kroki jakimś dziwnym trafem kierowały ją w inną stronę.

Droga zdawała się dłużyć w nieskończoność. Nim zdała sobie sprawę, że idzie w złym kierunku zdążyła dojść do końca pasażu. Silny zapach przypalonego oleju i ostrych przypraw zaatakował jej nozdrza z siłą trzech mini restauracji. Starając się nie marszczyć zbyt mocno nosa ruszyła w drogę powrotną. Byle dalej od niejadalnych kurczaków i frytek doprawianych dużą porcją octu. Byle do domu. Byle dalej od tych wszystkich ludzi, którzy zdają się tylko czekać aż popełni jakiś błąd i będą mogli rzucić się na nią....
Przystanęła nagle otrzymując w nagrodę sporą porcję słów w obcym języku. Sądząc po tonie w jakim zostały wypowiedziane, nie było to wyznanie miłosne ani pochwała dla jej zgrabnej figury. Coś się nie zgadzało. Potrząsnęła głową próbując zebrać rozbiegane myśli. Coś w kolorach tego dnia. Za dużo ostrych barw kłujących ją w oczy i zmuszających jej serce do przyspieszenia. Poczucie zagrożenia narastało z każdą chwilą. Czy to tylko jej wyobraźnia czy większość ludzi, którzy ją mijali, miała na twarzach wymalowaną złość. Nie na pogodę, nie na otaczający ich tłum czy rozwrzeszczane dzieci. Gniew kierowany był w jej stronę.
Przez jedną, krótką chwilę miała wrażenie, jakby nie znajdowała się na deptaku w centrum współczesnego Londynu, a w jakiejś zapadłej wiosce kilka stuleci temu. Twarze zmienione przez nienawiść w diaboliczne maski. Palce wskazujące wymierzone w jej stronę. Oskarżające, skazujące.
Rzuciła się do biegu roztrącając zaskoczonych przechodniów. Byle dalej od tego miejsca i tych ludzi. Byle do domu...


Kolejna książka z hukiem wylądowała na stercie pozostałych. Nic. W jej starannie dobranym księgozbiorze nie było nic, co mogłoby tłumaczyć zdarzenia dzisiejszego dnia. Oczywiście nie licząc jakiś bzdur, o których nawet nie miała zamiaru czytać. Kto bowiem miałby chcieć nawiązać z nią kontakt w tak przedziwny sposób? Może w erze, w której jedynym sposobem szybkiego przekazu informacji były gołębie pocztowe, ale nie w 2011 roku! Nawet jeżeli przez chwilę uznałaby taką teorię za prawdziwą, nie wyjaśniała ona napadu paniki. Oczywiście o ile owa przedziwna osoba czy też siła nadprzyrodzona nie chciała jej przed czymś ostrzec.

- Chyba pora iść spać. - Mruknęła pod nosem głaszcząc aksamitne futerko Midnight.


Wycie syreny policyjnej zlało się z trzaskiem upadającego kubka. Przez chwilę przyglądała się leżącym na podłodze szczątkom, po czym zdecydowanym ruchem wyciągnęła rękę po kolejny.

- To był tylko sen, do cholery.

Mówienie do siebie było podobno jedną z oznak choroby psychicznej. Podobnie widzenie rzeczy których nie ma i panikowanie z byle powodu. Panna Moon nie mówiła jednak do siebie. Mówiła do kota, a to przecież różnica. Nie panikowała, a zwyczajnie się wystraszyła. Nie widziała rzeczy których nie ma, bo one tam po prostu były. Śliczne, racjonalne tłumaczenia bynajmniej jej nie uspokoiły. Drżącą dłonią odgarnęła kosmyki włosów które nieustannie opadały jej na oczy. Wynik kładzenia się spać z mokrą głową.

- Oczywiście że nie tracę zmysłów. Co za bzdury. Kompletna głupota.


Mruczała pod nosem wycierając wodę która jakimś cudem zamiast do kubka trafiła na blat kuchenny. Może nie powinna jej nalewać gdy jej spojrzenie zajęte było podziwianiem kociej łapki naklejonej na szafce, a myśli błądziły po niebezpiecznych rejonach?

- To był tylko sen. Głupi sen wywołany czytaniem niewłaściwych książek przed pójściem spać.

Wynik napięcia nerwowego, nic więcej - mówiła spokojnym głosem po raz trzeci pokonując schody łączące wejście do sklepu z mieszkaniem. Tym razem zapomniała kluczy. Poprzednim butów. Za pierwszym razem był to kubek kawy, którą jakimś cudem udało się jej wreszcie zaparzyć. Była dziewiąta trzydzieści. Sklep powinien być otwarty już od godziny. Przynajmniej nie ma szefa, któremu musiałaby się tłumaczyć. A gdy Sara zadzwoniła, że dziś jej nie będzie, Soraya miała szczerą ochotę podziękować jej za to. Dzięki temu nie musiała się spieszyć, właściwie mogła sobie darować otwarcie Czarownicy. Niestety umówione spotkania zmuszały ją do porzucenia przyjemnych planów spacerowych na rzecz dopieszczenia grupki stałych klientów.


Szklanka z wodą niebezpiecznie drżała w jej dłoni więc odłożyła ją na blat biurka. Śmiech, nerwowy i nie zawierający w sobie ani krzty radości, wyrwał się z jej piersi burząc nienaturalną cisze panującą w sklepie. Co tak właściwie miało miejsce przed chwilą? Na litość boską czy już nie mogła spokojnie spojrzeć na głupią gazetę? Co tak naprawdę stało się na tym placu? Przecież zwykły zamach nie mógł wywołać u niej takich reakcji. To po prostu nie było możliwe. Myśli niczym karuzela krążyły wokół wyczytanych wieczorem informacji. Próba kontaktu? Jednak kto chciał się z nią kontaktować w tak makabryczny sposób? Człowiek ze snu? Nie mógł zadzwonić?! Musiał doprowadzać ją do takiego stanu byle …. No właśnie, o co tak właściwie w tym wszystkim chodzi? Ostrzeżenie? Przed kim? Wołanie? Gdzie miała się udać? Wniosek nasuwał się sam, jednak na samą myśl o znalezieniu się na Placu Świętego Piotra dostawała gęsiej skórki. Kim lub czym był? Przecież ci ludzie zginęli. To nie była jej wyobraźnia, bo o wydarzeniach dziejących się w czyjejś głowie zwykle nie rozpisują się gazety ani nie pokazują ich w wiadomościach. O ile oczywiście nie jest to załamanie nerwowe jakiejś gwiazdy...

Pojawienie się pierwszego klienta zmusiło ją do odłożenia dalszych przemyśleń na później. Ułożywszy usta w firmowy uśmiech przygotowała się do zwyczajowych pytań, niejasnych oczekiwań i marnie skrywanej niewiary. Właściwie gotowa była stawić czoła otwartej niewierze, a nawet pogardzie, ale nie poczuciu zagrożenia jakie wywołał w niej widok noszonego przez mężczyznę sygnetu.

- Oczywiście. Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć? -
Czekając na odpowiedź próbowała uspokoić oddech i gonitwę myśli która nie pozwalała jej skupić się na rzeczywistości.
- Powiedziałem, że potrzebuje porady specjalisty. Chodzi o bardzo ważną sprawę i muszę widzieć, czy dzisiejszy układ gwiazd jest dla mnie korzystny.

W normalnych warunkach zaprosiłaby klienta do przytulnie urządzonego pokoju przeznaczonego na tego rodzaju sesję, jednak ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę to znaleźć się z Writhem sam na sam w piwnicznym pomieszczeniu. Właściwie miała problemy z powstrzymaniem się przed ucieczką na górę.

- Niestety w dniu dzisiejszym nie będzie to możliwe. Czy podać panu numer telefonu do znajomego astrologa? - zapytała spokojnie, a przynajmniej miała nadzieję, że jej głos tak właśnie brzmiał.
- Czyżby coś panią zaniepokoiło? - spytał czarnoskóry mężczyzna uśmiechając się tajemniczo.

Przez krótką chwilę miała ochotę odpowiedzieć twierdząco. Była to bardzo krótka chwila.

- Nie. Dlaczego w ogóle przyszło panu na myśl, że mogłabym poczuć się zaniepokojona?

Nawet jeżeli posiadana przez niego wiedza mogła jej pomóc w zrozumieniu ostatnich wydarzeń. Głos, on sam, jego obecność w sklepie. Wszystko co wiązało się z Writhem było niepokojące żeby nie powiedzieć, przerażające.

- Jutro jest zaćmienie słońca. Podobno to jest zła wróżba i osoby wyczulone na tego typu sprawy, źle się wtedy czują. -
uśmiech nie schodził mu z twarzy.

Miała ochotę zetrzeć mu go i to najlepiej papierem ściernym. Drwina, którą podszyte były jego słowa, na chwilę przysłoniła obawę jaką czuła przebywając w pobliżu tego człowieka.

- Ktoś musiał pana źle poinformować, albo to moja wiedza nie jest zbyt kompletna, gdyż o żadnym zaćmieniu słońca nie było mi dane słyszeć.


Oczywiście słyszała o zaćmieniu. Nie znaczyło to jednak ,że ma ochotę się do tego przyznać.

- Skoro pani tak twierdzi - odpowiedział z powątpiewaniem - Telewizja trąbi o tym od tygodnia. Zapytam po raz ostatni - zdanie to zabrzmiało jak groźba - czy udzieli mi pani porady?

Oczywiście. W tej samej chwili w której piekło zamieni się w ślizgawkę.

- Biorąc pod uwagę brak telewizora w moim domu, mogło mi umknąć. Zaś odpowiadając na pana pytanie: nie, nie jestem w stanie udzielić panu porady. Obawiam się również, że podobnie będzie jutro, pojutrze i za sto lat. Proszę opuścić mój sklep.

W tej chwili żałowała, że nie dała się namówić na kursy samoobrony dla kobiet, które tak zachwalała Sara.

- Jak sobie pani życzy - rzekł spokojnie i ukłonił się. Odwrócił się w stronę drzwi i wtedy Soraya usłyszała słowa w obcym języku.

- Feneks jest sprytny, ale my go znajdziemy. Jak się już pani z nim spotka, nich mu pani przekaże, że my nie zapominamy.

Miała wrażenie że w jednej chwili świat stanął na głowie. Rozpoznała język. Słowa niosły ze sobą wspomnienie rozgrzanego słońcem wiatru. Poczuła piasek pod stopami. Wrażenie było tak realne, że niemal zmusiło ją do przysłonięcia dłonią oczu by móc przyjrzeć się pracy niewolników zajętych budową grobowca.
Starożytny Egipt. Świat pełen tajemnic i magii.
Zimny powiew który owiał jej rozpalone czoło nie pasował do tej scenerii. Zdziwiona rozejrzała się wokoło by wreszcie zatrzymać spojrzenie na otwartych drzwiach i mężczyźnie, który właśnie opuszczał jej sklep.
Chwila wahania.

- Proszę zaczekać... -
Mimo iż rozsądek podpowiadał jej, że powinna raczej unikać jakiegokolwiek kontaktu z człowiekiem, który wzbudzał w niej strach, to jednak chęć chociaż częściowego wyjaśnienia towarzyszących jej ostatnio zdarzeń okazała się silniejsza.

Mężczyzna odwrócił się, a jego oczy promieniowały wielką nienawiścią. Wyglądał jak bokser przed walką.

- Słucham? - jego głos całkowicie kontrastował z miną i wzrokiem, był miły i do bólu uprzejmy.

Zamarła w pół kroku.

- Kim... - Zawahała się - Kim jest Feneks?
- Feneks... - mężczyzna uśmiechnął się szyderczo. - Nie pamiętasz? Ha ha ha - zaśmiał się głośno. - Nie pamiętasz? A więc to oto mu chodziło. Bardzo ci dziękuję za informację. - ukłonił się nisko i zaczął wsiadać do samochodu.

Jego śmiech wzbudził w niech pragnienie by zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Jednocześnie zaś podjudził do działania.

- Nie odpowiedział pan na moje pytanie... -
Nie będąc pewna czy dobrze robi, podeszła do samochodu i przytrzymała drzwi. - Kim jest Feneks.

Murzyn szybkim ruchem złapał Sorayę za nadgarstek i mocno wykręcił.

- Jeżeli nie pamiętasz, to módl się o szybkie cofnięcie się amnezji. Feneks chyba nie jest świadomy, w jak wielkie wpędził cię niebezpieczeństwo. Masz szczęście, że bardziej zależny nam na nim niż na tobie. W przeciwnym wypadku twoja dusza już byłaby zniewolona, głupi refa'imie. Won! - popchnął mocno kobietę, a ta upadła na chodnik.

Nie bacząc na ból nadgarstka i ten nowszy, promieniujący z ewidentnie rozbitego kolana, zerwała się na nogi.

- Refa’imie? - zapytała, rozpaczliwie pragnąc, by odpowiedział jej chociaż na to pytanie. Niestety wyglądało na to, że nieznajomy nie był w nastroju do spełniania czyichś zachcianek.
Mężczyzna zamknął drzwi samochodu. Soraya usłyszała jak kierowca zapala silnik. Odskoczyła, zniechęconym wzrokiem odprowadzając zniającego za zakrętem Bentely’a. Zamiast odpowiedzi otrzymała kolejne pytania wprowadzające dodatkowy zamęt w jej głowie.

- Nic się pani nie stało? Wezwać policję?

Zaniepokojone głosy przypomniały jej, że nie stoi w swoim pokoju, a na środku chodnika. Pragnąc jak najszybciej znaleźć się daleko od tych wszystkich ludzi, których spojrzenia doprowadzały ją do szału, ruszyła w drogę powrotną do sklepu.

- Hej!

Oburzony okrzyk osoby, która nie zdążyła zejść jej z drogi, zlał się z głośnym trzaśnięciem drzwi.



- Tak mamo. Parę dni, nie jestem pewna dokładnie. Wpadnę do was wieczorem i podrzucę klucze do sklepu i mieszkania. Oczywiście. Zaraz będę dzwonić. Mhm... Dobrze, do zobaczenia.

Odłożyła słuchawkę i po raz kolejny przeczytała informację, którą uzyskaną po wpisaniu w przeglądarkę internetową hasła “Refaim.

Refaim. Biblijne określenie gigantów zrzuconych z nieba, którzy dość często pojawiają się na kartach Biblii w różnych kontekstach. Często mówi się o nich jako o upadłych aniołach, którzy rządzili ludźmi.

Zatem według słów jej niedoszłego klienta była ona gigantem zrzuconym z nieba czy też upadłym aniołem. Nie mogła się zdecydować czy woli siebie jako anioła w długiej todze i szeroko rozpostartymi skrzydłami, czy jako giganta, jakkolwiek by nie miała wtedy wyglądać. Rządzenie ludźmi? Przecież ona ledwo dawała sobie radę z Sarą, a co dopiero z większą gromadą istot jej podobnych. Dostałaby anielskiej migreny po pierwszych pięciu sekundach.



- Sara? Nie, nic się nie stało. Wyjeżdżam z miasta na jakiś czas więc .. Przecież powiedziałam że nic się nie stało. Nie, nie musisz przyjeżdżać. Saroooo... - Jęknęła gdy dziewczyna oznajmiła że właśnie wychodzi i będzie u niej za dwadzieścia minut. - Mówię żebyś nie przyjeżdżała. Nie... Tak, to oznacza że będziesz miała wolne. Oczywiście że płatne, za kogo mnie uważasz? Przepraszam, jestem trochę podminowana. Nie, przecież mówiłam że nic się nie stało. Dobrze, zdzwonię. Pa.

Odkładając słuchawkę zastanawiała się, czy aby na pewno dobrze robi wybierając się do Rzymu. Biorąc pod uwagę, że było to ostatnie miejsce w którym chciałaby się znaleźć, taka decyzja graniczyła z szaleństwem. Jednak to właśnie tam nastąpiły wydarzenia, które zmieniły ostatnie dni jej życia w piekło na ziemi.


Minęła dwudziesta druga gdy wreszcie udało się jej dotrzeć pod dom rodziców. Obładowana klatką z Midnight, walizką i torbą z bagażem podróżnym, przeklinała się za niesłuchanie dobrych rad i brak własnego środka transportu. Na szczęście ta niespodziewana wizyta przebiegła tak krótko, jak miała nadzieję. Gdy dwie godziny później siedziała w wygodnym fotelu autokaru National Express zdołała zdobyć się na uśmiech. W końcu nie co dzień człowiek dowiaduje się, że jest przedstawicielem jakiejś mocy wyższej.
Wpatrzona w ciemność za szybą i pochłonięta myślami z początku jej nie zauważyła. Gdy jednak wiedziona niejasnym uczuciem bycia obserwowaną odwróciła głowę i napotkała chłodne spojrzenie błękitnych oczu, zdała sobie sprawę, że nie jest to pierwszy raz gdy widzi nieznajomą. Czy to nie ona mijała ją w drodze na stację metra, a później wysiadła z nią zarówno gdy jechała do domu jak i na przystanek autokarowy? Zbieg okoliczności? Zrobiło się jej zimno pomimo całkiem sprawnie działającej klimatyzacji.


O dwudziestej trzeciej znalazła się w obszernej sali odpraw lotniska Stansted. Jasno oświetlona mimo później pory tętniła życiem. Spacerując dla uspokojenia skołatanych nerwów mimowolnie wyszukiwała blondynki z autokaru. Do odlotu zostało jeszcze cztery godziny. Dużo czasu, może nieco za dużo.
Przysiadła na wolnym krześle by raz jeszcze sprawdzić czy o czymś nie zapomniała. Paszport, pieniądze, przewodnik po Rzymie kupiony już na lotnisku. W notesie starannie zapisany adres hotelu, w którym miała się zatrzymać i na wszelki wypadek namiary na ambasadę. Miała nadzieję, że nie będą jej potrzebne, jednak wolała się ubezpieczyć. Po namyśle doszła do wniosku, że nie zaszkodziłoby zdobyć rozmówki angielsko-włoskie. O ile się nie myliła widziała taki na stojaku przy budce któregoś biura podróży. Dokończyła szybko przegląd po czym wstała i chwyciwszy rączkę walizki ruszyła w jego stronę. Nim jednak pokonała połowę drogi, przystanęła. Blondynka w długim płaszczu stojąca przy aparatach telefonicznych wydała się jej dziwnie znajoma. Gdy odwróciła głowę i skierowała spojrzenie w stronę Sorayi wszelkie wątpliwości wyleciały jej z głowy. Starając się wyglądać naturalnie ruszyła dalej. Serce waliło jej jakby chciało wyskoczyć z piersi. Jak na przypadek, to było tego o kilka razy za dużo. Była śledzona.

Jej pierwszy lot samolotem nie należał do przyjemnych. Zdając sobie sprawę z bycia obserwowaną, spędziła dwie i pół godziny siedząc wyprostowana i modląc się o zakończenie tej męczarni. Książka którą zabrała ze sobą z zamiarem urozmaicenia sobie nudnych godzin lotu, leżała nietknięta na siedzeniu obok.
Moment lądowania na Fiumicino przywitała westchnieniem ulgi. Może tu, w tym miejscu pełnym ludzi, uda się jej zgubić nieznajomą. Powód przylotu na jakiś czas został zepchnięty na drugi plan.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 10-01-2011, 00:02   #12
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Paczka wyglądała zwyczajnie, tak jak porządna paczka pocztowa wyglądać powinna. Brązowy, lekko pomięty papier ciasno ją opatulał, sklejony na brzegach taśmą klejącą; na szczycie znajdowały się dwie, ciemne pieczątki- odprawy celnej w Rzymie i jej odpowiednika na londyńskim lotnisku; jedna z nich, angielska, nachodziła trochę na adres nadawcy, nie utrudniając jednak jego odczytania. Przez całość nawet biegł przewiązany szorstki, czerwony sznurek, który ułatwiał noszenie.
Była wręcz esencją paczkowatości.
Michael podniósł ją i delikatnie potrząsnął, próbując odgadnąć co znajduje się w środku. Nie obawiał się żadnego zagrożenia, bo zanim Benjamin ją do niego przyniósł, jego ochrona na pewno zdążyła ją wcześniej przeskanować na wypadek różnych nieprzyjemności, które mogły czekać wewnątrz. Jego próby nie przyniosły żadnego skutku, więc zabrał z biurka drogi, zdobiony nożyk do papieru i niezwlekając więcej zaczął się do niej dobierać.




Po rozdarciu brązowego papieru i wyciągnięciu ze środka folii bąbelkowej przed jego oczami ukazała się dziwna, męska bransoleta. Symbole wyryte na jej boku nic mu nie mówiły, ale sam nietypowy podarunek sprawił, że Michael raz jeszcze spojrzał na adresata. Niestety, rzymski adres hotelu i proste nazwisko brzmiały dla niego równie nieznajomo co wygrawerowane na bransolecie znaczki. Ciekawość od razu wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i mężczyzna sięgnął po ozdobę, zamierzając ją nałożyć.

Obrazy, które zaatakowały go, gdy tylko musnął palcami powierzchnię bransolety, sprawiły, że zachwiał się na nogach, a nóż do papieru wysnął się z jego zdrętwiałej dłoni. Ból w potylicy niemal przyćmił dziesiątki scen, które pojawiły się przed jego oczami, nawiązując do wcześniejszego snu i wieńcząc dzieło przerażającym finałem. Gdy tylko zniknęły, a Michael znów mógł przejrzeć na oczy, gwałtownie zaczął się cofać, byle dalej od bransolety, wpadając na obitą czarną skórą kanapę i prawie się o nią przewracając. Dopiero dźwięk rozbijanego na podłodze wazonu, który nieopatrznie potrącił, przywołał go do porządku.
- Panie Crown? - drzwi od gabinetu otworzyły się i stanął w nich zaniepokojony odgłosem Benjamin, patrząc pytająco na mężczyznę. Michael podniósł dłoń ostrzegawczo, ucinając wszelkie pytania i wbijając wzrok w bransoletę leżącą sobie spokojnie na szklanym stoliku, po przeciwnej stronie pomieszczenia.
Po jego głowie chaotycznie wirowały najróżniejsze myśli, szukające wyjaśnienia tego co się przed chwilą stało. W przeciagu pięciu sekund znalazły ich kilka, mniej lub bardziej prawdopodobnych. Alkohol odpadał- wypił dzisiaj tylko odrobinę whiskey z kawą, ilość, która nie powinna powodować halucynacji. Tak samo wykreślił przemęczenie i pomysł, że Ben dosypuje mu jakiegoś świństwa do jedzenia, więc zostały mu tylko bardziej niepokojące opcje.
Stary lokaj wciąż stał cierpliwie w drzwiach, więc Michael odchrząknął i przywołał się do porządku. Po raz drugi.
- Ben, zadzwoń na lotnisko i powiedz, żeby piloci przygotowali odrzutowiec. - powiedział, wciąż nie odrywając wzroku od bransolety.
- Dokąd chce pan lecieć?
Michael już miał odpowiedzieć, ale ugryzł się w język, gdy przypomniał mu się telefon od Jima. Najpierw obowiązki.
- Rzym. Ale to za kilka godzin, najpierw muszę skoczyć do naszej siedziby. Jim do mnie dzwonił. - służący kiwnął głową ze zrozumieniem, nie ruszając się jednak z miejsca. Stary Ben znał go lepiej niż wszyscy...
- Coś jeszcze, sir?
- I... znajdź mi numer do Kathy, dobrze?
- Do panny Mitchell, sir? Czyżby odezwały się u pana stare sentymenty?
- Nie, Ben. Chyba potrzebuję psychiatry.
Lokaj patrzył na niego długo w milczeniu, po czym uśmiechnął się oszczędnie.
- Pozwolę sobie stwierdzić, że to pana pierwsza dojrzała decyzja, panie Crown. - odparł z typowym dla siebie żartem. -Zadzwoni pan do niej teraz czy z limuzyny?
- Z samochodu. Nie biorę limuzyny, pojadę sam.
- Oczywiście. - Benjamin kiwnął głową i odwrócił się w stronę korytarza.- Powiem ochronie, żeby przygotowała samochód. Lamborghini, sir?
- Może być. - Michael machnął ręką, czekając aż służący zniknie za drzwiami i zamknie je za sobą. Dopiero wtedy zbliżył się ostrożnie do bransolety, przyglądając się jej w milczeniu przez kilka sekund. Wyciągnął powoli rękę, z najwyższą ostrożnością dotykając ją opuszkiem palca i oczekując Bóg wie czego. Nic się jednak nie stało, więc odetchnął cicho i podszedł do szafy, otwierając ją i wyciągając ze środka sportową marynarkę, którą narzucił na siebie. Zgarnął z biurka okulary przeciwsłoneczne o czerwonych szkłach, komórkę, paczkę Lucky Strike i dziwną bransoletę - trzymając ją w dwóch palcach, na wyciągniętej ręce, ot na wszelki wypadek - którą schował do kieszeni marynarki, po czym skierował się w stronę drzwi, znikając na korytarzu.
Po dwóch minutach pojawił się z powrotem, zabierając jeszcze folię bąbelkową.




Dotarcie do centrum Londynu zajęło mu w sumie nieco ponad godzinę. W samochodzie zadzwonił do dr. Katherine Mitchell, która powitała go nad wyraz miło i umówił się z nią na kolację jeszcze dzisiejszego dnia, słowem nie wspominając o swoim problemie. Zaparkował swoje srebrne Gallardo tuż przed wejściem do budynku filii, wychodząc na zewnątrz i odpalając papierosa, w milczeniu czekając na swoich ochroniarzy. Czarny van podjechał niecałe dwie minuty później.
Michael musiał przyznać, że i tak mieli niezły wynik, biorąc pod uwagę, że miejscami jechał ponad 160 km/h.
- Gdyby nie był pan moim pracodawcą to bym pana solidnie ochrzanił, sir. - mruknął Pate, który wysiadł z samochodu wraz z dwójką swoich towarzyszy. Czarnoskóry ochroniarz był jednym z bardziej zaufanych ludzi Michaela i tak jak Ben, służył jeszcze pod jego ojcem.
Michael uśmiechnął się króko i bez słowa rzucił niedopałek papierosa na chodnik, ruszając do środka budynku. Trójka ochroniarzy podążyła za nim.
Gdy weszli do sali konferencyjnej, jego doradca i Hasan Chauvet już na niego czekali.
- Oby to było coś ważnego, Jim. - zaczął na powitanie Michael, gdy Fawkey do niego podszedł.
- Interesy firmy *są* ważne, panie Crown. - odparł lakonicznie mężczyzna, chociaż było po nim widać, że również nie jest zadowolony z takiego obrotu wypadków.- To błahostka, ale uparli się, co poradzić. Ich prezes zrezygnował ze swojego stanowiska i w ciągu najbliższych dni będą mieli nowego, ale Chauvet uważa, że to może wpłynąć na nasza umowę. Tłumaczyłem mu, że większość już jest podpisana i uzgodniona, ale nalegał, żebyś pojawił się tu osobiście. To małe poświęcenie za kontrakt, więc...
- Nie wiem czy chcemy zawierać kontrakty z idiotami.
- Z tymi chcemy, panie Crown. To potrwa tylko kilkanaście minut.
Michael kiwnął głową i ściągnął okulary, wsuwając je do kieszeni na piersi marynarki. Podszedł za Jimem z powrotem do stołu przy którym siedział Chauvet, kiwając głową Francuzowi na powitanie i spoglądając przelotnie na ochroniarza, który mu towarzyszył.

Negocjacje handlowe przypominają trochę wizytę pod prysznicem w męskiej szatni. Istnieje tu kilka niepisanych zasad, które wszyscy podświadomie znają i respektują. Wchodząc do środka musisz wyglądać na zrelaksowanego i obojętnego. Podczas rozmowy utrzymujesz kontakt wzrokowy z rozmówcą, patrząc mu w oczy i nigdzie indziej. Załatwiasz wszystko szybko i sprawnie, ale nie na tyle by wyglądało, że gdzieś się spieszysz i nie na tyle wolno by wyglądało, że specjalnie się ociągasz. Dopuszczalna jest wymiana żartów, ale tylko na poziomie i nie za długich, które naturalnie muszą brzmieć swobodnie i bez podtekstów.
Jednak nawet przy tych wszystkich niewypowiedzianych prawach, chodzi o tylko jedną rzecz, do której nikt by się nie przyznał, temat tabu. Obserwacja, ocena, porównanie.
Michael spojrzał na mężczyznę, który towarzyszył Hasanowi.
Chrzanić to. Mój ochroniarz jest większy od twojego.

Jim zaczął zaczął zapoznawać go z sytuacją, pokazując różne dokumenty i tłumacząc wszystkie niuanse, które zostały przez niego podjęte już wcześniej. Michael słuchał go jednak tylko jednym uchem, przyglądając się ochroniarzowi Hasana i czując jak coraz bardziej jeżą mu się włosy na karku, gdy ogarniał go niewyjaśniony niepokój, który stopniowo zaczął przechodzić w nieokreślony lęk. Zgodnie z naukami, które wpajał mu każdy z instruktorów sportów ekstremalnych, u których trenował, spróbował zidentyfikować źródło tego irracjonalnego strachu i stawić mu czoło. Szukał cechy, może podobieństwa do kogoś, ale znalazł coś zupełnie innego, coś co sprawiło, że kropelka zimnego potu spłynęła mu wzdłuż kręgosłupa.
- Fajny pierścień. - odezwał się w końcu, nieodrywając spojrzenia od nieznanego mu mężczyzny i nie zwracając uwagi na to co mówi Jim.
- Panie Crown, proszę się skupić. - oburzył się Hasan Chauvet. - Co z naszymi interesami, ma wspólnego pierścień mojego ochroniarza?
Wspomniany mężczyzna nie poruszył się nawet na centrymetr, stojąc w rozkroku z kamienną miną. Michael nie odpowiadał przez chwilę, po czym machnął ręką, przenosząc wzrok na Francuza. Niemal czuł na sobie ciężkie spojrzenie Jima. Irracjonalne odczucia mogą poczekać.
- Racja. Kontynuujmy.
Rozmowa toczyła się jeszcze przez blisko dwudzieścia minut. W końcu dokumenty zostały podpisane, a tym samym umowa zawarta. Chauvet wyglądał na zadowolonego. Jego ochroniarz z kolei przez cały czas obserwował wszystko z tą samą, pokerową miną, co wcale Michaelowi nie poprawiało nastroju.
- Dziękuję, że pan przybył. - Chauvet wstał od stołu i z uśmiechem podał mu dłoń. - Bez pana wszystko mogło lec w gruzach. Dziękuję. Mam nadzieję, że spotkamy się jak najszybciej i niekoniecznie w biznesowych sprawach. Do zobaczenia.
Francez ukłonił się, a do Crowna podszedł ochroniarz, wyciągając do niego rękę. Michael nie miał najmniejszej ochoty jej uścisnąć, ale chcąc nie chcąc to zrobił.
- Niech pan na siebie uważa panie Crown. Strasznie pan nerwowy.
- Z pewnością będę. - odpowiedział Michael nim jego mózg zdążył przyswoić sobie to co wydarzyło się przed chwilą . Dopiero po kilku sekundach na jego twarzy odbiło się zdumienie, konsternacja i zakłopotanie, gdy dotarło do niego znaczenie słów ochroniarza i język, w którym się odezwał. Bezmyślnie patrzył jak mężczyzna kłania się i wychodzi wraz ze swoim pracodawcą.
Jak tylko drzwi zamknęły się za nimi Jim odetchnął cicho, zaczynając zbierać dokumenty do teczki.
- Przyznaję, że trochę się bałem tego co pan zrobi, panie Crown. Ale widać niesłusznie. - rzucił przez ramię, zamykając teczkę.- Mogę zapytać co to było to na końcu? Grecki przypadkiem? Nie wiedziałem, że pan mówi w tym języku.
- Egipski. I ja również. - odparł nieco mechanicznie Michael, wciąż patrząc na drzwi za którymi zniknął ochroniarz. Otrząsnął się po chwili, orientując się, że Jim patrzy na niego nieco zbity z tropu.
- Obawiam się, że nie rozumiem, panie Crown.
- Nie ty jeden. - sięgnął do kieszeni marynarki i wydobył z niej paczkę papierosów, wyłuskując jednego ze środka. Fawkey chciał zaprotestować, ale mężczyzna zbył go lekceważącym machnięciem ręki i zaciągnął się głęboko, ruszając do wyjścia. Pate i pozostała dwójka ruszyła za nim.
- Będę pod telefonem, Jim. Dzwoń w razie czego, ale nie gwarantuję, że będę akurat w zasięgu. Lecę wieczorem do Rzymu, przywieźć ci coś?
- Siebie w jednym kawałku, panie Crown. Nie słyszał pan o zamachach?
- Coś mi się obiło o uszy.

Michael pożegnał się z Jimem jak tylko znaleźli się przed budynkiem. Nałożył okulary i wsiadł do swojego samochodu, a ochrona wsiadła do swojego, dyskretnie starając się trzymać za nim, gdy ruszył. Tym razem jednak nie szarżował, jadąc jak na porządnego obywatela przystało, rozmyślając nad tym co właśnie się wydarzyło.
Wczorajsza "wizja" podczas oglądania wiadomości, potem sen, następnie cholerna bransoleta... A teraz ochroniarz i jego egipski. Wyciągnął z kieszeni wspomnianą ozdobę i rzucił ją na fotel pasażera, przyglądając się jej co chwilę i próbując zrozumieć co ona miała z tym wszystkim wspólnego i w ogóle kto chciałby ją mu przysłać. Schował ją z powrotem dopiero, gdy prawie spowodował wypadek, o mały włos wjeżdżając w jakąś kobietę na czerwonych światłach. Zahamował z piskiem opon i uśmiechając się krzywo, uniósł rękę w przepraszającym geście.

Jak tylko wrócił do swojej rezydencji, pierwsze co zrobił to poszedł zrobić użytek z prywatnego basenu. Pływał przez ponad dwie godziny i gdy w końcu wyszedł na brzeg czuł się piekielnie zmęczony i umierał z głodu, ale za to uspokoił myśli i odzyskał równowagę duchową, o ile można było o czymś takim mówić w stosunku do niego. Pływanie zawsze pomagało mu znaleźć spokój i tym razem go nie zawiodło.
- Panna Mitchell dzwoniła kwadrans temu, że niedługo będzie. - Benjamin pojawił się w wejściu do sali, niosąc srebrną tacę z kanapkami i szklanką mleka. Michael kiwnął głową i przetarł włosy ręcznikiem, narzucając go na ramiona.- Pozwoliłem sobie zrobić dla pana małą przekąskę. W kuchni już szykują kolację dla dwojga.
- Jesteś diamentem wśród kamieni, Ben.
- To diamenty wyglądają przy mnie jak kamienie, panie Crown.
Michael błyskawicznie zjadł wszystkie kanapki i osuszył szklankę z mlekiem, ruszając do swojego pokoju. Tam się przebrał w czystą czarną koszulę i spodnie do kompletu, przygotowując się do spotkania z Kathy. Gdy jego wzrok padł na odbicie bransolety w lustrze, zastanawiał się tylko chwilę. Ostrożnie i z wahaniem zapiął ją na swoim przedramieniu, przez pierwsze kilka sekund oczekując kolejnego ataku obrazów i wizji. Nic się jednak nie stało, więc Michael przyjrzał się sobie w lustrze i stwierdził, że błyskotka całkiem nieźle prezentuje się na jego ręce.
Po dwugodzinnym pływaniu wszystkie jego troski wyglądały na blade i nierealne, jak koszmarny sen, który rozpływał się w nicość z biegiem czasu.


***


Kolacja z dr. Katherine Mitchell nie przebiegła dokładnie tak jak ją sobie zaplanował.
Młoda pani pychiatra wyglądała jak zwykle olśniewająco, gdy już się pojawiła i przez długi czas Michael nie mógł się zmusić, żeby wspomnieć o powodzie dla którą ją do siebie zaprosił. Gdy w końcu powiedział o halucynacjach, śnie, nieokreślonym niepokoju, bransolecie i języku pustyni, diagnoza Kathy zabrzmiała: "przemęczenie organizmu po Sylwestrze i niespodziewany stres związany z brutalnym zamachem, który oglądał w telewizji". Zero powodów do obaw, trafiały jej się już podobne przypadki. Zalecenie: porządnie odpocząć, niewysilać się, łykać magnez i kupić sobie tabletki uspokajajace, które mu przepisze przed wyjściem.
Gdy w końcu odprowadził Kathy do samochodu, wrócił do rezydencji, żeby przygotować rzeczy do podróży. Spakował do torby tylko niezbędne przedmioty, wiedząc, że w razie czego kupi sobie to co będzie mu potrzebne, po czym wrzucił ją do bagażnika Lamborghini i pożegnał się z Benem. Już w drodze na lotnisko zadzwonił do filii w Rzymie, umawiając się z nimi, żeby podstawili mu na parking lotniska dwa samochody- dla niego i dla ochrony.
Na lotnisku Stansted był około 1:00, a jego odrzutowiec już na niego czekał. Wylecieli kwadrans później.
Oczekiwany czas przylotu- 4:03.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 10-01-2011 o 00:05.
Delta jest offline  
Stary 12-01-2011, 17:02   #13
 
Baranio's Avatar
 
Reputacja: 1 Baranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znany
Jeszcze długo po przebudzeniu się Nathan miał przed swoimi oczami twarz rudego mężczyzny, którego włosy wydawały się płonąć, jak kolumna, przed którą stał. Podobnie i uczucia Nathana zostały wypalone. Obudziwszy się, nie wiedział, co ze sobą zrobić, co czuje i co właściwie się stało. Mimo wypicia kawy, nadal nie mógł się na niczym skupić, a suche płótno idealnie odzwierciedlało jego stan wewnętrzny.
Uczucie dezorientacji pogłębiło się, gdy wyszedł na spacer, który miał go ukoić, a przyniósł odwrotny efekt. Mijający go ludzie rzucali mu niechętne spojrzenia, które go raniły, mimo iż ludzie byli mu zupełnie obcy. Szkło sklepowych wystaw odbijało jego własne, dobrze mu znane odbicie. Niczym nie zmienione, pomijając lekko podkrążone oczy.
Mijając jedną z bocznych ulic Nathan usłyszał charakterystyczny dla wyrzucanej pod ciśnieniem farby odgłos. Chwilę później dostrzegł ulicznego artystę, malującego na murze... Watykan.
Chłopak stał jak wryty, patrząc się na idealnie odwzorowany plac św. Piotra. Obrazy ze snu wróciły do niego ze zdwojoną siłą, po raz wtóry ujrzał mężczyznę, który wykonując dziwne ruchy, chciał jakby go ostrzec przed czymś, czego Nathan nie mógł ani zrozumieć, ani zobaczyć. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk upadającej puszki. Uliczny artysta zaczął uciekać, a młody Pourbaix niewiele myśląc rzucił się za nim. Niestety zaniedbana forma dała o sobie znać i po kilkuset metrach Nathan dał za wygraną.
Zrezygnowany i wyczerpany, a także zmęczony dziwnym zajściem sprzed kilkudziesięciu minut, postanowił wrócić do domu. Rozgrzany i spocony biegiem usiadł przed sztalugą, a kilku kolejnych godzin nigdy nie mógł sobie przypomnieć. Gdy wrócił do zmysłów, podłoga dookoła niego ubrudzona była farbą, a płótno pokryte było warstwami kolorów. Nathan zdarł malowidło i wrzuciwszy je do zlewu podpalił. Płomień z początku był jasny i żółtoczerwony, a jedyne, co chłopak w nim dostrzegał, to twarz nieznajomego ze snu, która nie dawała mu spokoju. Wkrótce zimna woda zdusiła ogień, a wnętrze Nathana znowu wypełniła pustka. Czegoś, lub kogoś, cholernie mu na tym świecie brakowało.
 
__________________
.
Baranio jest offline  
Stary 14-01-2011, 00:08   #14
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
KOSZMARNY SEN

Poczucie dezorientacji ogarnęło cię w tej samej chwili, której otworzyłeś oczy. W pomieszczeniu którym się znajdowałeś panował półmrok. Czuć było zapach stęchlizny i wszechobecną wilgoć. Czujesz, że twoje mięśnie są zdrętwiałe i całkowicie odmawiają posłuszeństwa. Chciałbyś wstać, ale nie masz sił by to zrobić. Dopiero teraz orientujesz się, że nie jesteś tu sam. Obok ciebie siedzi jeszcze sześcioro ludzi. Wszyscy pogrążeni są w głębokiej medytacji. Siedzą z pochylonymi głowami i mruczą coś pod nosem. Na ziemi widzisz wymalowany krąg, a pośrodku niego symbol potrójnej spirali, triskelion.
Znak ten co kilka chwil rozświetla się bladym blaskiem. To on jest jedynym źródłem światła w tej... tej grocie. Zdajesz sobie sprawę, że siedzisz w zimnej skalnej grocie. Nagle twoją uwagę przykuwa odgłos czyiś kroków, dochodzący z pogrążonego w mroku korytarza. Czujesz instynktowny strach przed zbliżającą się osobą. Chciałbyś coś zrobić, ale twoje mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Kroki słychać coraz wyraźniej. Ten ktoś się zbliża i wiesz, że ma złe zamiary. Próbujesz krzyczeć, ale głos grzęźnie w gardle. Na progu groty w której jesteście staje jakiś człowiek. Widzisz, że wyciąga broń. Twoje serce wali jak oszalałe, ale nadal nie możesz ruszyć ani ręką ani nogą. Mężczyzna podchodzi bliżej i oddaje pierwszy strzał w tył głowy twojego sąsiada. Ciało mężczyzny osuwa się, jakby spuszczono z niego powietrze. Żadnego krzyku, tylko ten potworny huk po wystrzale. Widzisz jak zabójca patrzy w twoją stronę. Niestety nie dostrzegasz jego twarzy. Jedyne co rzuca ci się w oczy w gasnącym blasku triskelionu to pierścień na palcu i symbol.
W następnej sekundzie pada strzał, który pozbawia cię przytomności.

Kolejny raz budzisz się z krzykiem.

Maciej Ognicki
Ognicki posłuchał przypadkowego napotkanego księdza. Do wskazanego hotelu nie było daleko, ale co do jego taniości to Maciej by się już kłócił. Sto euro za dobę to nie było tanio. Z pewnością znalazłby tańszy hotel, ale czuł że w tym miejscu może odnaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania. Po zameldowaniu się Ognicki postanowił coś zjeść. Wydatek na hotel mocno nadszarpnął jego i tak skromny budżet, dlatego też na kolację udał się do taniej pizzerii. I musiał przyznać, że żadna pizza którą jadł w Polsce nie dorównywała tej której skosztował w Rzymie. To była kwintesencja pizzowatości, ten smak i zapach były nie do podrobienia. Ognicki zjadł pizzę i wypiła dwa piwa i wolnym krokiem wrócił do hotelu.
Będąc w holu uwagę Ognickiego przykuł szyld zawieszony nad recepcją. Nie było w nim nic niezwykłego, ale rycina mężczyzny która stanowiła logo hotelu poruszyła w duszy Ognickiego jakąś dawno nie dotykaną strunę. Przez kilka chwil stał oniemiały i wpatrywał się w szyld. Ta rycina coś mu przypominała... Nie potrafił jednak powiedzieć co dokładnie. Będzie musiał o tym pomyśleć.
- Proszę pana... halo... proszę pana - Ognicki spojrzał na stojącego obok boy'a.
Otrząsnął się i ruszył w stronę pokoju, nie odpowiadając na pytanie chłopaka.
Idąc schodami na górę ciągle rozmyślał o rycinie, którą widział w recepcji. W tym portrecie było coś, co nie pozwalało o nim zapomnieć. Ognicki wiedział, że musi mu się przyjrzeć jeszcze raz.

Kolejna noc i kolejny sen. Czyżby kolejna wiadomość?
Ognicki by nie tylko zdezorientowany, ale także strasznie niewyspany. Nagle usłyszał poruszenie na korytarzu. Promienie słońca wdzierające się przez opuszczone żaluzje, wyraźnie pokazywały, że nastał nowy dzień. Zaciekawiony detektyw wyjrzał na korytarz, nie wiedząc, że w jego postępowaniu nie było nic przypadkowego.
To co ujrzał po otwarciu drzwi sprawiło, że zatrzymał się w półkroku. Trzech lekarzy prowadziło łóżko na kółkach. Na łóżku leżał ksiądz, którego Ognicki spotkał wczorajszego wieczoru na placu świętego Piotra. Mężczyzna miał poderżnięte gardło. Trzej lekarze próbowali zatrzymać krwotok i ratować życie umierającego mężczyzny. Spojrzenie Ognickiego na chwilę skrzyżował się ze spojrzeniem księdza. Jego oczy były świadome i spokojne. Detektyw nie jedno widział w życiu, ale ten spokojny wzrok umierającego mężczyzny był dla niego nie lada szokiem. Ognicki nie wyczytał w tym spojrzeniu błagania o pomoc, którego mógłby się spodziewać. Wręcz przeciwnie, ksiądz patrzył na detektywa i ostrzegał go, by ten uważał na siebie. Ognicki stał patrząc jak lekarze znoszą księdza na dół. Wtedy to właśnie nastąpiło zaćmienie słońca.

Soraya Moon
Decyzja o wyjeździe była nagła i zaskoczyła wszystkich z otoczenia wiedźmy. Soraya musiała jednak ją podjąć, jej serce i umysł mówiły głośno i wyraźnie, że dzieje się coś niezwykłego. Coś co niewątpliwie ma związek z placem świętego Piotra i tym co się tam wydarzyło. Strach wypełniał duszę Sorayi, ale nie mogła ona zrezygnować i poddać się lękowi już na samym starcie. Na dodatek sen, który miała w samolocie nie poprawił jej wcale humoru. Teraz nie mogło być już wątpliwości, ktoś lub coś próbuje przekazać jej jakąś informację. I jakby nie dorzecznie to brzmiało, Soraya Moon czuła, że jest właściwą osobą do odebrania tego przekazu.
Gdy wylądowała w Rzymie oczywistym było, że pierwsze kroki skieruje na plac świętego Piotra, by na własnej skórze przekonać się jak to miejsce na nią wpłynie. Dostępu do placu nadal bronił kordon karabinierów, Soraya musiał więc zadowolić się widokiem z dużej odległości. Ku jej zaskoczeniu nie nawiedziły ją kolejne wizje. Nie było kolejnego przekazu od nieznanego nadawcy, który wyraźnie próbował się z nią skontaktować. Czyżby to wszystko było tylko głupim żartem? Niemożliwe!
Soraya jeszcze raz spojrzała na kolumnę wznoszącą się ponad placem, która w jej śnie płonęła żywym ogniem. Nic jednak się nie stało. Zrezygnowana, spuściła głowę i ruszyła przed siebie.
Szła przed siebie, zupełnie bez celu, rozmyślając co teraz powinna zrobić. Krok za krokiem, przed siebie, kolejny zakręt, kolejna uliczka. Pustka jaką czułą w środku Soraya była coraz większa i coraz bardziej dokuczliwa.
Nagle...
Soraya zobaczyła niebieski rozbłysk na jednej ze ścian. Przez chwilę nie potrafiła powiedzieć co to jest. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że to kogut karetki. Z zaciekawieniem wyjrzała za rogu i zobaczyła samochód pogotowia ratunkowego. Podeszła bliżej i wtedy z małego hotelik trzech lekarzy wyjechało z łóżkiem na kółkach. Na łóżku leżał mężczyzna z kraciastej pidżamie. Z jego przeciętego gardła lała się obficie krew. Soraya stała sparaliżowana strachem i patrzyła na całe zdarzenie. Wtedy stało się coś zupełnie nie prawdopodobnego. Mężczyzna ostatkiem sił podniósł się i wycharczał:
- Wy już tu jesteście! Uważajcie na tych, którzy głoszą się najczystszymi spośród czystych!
Lekarze spojrzeli na ciebie lekko zdziwieni, a potem zajęli się pacjentem. W tym właśnie momencie nadeszło zaćmienie słońca.

Michael Crown
Nic nie układało się tak jak powinno. Michael czuł, że wylot do Rzymu nie jest tak naprawdę jego decyzją. Jakaś dziwna siła unosiła się nad nim i podpowiadała mu co ma zrobić. Było to iście absurdalne uczucie, ale Crown nie mógł pozbyć się wrażenia, że jak najbardziej prawdziwe. Zajął swoje miejsce w samolocie i przygotował się do lotu. Moment startu, moment wznoszenia był zawsze dla niego bardzo nieprzyjemny. Przed nikim się do tego nie przyznawał, ale zawsze go to niepokoiło. W żaden sposób nie można było zarzucić mu tchórzostwa. Wszak sporty, które uprawiał nie jeden nazwałby wariactwem i igraniem ze śmiercią. A mimo to za każdym razem gdy wznosił się w powietrze czuł się tak jakby ktoś zaciskał mu stalowy uścisk na szyi.
Wystartowali. Samolot łagodnie wzniósł się w górę, a Crown i tak czuł, że zaczyna brakować mu oddechu. Na szczęście uczucie to ustępowało, gdy tylko samolot wyrównał lot.
Michael postanowił, że najbezpieczniej będzie przespać lot i odpocząć po ekscesach ostatnich dni. Jakże błędna była to decyzja przekonał się, gdy obudził się z krzykiem i cały zlany potem. Kolejny koszmarny sen, który ewidentnie miał coś wspólnego z poprzednimi.
Steward poinformował, go że mieli przymusowe lądowanie w Madrycie, które znacznie opóźni ich przylot do Rzymu. Michael był jednak tak zdezorientowany snem, że nawet nie zwrócił na to zbytniej uwagi. Marzył już tylko o tym, by ten lot się skończył.

Na lotnisku czekał już samochód przygotowany przez przedstawicieli firmy we Włoszech. Michael nie czekał musiał się dowiedzieć, kto przesłał mu paczkę z Rzymu i o co w tym wszystkim chodzi. Nie czekając, aż ochrona zapakuje się do swojego samochodu ruszył naprzód. Sprawnym ruchem wpisał adres hotelu w GPS-a i jechał wedle wskazówek. Program oczywiście wskazał mu bardzo okrężną drogę, ale w końcu Michael Crown dojechał na miejsce. Gdy dojeżdżał na miejsce zauważył, że bezpośredni dojazd do hotelu blokuje karetka pogotowia. Wysiadł i zaczął iść w stronę hotelu. Wtedy na przeciwko zauważył kobietę z bujną burzą rudych włosów. Niewątpliwie jej figura i uroda przyciągała niejedno męskie spojrzenie, ale to zupełnie coś innego przykuło wzrok Michaela. Nie była to fizyczność kobiety. Był gotów przysiąc, że ją już kiedyś widział. Tylko gdzie?
Wtedy zobaczył jak z hotelu wychodzą trzej lekarze prowadzący łóżko na kółka. Na łóżku leżał zakrwawiony mężczyzna, który nagle zaczął krzyczeć:
- Wy już tu jesteście! Uważajcie na tych, którzy głoszą się najczystszymi spośród czystych!
W tym właśnie momencie nadeszło zaćmienie słońca.

Nathan de Pourbix
Ten cały dzień to była jedna wielka pomyłka. Nic się kompletnie nie udało. Sen i przebudzenie to był koszmar. A potem było już tylko gorzej. To dziwne graffiti, które przedstawiało sceny z jego snu. Niestety nie zdołał dogonić autora malowidła. Chwila zawahania i lata zaniedbać kondycji fizycznej sprawiły, że młody chłopak uciekła. A być może znał odpowiedź na kilka dręczących Nathana pytań. To co się wydarzyło, rozbiło kompletnie młodego artystę. Nigdy dotąd nie czuł w swoim życiu takiej pustki emocjonalnej i twórczej. Tak jakby wydarzenia na placu świętego Piotra i ten dziwny sen odebrały mu całą zdolność twórcza. Na domiar złego kolejna noc przyniosła ze sobą, tylko kolejny sen i kolejne pytania. Nathan czuł wręcz fizyczny ból spowodowany brakiem wyjaśnienia. Kolejny poranek był równie fatalny co poprzedni. Nic co zwykle poprawiało mu humor nie działało. Ani kawa, ani wyśmienite ciastko z cukierni na przeciwko nie poprawiło mu nastroju. Na dodatek nadal nie potrafił wykonać choćby kreski, która by go zadowalała. Patrzył więc na pustkę białego płótna i rozmyślał o tym co zaszło.
To właśnie wtedy nadeszło zaćmienie słońca.

ZAĆMIENIE SŁOŃCA

Czy wiesz jak palą promienie słońca przepuszczone przez soczewkę skupiającą?
Tak właśnie poczuło się sześcioro nieznanych sobie ludzi, gdy dnia 4 stycznia 2011 r. zaczęło się zaćmienie słońca.
Ich oczy poraził nagły blask, który oślepił ich zmysł wzroku, ale otworzył w ich umysłach dawno zapomniane rejony.
To co było wokół w danej chwili przestało kompletnie mieć znaczenie. Otaczająca ich rzeczywistość rozmyła się i została zastąpiona przez zupełnie inną... obcą, a jakże bliską ich sercu.
Stali na pustej polanie pokrytej szronem. Stali w szóstkę, a przed nimi starszy rudy mężczyzna. Coś do nich mówił, ale nie potrafili rozpoznać słów. Po tej krótkiej przemowie mężczyzna odwrócił się i zaczął iść naprzód. Nikt o nic nie pytał. Wszyscy ruszyli za rudym mężczyzną. Marsz trwał kilka minut. Gdy rudy mężczyzna zatrzymał się wskazał ręką na ziemię. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli wejście do podziemnej groty.
Rudy mężczyzna zaczął coś mówić, ale jego słowa znowu były nie zrozumiałe.
Nagle obraz zafalował, tak jak faluje rozgrzane powietrze w czasie upałów i zamiast rudowłosego mężczyzny oczom zebranym ukazał się ktoś zupełnie inny. Patrzyła na otaczających go ludzi kpiący i pełnym pogardy spojrzeniem. Uśmiechał się drwiąco i w końcu krzyknął:
- Widzę was!
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline  
Stary 14-01-2011, 20:46   #15
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Sny, wizje. Co tu się do cholery dzieje? Najciekawsze jest to, że Toru miał nieodparte wrażenie, że to wszystko jest prawdą! I jest ze sobą powiązane. W końcu nie jest zaraz taką zwykłą osobą. Nie każdy jest w stanie widzieć aury innych. I nie każdy ma niezwykłe wizje.

Chyba naprawdę ktoś potrzebuje mojej pomocy. Nie wiem w jaki sposób miałbym komuś pomóc. I nie wiem komu, ale może... może znów ma dojść do tego strasznego incydentu z samozapłonem. Może mam w sobie jakąś moc, która ocali tych biednych ludzi. To szaleństwo, ale może powinienem wybrać się na ten plac, może tam znajdę wskazówki.

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nerwowy. Chłopak wybierał się do profesora Imamury. Bardzo go lubił i szanował, ale strasznie bał się jego krytyki i chłodnego stosunku do ludzi.
Może i dobrze, że głośne prace uliczne obudziły go wcześniej. Teraz miał więcej czasu na przygotowanie się fizycznie i psychicznie do funkcjonowania.

Kiedy dotarł już do profesora, spotkała go miła niespodzianka. Odetchnął z ulgą widząc profesora w niezwykle dobrym humorze. Już na samym wejściu rozpoznał po jego aurze, że będzie dobrze. Czekając aż profesor skończy przeglądać jego pracę oglądał sobie ze spokojem pokój. Na biurku zobaczył żółtą kartkę. Przeczytał to co było na niej napisane. O! Czy to kolejny znak? Tooru miał tendencję do przypisywania zwyczajnym zdarzeniom i przedmiotom roli przeznaczenia. Ale wszystko wewnątrz krzyczało, że teraz przeznaczenie naprawdę prowadzi go w jakąś określoną stronę. Europa, Rzym. Może warto o tym poważnie pomyśleć? Nigdy nie był w Europie, jeśli nawet okazałoby się, że to wszystko to tylko głupi wymysł jego umysłu, to tak czy inaczej taka wycieczka byłaby bardzo ciekawa i pouczająca. Przecież ma oszczędności, tak więc można by wzbogacić się o nowe doświadczenia.

Kiedy profesor zauważył, że chłopak zainteresował się ulotką i zaproponował mu możliwość pójścia na wykład ten aż podskoczył na siedzeniu, uśmiechnął się szeroko i całkowicie zignorował pochwałę dotyczącą jego pracy.

Wstał i kłaniając się powtarzał podekscytowany:
- Dziękuję, bardzo panu dziękuję! Z wielką chęcią skorzystam z tej wspaniałej okazji! Właściwie tak się składa, że ostatnio zacząłem bardziej interesować się Europą.-
Kiedy już wyszedł z pokoju profesora, skierował się natychmiast do automatu z gorącymi napojami. Wrzucił monetę i przyglądał się gorącej czekoladzie, która lała się do plastikowego kubka. Cały czas się uśmiechał, ale to nie czekolada wprowadziła go w ten stan. Popijając napój poszedł w stronę parku. Zadzwonił do Maiko, aby się dziś przed wykładem choć na chwilę spotkać. Toru zaproponował Tokyo Tower. Uwielbiał stać na szczycie i obejmować wzrokiem rozległe przestrzenie. Czasem zamykał oczy i wyobrażał sobie, że szybuje ponad wysokimi budynkami, zapracowanymi i zabieganymi ludźmi, potem kieruje się nad ocean i szybuje tuż nad powierzchnią wody, z ogromną prędkością.
Kiedy Toru dotarł do umówionego miejsca, przyjaciółka czekała już na samej górze. Ich spotkanie jak zwykle przyniosło zarówno jej jak i jemu wiele radości. Śmiali się z bliżej nieznanego im powodu, cieszyli i rozmawiali na tematy ważne i mniej ważne. Po chwili namysłu Toru zaproponował:
-Maiko! Posłuchaj... postanowiłem odwiedzić Rzym. Nie wybrałabyś się ze mną? To byłaby wspaniała przygoda!- po chwili żałował swych słów. Nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że nie powinien w to mieszać swojej przyjaciółki. Odetchnął z ukrywaną ulgą, kiedy usłyszał odpowiedź.
-Eee... właściwie to mam teraz strasznie dużo materiału. Nie wiem czy się wyrobie. Zobaczymy, jakby co to ci powiem ok?- puściła oczko do chłopaka a następnie wlepiła wzrok w jakiś niesprecyzowany punkt.
Maiko, Maiko... lepiej zajmij się nauką! Pomyślał i również spojrzał na miasto.
Toru równo o 16:30 znalazł się w miejscu gdzie odbyć miał się wykład. Profesor prowadzący owy wykład był nieco starszy, a jego czarne włosy przeplatały srebrne nicie świadczące o jego wieku. Chłopak słuchał go z zaciekawieniem. Opowiadał o obecności pogańskich wierzeń i elementów sakralnych w kulturze chrześcijańskiej. Wiedza chłopaka na ten temat nie była zbyt obszerna, także dowiedział się mnóstwo nowych rzeczy.
Kiedy profesor zaczął porównywać plac świętego Piotra ze starożytnym kivas chłopaka coś tknęło.
No nie! To musi być przeznaczenie! Nie wiem o co chodzi, ale wszystko wskazuje na to, że już niedługo znajdę się we Włoszech. A jeśli... ten plac... to miejsce, w którym można wykonywać jakiś... rytuał. Ale kto by go wykonał? Ksiądz? Eh...

Z rozmyślań wyrwał go fakt, że zaszły pewne zmiany w aurze profesora. Kiedy spojrzał na jego twarz, ten wpatrywał się na niego. Zaraz potem skierował szybko wzrok gdzieś indziej. To się często powtarzało. Czemu on tak się przygląda? Może warto z nim porozmawiać? Może coś... wie. Coś co by pomogło mu rozwiać pewne wątpliwości.
W pewnym momencie stało się ponownie coś niezwykłego. Świat przez chwilę zaczął wirować, aby zaraz potem wszystko wokół przeistoczyło się w wyraźne obrazy... wizję.
Kiedy odzyskał świadomość, leżał w gabinecie pielęgniarskim.

Natychmiast kiedy tylko otworzył oczy zobaczył profesora Imamurę. Od razu przeprosił za sprawianie problemów. Po chwili milczenia i dochodzenia do siebie zapytał:
-Profesorze Imamura. Chciałbym zapytać czy... czy profesor Sulivan jest jeszcze gdzieś w pobliżu. Bardzo mi zależy na tym, aby pogłębić moją wiedzę. Chciałbym zadać mu kilka pytań.-
Profesor Imamura powiedział, że może skontaktować Toru z profesorem Sulivanem. Tak też uczynił.

Profesor Sulivan mieszkał w hotelu w centrum. Zwykły pokój hotelowy, nic specjalnego. Jedyne co rzucało się chłopakowi w oczy to strasznie duża ilość książek, rozłożona tu i ówdzie. Profesor przywitał się i spytał:
- Witam pana, w czym mogę pomóc? Słyszałem, że jest pan studentem profesora
Imamury.
Toru grzecznie się ukłonił.
-Witam pana. Tak, zgadza się. Jestem studentem profesora Imamury. Ostatnio zacząłem bardzo interesować się... kulturą europejską i dominującą w niej religią. Na pewno słyszał pan o ostatnich wydarzeniach na placu św. Piotra. Zastanawiało mnie to, czy owe wydarzenie mogło mieć jakiś związek z praktykami pogańskimi?-
Profesor spojrzał na Toru i przez chwilę milczał.
- Niech pan usiądzie - zaproponował wskazując miękki fotel - To co się wydarzyło na placu świętego Piotra, to... to... - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa - to ewenement na skalę światową. W tej chwili bardzo trudno mi powiedzieć czym tak naprawdę było to wydarzenie, ale jestem pewien już teraz że to nie był zwykły zamach, czy jakiekolwiek inne naturalne zdarzenie. Gdyby nie umówione wykłady byłbym teraz w Rzymie i badał tą sprawę.
-Uhm, rozumiem.- powiedział chłopak.
-Nie wiem dlaczego... może to głupie, ale czuję się w pewien sposób powiązany z tą sprawą. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Sam nie wiem o co dokładnie chodzi.- Toru chwilę zastanawiał się co powiedzieć.
-Miałem wrażenie, że podczas wykładu pan... patrzył na mnie, jakby mnie pan znał. Tak czy inaczej ja pana nie pamiętam, lecz czułem, że mógłby mi pan pomóc rozwiać pewne wątpliwości.- uśmiechnął się - To może coś na kształt przeznaczenia.-
Na te słowa profesor wyraźnie się zmieszał. Wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Podrapał się po głowie, przystanął i znowu zrobił kilka kroków. Lekko zdziwiony spojrzał na Toru i prawą ręka pogładził się po brodzie.
- Widzi pan... - zaczął niepewnie, jego głos był zupełnie inny niż przed chwilą, pełen niepewności i dziwnego lęku - To wszystko co się wydarzyło nie jest przypadkowe. Jak to panu powiedzieć... Nie wiem w co pan wierzy i jakie ma pan poglądy... - profesor ponownie zaczął krążyć po pokoju. Rozglądał się niepewnie, jakby czuł, że są podsłuchiwani. Jego zachowanie sprawiło, że sam Toru zaczął nasłuchiwać czy za drzwiami nikt się nie czai.
- Skoro jednak już pan tu jest, to może powinienem... ale nie pan mnie za pewni, że nic co tutaj powiem nie zostanie nikomu powtórzone. - spojrzał błagalnie na Toru.
Chłopak poczuł przypływ energii. Przez jego ciało przechodziły teraz dreszcze, wywołane wielkim entuzjazmem i podnieceniem.
-Oczywiście panie profesorze. Przysięgam, że nikomu nic nie powtórzę.- uśmiechnął się serdecznie. - Może mi pan zaufać, że wszystko zostanie pomiędzy nami.
Profesor wyraźnie odetchnął z ulgą. Podszedł do okna i spojrzał na zewnątrz. Następnie zasłonił rolety i usiadł blisko Toru. Zaczął mówić delikatnym szeptem i co kilka słów nasłuchiwał:
- Niech mnie pan posłucha uważnie... jestem nie tylko historykiem i naukowcem, ale może przede wszystkim badaczem niewyjaśnionych zjawisk. Zajmuje się tym już prawie trzydzieści lat i posiadam dość rozległą wiedzę. Widziałem rzeczy w które zdroworozsądkowo myślący ludzie by nie uwierzyli. Zapewniam jednak pana, że są one prawdą. Nie mogę ich jednak ujawnić, gdyż wtedy moja kariera naukowa ległaby w gruzach. Nawet teraz to co mówię wiele traktuje jak brednie, a co by było gdybym powiedział wszystko co wiem. Moim zdaniem to co się wydarzyło w Rzymie ma z panem bardzo wiele wspólnego. Wyczuwam w panu dziwną uśpioną moc, nie potrafię tego wyjaśnić... to tak jakby wewnątrz pana istniała druga uśpiona i bardzo potężna istota. To dlatego tak się panu przyglądałem w czasie wykładu. Zdarzenie w Rzymie było rodzajem rytuału wezwania i przypuszczam, że mogło chodzić o obudzenie tej uśpionej w panu istoty. Może nawet nie koniecznie w panu, ale w innych ludziach też. Musi pan wiedzieć, że ludzi z takim zdolnościami jest wielu na świecie. Musi pan też wiedzieć - profesor ponownie zaczął nasłuchiwać - że są ludzie, którzy polują na takich jak pan. Próbują oni wykorzystać zdolności metafizyczne do własnych celów. Dlatego też uważam, że powinien pan być bardzo ostrożny. Rytuał w Rzymie może być właśnie ich sprawką. Chodzi im o to, by pan i panu podobni odkryli się, by było was łatwiej znaleźć.
Profesor popatrzyła na Toru, jak ten przyjął jego słowa.
Chłopak podczas słuchania słów profesora wpadł w jakiś trans. Słuchał wszystkiego z zapartym tchem. Widocznie się oburzył, również szeptał, aczkolwiek jego szept zabarwiony był emocjami.
-To nie do pomyślenia! Pomijając sam fakt, że to wszystko wydaje się nieprawdopodobne. Nie mogę jednak zrozumieć jak ktoś mógł zabić ludzi w celu wezwania kogokolwiek. To potworność! Założę się, że z całą pewnością nie może to być osoba o dobrych intencjach. Kiedy pan o tym wszystkim opowiadał, od razu pomyślałem, że to może być pułapka. Może ten ktoś pomyślał, że tacy jak my, będą lecieć ślepo jak ćmy do...ognia.- Toru złapał głęboki oddech i dodał:
-To wszystko wydaje się być nierealne, ale obecność absurdu w moim życiu przyzwyczaiła mnie do tego. Dziękuję panu za ostrzeżenie i wszelkie informacje. Będę się teraz trzymał z dala od tego przeklętego miejsca. Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć?-
- Bardzo trudno mi panu cokolwiek radzić - odparł spokojnie profesor - Pan chyba nigdy wcześniej nie był świadomy swoich ukrytych talentów, prawda?
Toru podrapał się po głowie z zakłopotaniem.
-Właściwie to... zawsze się domyślałem, że jestem trochę inny niż wszyscy. Jakby to powiedzieć... ja widzę więcej niż reszta ludzi. Widzę aury.- spojrzał na profesora i obserwował jego reakcję.
Profesor Sulivan pokiwał tylko głową, jakby domyślał się co powie Toru.
- Widzi pan, nie pomyliłem się. Wiedziałem, że jest w panu moc. Rozmawiamy szczerze, więc myślę, że mogę to panu pokazać...
Profesor wstał i ze stosu książek wybrał jedną. Przez chwilę kartkował ją, by po chwili pokazać Toru ilustrację na jednej ze stron.
- Niech pan spojrzy...
Toru zobaczył ilustrację medalionu z potrójną spiralą, który zaczyna płoną - to była kolejna wizja - http://www.design-m.cz/katalog/241_triskelion.jpg . Gdy wrócił do rzeczywistości profesor Sulivan patrzył na niego lekko przestraszony.
- Co pan widział? - spytał, a jego głos drżał z lęku.
Toru chwilę milczał.
-Teraz widziałem ten medalion, grotę... która wcześniej mi się śniła. I... ten znak na medalionie. Też go wcześniej widziałem. W poprzedniej wizji. Co to jest za znak?- zapytał, to wszystko było jednocześnie przerażające i fascynujące.
- To triskelion. Bardzo stary symbol. Jego znaczenie jest bardzo złożone i często trudne do identyfikacji. Ogólnie można powiedzieć, że symbolizuje dążenie ducha do perfekcji, często też jest znakiem symbolizującym trzy stany człowieka, młodość, dorosłość i starość, a także trzy stany, formy świata, ląd, morze i niebo. Wiele ludów starożytnych uznawało go za magiczny znak pełen mocy i potęgi. Wiele znaczeń możemy się tylko domyślać, ale jedno jest pewne że ma on wielką magiczną moc i niesie ze sobą wiele przesłań. To, że pan tak zareagował na niego potwierdza tylko moje domysły. Ja też śniłem ostatnio o tym znaku. Widziałem go na placu świętego Piotra. Widziałem jak ktoś wznosi ręce do góry i sprawia, że kolumna na placu staje w płomieniach. To było niesamowite. Wiem, że może nie powinienem ale zapytam.... Dziś wieczorem wylatuje do Rzymu. Może zechciałby mi pan towarzyszyć. Wiem, że może to być dla pana niebezpieczne, ale może pomóc i panu i mnie. A razem zawsze będziemy bezpieczniejsi. Co pan o tym myśli?
Chłopaka zalała fala gorąca.
-Właściwie to miałem zamiar nie zbliżać się do Rzymu, a szczególnie do placu św. Piotra. Jednak może mieć pan rację. Nie ma co odkładać tego problemu, szczególnie ze względu na to, że to... dość niezwykły problem i nie wiemy czego możemy się spodziewać kiedy urośnie. Tak więc... zgoda. Polecę z panem.- odpowiedział niepewnie.

Toru pożegnał się z Maiko i swoją rodziną. Powiedział, że leci do Europy z profesorem w ramach zajęć akademickich. Długo się pakował. Nie wiedział co ze sobą zabrać. Właściwie nie miał teraz do tego głowy. Wszystko działo się szybko, ale postanowił, że przyda się taka zmiana w jego życiu. Koniec monotonnych dni.

Wyleciał wraz z profesorem w nocy. Całą drogę po jego głowie krzątały się myśli. Czy może ufać w pełni profesorowi Sulivanowi? Większość wskazywało, że tak. Ktoś kto chciałby go zmanipulować na pewno by się narzucał. On przecież sam musiał się wybrać do profesora. A jeśli profesor to jeden z polujących na niego ludzi? I powiedział mu to wszystko tylko po to, aby zdobyć jego zaufanie? Niewykluczone. Jeśli właśnie leci razem z osobą, która na niego poluje, to wpakował się w niezłe bagno. Trzeba być czujnym. Jednak nie można popadać w paranoje. Toru postanowił bacznie obserować aurę i zachowanie profesora. Może po tym uda mu się poznać czy owy mężczyzna ma dobre intencje. Chłopak miał tylko nadzieję, że Sulivan nie ma umiejętności kontrolowania swojej aury. O ile takowa istnieje... w końcu on też miał sen... o mężczyźnie i płonącej kolumnie. Wyciągnął książkę i zaczął próbować ją czytać. Nic z tego... nie mógł się na niej skupić. Z jednej strony był zafascynowany tym co widział za oknem, z drugiej zmartwiony całą sytuacją i tym, czy może ufać profesorowi. Trzeba być ostrożnym, baardzo ostrożnym.

Samolot wylądował rano, 4. stycznia. Oczywiście jedną z pierwszych czynności jakie wykonał chłopak, była wizyta na placu św. Piotra. Z pewnością tam znajdzie pierwsze wskazówki
Kiedy dotarł na miejsce, stało się coś niezwykłego. Podczas zaćmienia Słońca naszła go kolejna wizja.
Ci wszyscy ludzie. To muszą być ci, którzy również mają w sobie ukrytą moc. To o tym mówił profesor! A ten rudy mężczyzna? Z pewnością to ta osoba, na którą trzeba uważać. To chyba on zabił wtedy tych ludzi. Ciekawe tylko jak udało mu się wykonać ten podły rytuał.
Kolejny element. Grota... która jest chyba ściśle związana z triskelionem. Może to jakieś miejsce mocy?
-Widzę was!- co to miało oznaczać? Ten mężczyzna wydaje się być groźny. Trzeba dobrze zapamiętać wszystkie twarze, które można rozpoznać. Prawdopodobnie poluje na nas nie jedna organizacja. Albo może to po prostu indywidualni "łowcy". Tak czy inaczej, trzeba być ostrożnym. Może kolejne wizje, czy przyszłe wydarzenia wyjaśnią więcej.
Toru poczuł głośne burczenie w brzuchu. Pogładził się po nim i pomyślał, że najlepszym pomysłem teraz będzie po prostu pójście do jakiejś dobrej i w miarę taniej restauracji. Pizza! Tak... to z pewnością będzie tutaj dobre. Poszedł na poszukiwania pizzerii.
 

Ostatnio edytowane przez Koinu : 14-01-2011 o 20:57.
Koinu jest offline  
Stary 16-01-2011, 20:51   #16
 
Aves's Avatar
 
Reputacja: 1 Aves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie coś
Maciej otworzył drzwi prowadzące do swojego pokoju. Cały czas nie dawała mu spokoju ta rycina. Czuł jakby przypomniał sobie na chwilę coś ważnego, a później ta myśl uciekła mu z pamięci. Mężczyzna czuł się zdenerwowany i niespokojny. Włączył swoją komórkę. Przywitał go ciepły uśmiech jego dziewczyny. Jej zdjęcie umieszczone na tapecie telefonu zostało zasłonięte przez „ Masz 6 wiadomości”. Oprócz standardowej wiadomości „ Witamy w Włoszech obecne stawki to...”, była jeszcze jedna napisana przez jego dziewczynę. Otworzył ją. Czytał wiadomość niezliczoną ilość razy.

Od Laska : * :

„ Maciej to koniec... Koniec naszego związku,
koniec naszej miłości ja niepotrafię tak żyć,
niedzwoń zmieniam numer...
Możesz teraz bez przeszkód zająć się pracą,
i tym „Czymś” Ja nie mam przed tobą
tajemnic ty masz ich za wiele. Trzymaj się. „

Kiedy bateria w telefonie wygasła, a ekran zrobił się czarny. Detektyw poczuł wszechogarniający go mrok i zimno. Czuł się samotny jak nigdy dotąd. W końcu zmęczenie organizmu albo alkohol zawarty w piwie, które wypił zmusiło jego organizm do zaśnięcia.

Sen, który śnił był kolejną wskazówką do tej szalonej okultystycznej układanki. Sen, który był tak rzeczywisty, iż mężczyzna myślał iż został porwany. Wdychał ciężkie wilgotne i stęchłe powietrze, czuł się przytłumiony, jakby pod wpływem uroku pozbawiono go kontroli nad ciałem. Wyssano z niego całą energię, zostawiono mu własnej energii tylko tyle, aby mógł patrzeć i obserwować, przejechał wzrokiem po „ Popaprańcach”. Patrzył na dziwny symbol wyrysowany na ziemi. Patrzył jak znak rozświetla tą... Grotę ? Tak to chyba była jakaś grota. Nagle usłyszał głos kroków, z wysiłkiem zmusił obolałe mięśnia szyi do odwrócenia głowy w tamtym kierunku. Patrzył w pustkę w ciemność. Stamtąd dochodziły kroki. Kroki, które przeraziły twardego detektywa, czuł jak powoli zbliża się śmierć, czuł jak z każdym krokiem uchodzi z niego życie. Maciej wytężył wzrok zauważył postać odzianą niczym sama śmierć. Poczuł swoje własne serce pompujące adrenalinę, poczuł szum krwi w uszach, chciał działać, ale nie mógł się ruszyć nie mógł nawet krzyknąć. Głos zamarł mu w gardle. Zauważył broń, którą trzymał ten mężczyzna, później usłyszał znajomy huk wystrzału. Z zdumieniem spostrzegł iż jeszcze żyje. Patrzył jak jakiś nieznany mu człowiek umiera, do zapachu stęchlizny doszedł również zapach krwi. Atmosfera stężała Blask zaczął gasnąć. Maciej próbował wychwycić jak najwięcej szczegółów z tego snu. Nie widział twarzy mężczyzny, ale zauważył pierścień z dziwnym symbolem postanowił go zapamiętać. Zamknął na chwilę oczy aby wyryć sobie w mózgu ten pierścień ten symbol. Detektyw znowu usłyszał strzał i obudził się w swoim pokoju.
-To tylko sen... Tylko sen... - Uspokoił się popatrzył na zegar 8.10. Wstał wziął szybki przysznic ubrał się, znajomy ciężar służbowej broni zapewniał mu choć odrobinę bezpieczeństwa. Maciej ubrał podkoszulek później swoją skórzaną kurtkę. I wyszedł. Kiedy tylko otworzył drzwi zatrzymał się, ponieważ usłyszał dziwny odgłos na korytarzu. Zauważył dwóch lekarzy oraz... Umierającego księdza. Mężczyzna miał poderżnięte gardło, z przeciętej tętnicy buchała czerwona krew. Ten obraz wraz z obrazem z snu wstrząsnął Maćkiem. Detektyw popatrzył w oczy księdza, aby cokolwiek z nich odczytać, nigdy nie widział umierającego człowieka z tak dziwnym spokojnym spojrzeniem. Detektyw pobiegł za nimi.
-Co się stało ?- Spytał po Angielsku lekarzy – Kto to zrobił ?- Biegł razem z nimi cały czas patrzył w oczy księdza.
Wytrzymaj klecho – Powiedział w ojczystym języku. Nie wiedział kiedy znalazł się przy karetce...
Maciej patrzył jak lekarze pakują się do karetki. Z oczywistych powodów niepozwolono mu wejść do środka pojazdu. Dodatkowo denerwował go fakt, iż przy karetce zaczynała zbierać się grupka gapiów.
-Rozejść się nie ma tutaj nic do oglądania- Rozkazał mówiąc po angielsku do Kobiety oraz bogatego mężczyzny. Coś w nich samych sprawiało, że drażnili go kobieta przypominająca wiedźmę z programu egzoterycznego, oraz Cwaniak myślący, że jest nie wiadomo kim. Jednak Ognicki czuł, że jest z nimi jakoś powiązany. Obserwował ich przez chwilę, później zauważył jak wsiadają do lamborgini i jadą za furgonetką. Ognicki niewiele myśląc pobiegł do swojego samochodu i ruszył za nimi. Ford Escort jednak nie dorównywał sportowemu autu. Kiedy dotarł na miejsce była 9.50. Wszedł do recepcji i zauważył tych „Gapiów” Podszedł do mężczyzny uznając go za bardziej „normalnego”.
Przepraszam ? Ten ksiądz to ktoś bliski ?- Zapytał uprzejmie Michaela i wyciągnął odznakę.
Prowadzę śledztwo w tej sprawie. Maciej Ognicki Prywatny detektyw. Chciałem zadać parę pytań, ale wolał bym w bezpiecznym miejscu.- Wyciągnął rękę do mężczyzny w geście przyjaźni. I w duchu modlił się, aby wiedźma nie zbliżyła się do niego coś go w tej kobiecie niepokoiło.
 

Ostatnio edytowane przez Aves : 19-01-2011 o 17:48. Powód: Drobne poprawki
Aves jest offline  
Stary 18-01-2011, 21:53   #17
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Zarówno przechodząc przez odprawę jak i snując się przed głównym budynkiem lotniska, Soraya nerwowo rozglądała się wokoło. Nigdzie jej nie widziała, jednak nie mogła odetchnąć z ulgą. Coś jej na to nie pozwalało i miała nieprzyjemne uczucie, że tym czymś jest strach. Nie mogła się jednak poddać. Nie po to tu przyjechała, by zawrócić z podkulonym ogonem i uciec z powrotem do bezpiecznych ścian mieszkania. Tym bardziej, że wcale nie była pewna czy wciąż jest ono bezpiecznym schronieniem.
Taksówka leniwie sunęła ulicami Wiecznego Miasta. Kobieta siedząca na tylnym siedzeniu, mimo iż utkwiła wzrok w szybie, to jednak nie widziała świata znajdującego się za nią. Zamiast wiekowych domów i ludzi spieszących do pracy, spoglądała w pulsujący energią znak i ludzi zebranych wokół niego. Zamiast fontanny di Trevi miała przed oczami ciało towarzysza padające na zimny kamień.

Writhe mówił, że takich jak ona jest więcej. Właściwie nie tak brzmiały jego słowa, jednak przesłanie było wystarczająco jasne by je zrozumiała, mimo iż była wtedy w nieco marnym stanie. W takim razie jeden z nich dokonał mordu z zimną krwią na niewinnych ludziach. Sygnet na palcu zabójcy mówił sam za siebie. Ktoś ją ostrzegał przed tymi ludźmi i ten sam ktoś wezwał ją do tego miasta.

- Piazza San Pietro, signora.



Głos kierowcy wyrwał ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się do niego po czym uregulowała należność dodając napiwek.

- Molte grazie!

Pomógł jej wypakować walizkę z bagażnika, po czym zostawił samą przed wejściem na plac. Dopiero teraz zauważyła niespodziewaną przeszkodę. Właściwie powinna się była tego domyślić. W końcu wydarzenia pokazywane w telewizji miały miejsce nie tak dawno temu. Mimo srogich min karabinierów podeszła bliżej. Widok obelisku nie przyniósł ze sobą niczego niezwykłego. Nie było wizji, nie było odpowiedzi na nękające ją pytania.

Czując się jak kompletna idiotka, ruszyła przed siebie. Czego tak właściwie się spodziewała? Że kolumna stanie w ogniu, jak tylko zbliży się do niej na kilka metrów? Może przemówi ludzkim głosem informując ją, że jednak popełniła błąd rezygnując z wizyt u psychiatry? Z każdym krokiem oddalającym ją od miejsca w którym wszystko powinno się wyjaśnić czuła jak pustka pochłania ją niczym czarna dziura. Była zmęczona, głodna i niewyspana. Wiedziała, że powinna jak najszybciej udać się do hotelu, w którym wynajęła pokój, jednak nie mogła przestać iść.

Odbite od białej ściany niebieskie światło budynku sprawiło, że przystanęła, po czym nieco niepewnie ruszyła w stronę jego źródła. Była przygotowana na widok krwi, szkło na drodze, zgniecioną karoserię. Nic jednak nie mogło jej przygotować na słowa mężczyzny leżącego na noszach. Może jednak mogło? Czy to wszystko nie prowadziło do tej chwili, tego spotkania. Wizje jakie miała, ostrzeżenia. Czy nie był on żywym dowodem na to, że miały one swoje podstawy? Ktoś chciał go wyeliminować zanim do nich dotrze. Zatem było więcej osób takich jak ona, podobnie jak więcej było tych, którzy pragnęli ich śmierci. Właściwie mogła się już dawno domyślić. Zanadto pochłonięta własną osoba odsunęła na boczny tor tych, którzy towarzyszyli jej w tych dziwnych wyprawach. Spoglądając w twarz rannego, zdała sobie sprawę z własnej głupoty. Nim jednak zdołała dojść do siebie na tyle by rzucić jakieś pytanie, wokoło zaczęło robić się ciemniej, a ona...

Powoli wracała do siebie. Stojąc na chodniku, otoczona rządnymi sensacji ludźmi, czuła jak chęć ucieczki i zaszycia się gdzieś na końcu świata, narasta w niej wraz z uczuciem paniki. Czy jednak miała szansę na to że znajdzie dla siebie miejsce w którym jej nie znajdą.

- Widzę was!

Słowa mężczyzny brzmiały w jej uszach jak groźba, którą przecież były. Widzi, a więc może znaleźć. Nie ma szans na ukrycie się. Prędzej czy później przyjdzie jej walczyć o swoje życie. Właściwie nie tylko o życie, ale i duszę. Czy to bowiem nie o to im chodzi?

- Masz szczęście, że bardziej zależny nam na nim niż na tobie. W przeciwnym wypadku twoja dusza już byłaby zniewolona, głupi refa'imie.

Czy nie tak brzmiały słowa Writha? Kim jednak byli pozostali? Miała tylko ich obraz w swojej głowie. Jedna kobieta i czterech mężczyzn. Zdawali się pochodzić z różnych krajów jednak sądząc po tym co usłyszała od starszego mężczyzny, wszyscy znajdowali się teraz w Rzymie. Czy wiedział kim byli? Znał ich adresy, imiona, numery telefonów komórkowych? Wątpliwe. Czy otrzymali ostrzeżenie? Miała nadzieję, że tak. Nie chciała, żeby konieczność informowania ich o śmiertelnym niebezpieczeństwie spadła akurat na nią.
Witam. Wiem, że się nie znamy, ale twojej duszy i życiu zagraża grupa szaleńców.

Do tego słów kilka o upadłych aniołach władających ludźmi. Numer do wariatkowa ma pani/pan przyczepiony na lodówce, tuż obok namiarów na najbliższy posterunek policji. Zawsze do usług, wasza na wieki, czarownica.
Przed parsknięciem śmiechem powstrzymały ją słowa nieznajomego. Spojrzała na niego.

- Hmm, to działa szybciej niż telefon. Muszę się nauczyć tej sztuczki - powiedziała, po czym przeniosła wzrok na karetkę.
- Masz może samochód? - zapytała, ponownie kierując spojrzenie na przystojną, dziwnie znajomą twarz nieznajomego.

Pierwszy komentarz o telefonie nieco zbił Michaela z tropu, może dlatego, że go nie zrozumiał i nie wiedział o co chodzi. Za to następne słowa kobiety wprawiły go w zadumę. Nie brzmiało to jak odpowiedź do nieznajomego, a raczej jak do kogoś kogo się zna, więc…
Chrzanić to. Nie miał ochoty na subtelne podchody.

- Tak, mam. Potrzebujesz podwózki? – odparł na jej pytanie, spoglądając na nią i odwzajemniając jej spojrzenie. Przez chwilę przyglądaj się jej z uwagą, po czym bezsilnie pokręcił głową, uśmiechając się przepraszająco. – Wybacz bezpośredniość, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć gdzie się spotkaliśmy.
Gdyby za każdym razem, gdy używał tej kwestii dostawał jednego centa…

- Zapewne dlatego że miało to miejsce w innych czasach. - Odpowiedziała z uśmiechem.
- Wydaje mi się że powinnam jak najszybciej udać się do szpitala. Najlepiej zaś tego, do którego podąży ta karetka. O ile oczywiście nie władasz płynnie włoskim. Wtedy wystarczy nam zdobyć wiadomość gdzie mają zamiar zawieźć tego mężczyznę.

Ponownie skupiła spojrzenie na sanitariuszach znikających we wnętrzu pojazdu. Miała nadzieję że intuicja podpowiada jej właściwą drogę zamiast pakować w kłopoty z których nie będzie potrafiła wybrnąć.

- Mam wrażenie, że może nam on udzielić nie tylko ostrzeżenia ale i kilku istotnych informacji. O ile przeżyje tak bliskie spotkanie z naszymi wrogami. - Wyraźniej podkreśliła ostatnie słowa.
- Jestem Soraya, a ty? - Zapytała nie odwracając się jednak w jego stronę.

Miał na imię Michael. Ładne imię które zdecydowanie pasowało do przystojnego i zdecydowanie bogatego mężczyzny. Nie wiedziała dlaczego ale niemal natychmiast wzbudził w niej zaufanie, co nieczęsto się zdarzało. Szczególnie teraz gdy miała wrażenie że wszędzie widzi tylko wrogów. Wreszcie nadarzyła się okazja na zdobycie sojusznika.


Dotarcie do szpitala i długie minuty spędzone w zatłoczonej poczekalni oraz przy biurku recepcjonistki, niemal doszczętnie wyczerpały nadwątlone siły Sorayi. Na szczęście nie musiała sama borykać się z opornym personelem. Przymilny uśmiech i kilka komplementów rzucanych niby od niechcenia w trakcie rozmowy wystarczyły, by kobieta spoglądała na Michaela maślanym spojrzeniem brązowych oczu. Nie mając zbyt wiele do roboty, poza wtrącaniem od czasu do czasu kilku pytań i spijaniem z plastikowych kubków czegoś co nazywano tu kawą, rozglądała się wokoło. Właśnie przy okazji jednego z takich “przeglądów” dostrzegła młodzieńca który się im przyglądał. Przyłapany odwrócił wzrok po czym ruszył w stronę przeciwną do miejsca, w którym stali. Po krótkiej chwili namysłu podążyła w jego ślady.

- Przepraszam... - Zastąpiwszy nieznajomemu drogę, odetchnęła głęboko by nieco się uspokoić.

- Tak słucham - mężczyzna spojrzał na Sorayę. Jego wzrok był niepokojąco spokojny.

- Proszę wybaczyć ale... Może pytanie to wyda się panu nieco dziwne, jednak... Czy znał pan może, albo wie coś o księdzu którego przywieziono do tego szpitala jakieś dwie godziny temu? Miał paskudną ranę szyi.. - Jednocześnie rzuciła szybkie spojrzenie najpierw na prawą, później na lewą rękę nieznajomego. Odetchnęła z ulgą gdy nie dostrzegła na żadnej srebrnego sygnetu. Istniała możliwość że nie był on wrogiem.

Mężczyzna wyraźnie się zmieszał i spuścił wzrok. Po chwili spojrzał na Sorayę i rzekł:
- To mój znajomy, ale... ale oni nie chcą mi o nim nie powiedzieć. Dlatego też obserwowałem państwa.

- Nam również, nie licząc kilku informacji które niewiele mogą nam pomóc. Właściwie... - Zawahała się po czym niepewnie spojrzała na swego towarzysza.

- Widzi pani, jak to powiedzieć... Ksiądz Hubert jest... nie jest zwykłym duchownym... wiem, że jak coś takiego się mówi to człowiek myśli, że ma do czynienia z wariatem albo ślepym fanatykiem... Zapewniam panią, że ja nim nie jestem. Ksiądz Hubert poprosił mnie, żebym mu towarzyszył w tej podróży. Mieszkamy w Mediolanie i jakiś tydzień temu ojciec Hubert miał sen w którym Bóg kazał mu przyjechać do Rzymu.


Mężczyzna spojrzał na Sorayę i obserwował jej reakcję:

- Dziwne prawda? On miewał takie sny i zawsze ich słuchał. Nie raz w moim towarzystwie dochodziło do dziwnych wydarzeń. Teraz ojciec Hubert nie chciał mi powiedzieć o co chodzi. I najpierw stało się to zdarzenie na placu św. Piotra a teraz to. Nie wiem co mam o tym myśleć.

Miała ochotę powiedzieć że takie rzeczy są dla niej już raczej normalne, w porę jednak udało się jej ugryźć w język.
Mężczyzna zdał sobie sprawę, że mówi bez przerwy od kilku chwil. Zamyślił się i zapytał:

- A pani skąd zna ojca Huberta?

Dobre pytanie. Jak wyjaśnić temu człowiekowi fakt, że poświęciło się sporo czasu i energii by zdobyć informacje o stanie zdrowia zupełnie nieznanej sobie osoby, która może udzielić im informacji dotyczącej nieznanej organizacji czyhającej na ich życie, a właściwie na dusze?

- Właściwie nie znam. Spotkaliśmy się po raz pierwszy tuż przed tym jak znalazł się we wnętrzu karetki. Jego słowa... Coś co powiedział skłoniło nas do podążenia za nim aż tutaj i... No cóż, przeprowadzenia małego śledztwa, które niestety niewiele dało do chwili gdy spostrzegłam pańskie spojrzenie. Te sny... Wydarzenia na placu i przestroga która padła z jego słów... Czy wspominał może o ludziach którym nadał miano najczystszych wśród czystych?


Zdawała sobie sprawę że wiele ryzykuje ujawniając tak wiele szczegółów. Miała nadzieję że nie robi tego w złej godzinie.

- Najczystszych wśród czystych? Nie... nic takiego nie kojarzę. Ojciec Hubert tym razem bardzo niewiele mi powiedział. Twierdził, że to co się wydarzy ma bardzo wielkie znaczenie. Nalegał byśmy się zatrzymali w hotelu Bramante, choć doba w tym hotelu jest bardzo droga. Mieszkaliśmy w nim od paru dni, a i tak ojciec Hubert nic mi nie wyjaśnił. Robił co prawda jakieś zapiski w swoim notatniku, ale ja ich nigdy nie widziałem. Tuż przed wypadkiem wysłał mnie do sklepu... boże jakby czuł, że coś się wydarzy... gdy wróciłem spostrzegłem odjeżdżającą karetkę. Obsługa hotelu poinformowała mnie co się stało.

Niemal fizycznie poczuła jak jej ciało przeszywa strumień energii. Wreszcie jakiś poważniejszy ślad. Przynajmniej wyglądał na taki. Może dzięki notatkom księdza uda się im wyjaśnić część zagadek.

- Czy jest szansa na to żebyśmy zobaczyli te notatki? Wiem, że taka prośba od osób zupełnie panu nie znanych wydać się może podejrzana, jednak mam pewne podstawy sądzić że ktokolwiek zaatakował pańskiego towarzysza, może czyhać i na nasze życie. Właściwie nie tylko nasze ale i innych którzy zostali wezwani do tego miasta. Mam wrażenie że w podobny sposób jak ksiądz lub wręcz przez niego.

Zagrała w nieco bardziej otwarte karty. Kolejne ryzyko ale zabrnęła już za daleko, a miała wrażenie że pozyskanie zaufania tego człowieka może im wiele ułatwić.

- Wątpię, by to ojciec Hubert was wezwał. On tylko doświadczał wizji i snów, które potrafił interpretować. Wierzył, że Bóg ma dla niego specjalne zadanie. Całe życie poświecił, by je zrealizować. W tej chwili jest pani jedyną osobą, której mogę zaufać. Nie znam nikogo w Rzymie, a to co się wydarzyło... nie wiem co robić. Jeżeli w notatniku znajdzie pani coś co nam pomoże, to nie mam nic przeciwko by pani go zobaczyła. Musimy jechać jednak do hotelu...

Nie miała nic przeciwko podróży do Bramante. Przybytek miał zapewne restaurację, a ona nie jadła już od dłuższego czasu. Marzyła również o filiżance gorącej i ekstra słodkiej kawy. Łóżko mogło poczekać do czasu przejrzenia notatnika. O ile oczywiście uda się im ta sztuka.

- Mam nadzieję, że tak. - Powiedziała po czym spojrzała na stojącego przy recepcji Crown’a.
- Z powrotem do hotelu nie powinno być problemu. Mój przyjaciel szczęśliwie dysponuje środkiem transportu.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 21-01-2011, 16:12   #18
 
sampietia's Avatar
 
Reputacja: 1 sampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodze
31 grudzień 2010, Lyon 18:00



Niewielka, urocza kawiarnia przy ulicy Paula Chenavarda. Josette siedziała właśnie ze swoim przyjacielem Michaelem, ten uśmiechał się do niej ciepło. Brakowało jej jego brata. Obaj tak samo przystojni, ciemnowłosi. Christopher o szarych oczach, zamyślony i porywczy. Michael o oczach błękitnych jak może, spokojniejszy ale dorównujący bratu temperamentem. Michael zerknął na nią.
-Daj spokój... Uśmiechnij się –dotknął jej ręki by ją pocieszyć. – Wiedziałaś, że będzie musiał wyjechać, to jego zawód. – odparł ciepłym głosem, gdy na niego patrzyła widziała ich obu. Nie wiedziała co zrobi gdy straci i jego, uśmiechnęła się ciepło.
-Byłbym zapomniał.... –puścił jej oczko i zaczął szukać czegoś w swoim plecaku. Po chwili wyciągnął niewielkie pudełko wielkości książki. – Chris przysłał to dla Ciebie. –posłał jej oczko i podał owinięty prezent. Zaciekawiona otworzyła prezent i uśmiechnęła się do niego kręcąc głową widząc wydanie swojej pierwszej powieści. Uśmiechnęła się do niego.
-To w waszym stylu, wiecie? –odparła ciepłym głosem. – Tyle, że autorce przesyłają jeden egzemplarz. –zaśmiała się i popatrzyła na książkę. Dłonią delikatnie dotknęła okładki. Dalej nie potrafiła uwierzyć, że się jej to udało.



Pogładziła przyjaciela po ręku. Sylwestra zawsze spędzali razem. Czuła się trochę dziwnie będąc sam na sam z Michaelem.
-Dokąd idziemy? –Michael podniósł się i podał jej rękę. Jo schowała książkę, zapomniała zajrzeć do środka, gdzie spoczywał list od jej przyjaciela, i podała swoją rękę Michaelowi.
-Gdzieś gdzie nas jeszcze nigdy nie było. –odparła szeptem i ruszyła razem z przyjacielem do wyjścia. Chodzili przez jakiś czas po Lyonie, lecz nie było to już to samo. W końcu wieczór spędzili u niej, i razem przywitali powitanie nowego roku. Po czym każdy poszedł spać osobno.

1 stycznia 2011.

Obudziła się z rana zmęczona, osowiała i w tak podłym nastroju jak jeszcze nigdy. Sama nie wiedziała co ma ze sobą począć. Ubrała się w ulubioną wygodną spódnicę do kostek, oraz nałożyła na to ciemną bluzeczkę. Tak miała nastrój na czerń. Delikatnie uchyliła drzwi do pokoju, w którym spał Michael. Uśmiechnęła się do siebie smutno, weszła po cichu do środka i ucałowała go w policzek. Po czym zaskoczona tym co zrobiła pospiesznie wyszła i weszła do siebie. Sięgnęła po notes, nie znosiła gdy wpadała w ten dziwny stan... Po czym nieświadomie zaczęła notować...:

Suivez où la place sacrée.
Vous y trouverez le reste d'entre vous.
Il y découvrira sa véritable identité.
Dépêchez-vous, maintenant il est temps

(Podążaj tam, gdzie święty plac.
Odnajdziesz tam resztę z was.
Tam odkryjesz swe prawdziwe ja.
Śpiesz się, już nadchodzi czas...)

Dziewczyna wpatrywała się chwilę w kartkę nie rozumiejąc. Lecz w jej sercu pojawiło się dziwne uczucie, którego nie umiała pojąć. Po chwili przeczytała kilka razy tekst.
-Cóż to za zagadka? –wpatrywała się niemo w kartkę nie rozumiejąc...
 
__________________
Sampietia

Ostatnio edytowane przez sampietia : 21-01-2011 o 17:07. Powód: poprawki kosmetyczne
sampietia jest offline  
Stary 21-01-2011, 23:51   #19
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Krótka drzemka w samolocie była dla Michaela jak wiadro lodowatej wody wylane na głowę. Kolejny koszmar, po którym obudził się z krzykiem, prostując gwałtownie w fotelu, zaniepokoił obie stewardesy, które spojrzały na niego przestraszone. Zresztą, on sam wcale nie miał w tej chwili lepszego samopoczucia; jeszcze kilka takich snów i będzie bał się zamknąć oczy po położeniu się do łóżka. Przesunął palcami po pulsujących skroniach i oparł głowę z powrotem o zagłówek, przymykając na chwilę oczy.
- Wszystko w porządku, panie Crown? – rozległo się tuż obok jego ucha, wypowiedziane łagodnym, uspokajającym niemal, głosem. Jedna z dziewczyn najwyraźniej przełamała pierwsze zaskoczenie i podeszła do niego, uśmiechając się pokrzepiająco, profesjonalnym, wystudiowanym uśmiechem.
- To tylko paskudny sen. Już dolatujemy? – odparł w odpowiedzi, odwzajemniając przyjazne nastawienie stewardesy. Dziewczyna kiwnęła głową, prostując się.
- Za kwadrans, panie Crown. Ma pan może ochotę na martini? Powinno pomóc na to nieprzyjemne przebudzenie.
Michael poprosił bez większego namysłu, po minucie otrzymując niską, kryształową szklankę, w której pływały kostki lodu otoczone przez jasny alkohol. Rozmyślając spojrzał za okno, popijając niespiesznie i analizując swój kolejny sen.
Tym razem pojawił się w nim pierścień, pierścień, który widział już wcześniej i który już wtedy go zaniepokoił. Czy to coś znaczyło? Czy ochroniarz Chauveta miał coś wspólnego z jego śmiercią? Nie, zaraz, stop. Wróć. Z jego „snami”, nie „śmiercią”, bo przecież nigdy nie zginął. Pamiętałby, gdyby zginął. Prawda?
Nie chciał przed sobą tego przyznać, ale najbardziej prawdopodobną odpowiedzią było to, że po prostu zaczął tracić zmysły. Także i pomysł Kathy, że to przez wyczerpanie organizmu, zaczynał pasować- ile spał dzisiaj? Miał odpoczywać, a zamiast tego zaczynał się nowy dzień, a on spał niecałe trzy godziny. W fotelu, w samolocie. Pogorszenie było wielce prawdopodobne, chociaż ten pierścień… Bardzo możliwe, że najzwyczajniej w świecie jego mózg zaczął nakładać na sen obrazy i wspomnienia z ostatnich dni, to by tłumaczyło pierścień. Ale z jakiegoś powodu Michael miał wrażenie, że wcale tak nie jest… I wcale mu się to nie podobało.
Odrzutowiec zaczął kołować nad lotniskiem, czekając na swoją kolej do lądowania. Gdy w końcu zaczął schodzić ku ziemi, Michael skrzywił się na ponownie uczucie nudności i żołądka podchodzącego do gardła, które niespodziewanie się w nim odezwało. Dopił jednym haustem martini ze szklanki i przytrzymał się silniej fotela.




Po opuszczeniu pokładu i wyjściu na świeże powietrze, w wstąpiły w niego nowe siły. Był już tak blisko swojego celu! Wizyta u tajemniczego nadawcy bransolety powinna ostatecznie rozwiać wątpliwości Michaela co do stanu swojej poczytalności. Odruchowo potarł ozdobę zapiętą na przedramieniu, ukrytą częściowo pod rękawem sportowej marynarki i czarnej koszuli.
Gdy Pate i reszta ochrony gramoliła się z odrzutowca, on pospieszył czym prędzej na parking, szukając miejsca, którego oznaczenie pasowałoby z tym, które wysłał mu zarządca włoskiej filii jego firmy. Widok grafitowo-czarnego Murcielago stojącego w obszarze oznaczonym jako „CT - 02” nie zaskoczył go wcale - Lamborghini, jako włoska firma, była dumą Włochów w stopniu niemal równym do tej, którą czuli do Ferrari.
Gdy ruszał, skręcając w stronę wyjazdu z parkingu i połowę swojej uwagi poświęcając na ustawianie GPSu, we wstecznym lusterku dostrzegł, że jego ochrona dopiero wsiada do samochodu, spiesząc się, gdy zauważyli, że on już odjeżdża.


***


Widok karetki blokującej drogę do hotelu zmniejszył jego entuzjazm, ale tylko trochę. Zaparkował przy krawężniku, wysiadając z samochodu i zamykając go za sobą. Zamierzał niezwłocznie dotrzeć do swojego celu, chociażby miał to zrobić na piechotę.
W przeciągu następnych kilkudziesięciu sekund wszystko potoczyło się w lawinowym tempie.
Michael nie zdążył się zastanowić skąd zna piękną rudowłosą, którą dostrzegł po drugiej stronie ulicy, bo jego myśli zostały przerwane- najpierw przez widok i słowa rannego mężczyzny, a potem przez zaćmienie słońca i wizję. Żaden z tych elementów nie rozjaśnił jego sytuacji, ani nie dał potrzebnych odpowiedzi, a jedynie postawił kolejne pytania i nieciekawe podejrzenia.
Tabloidy będą miały ubaw i zajęcie na kilka tygodniu, gdy nagle okaże się, że brakuje mu którejś klepki. Jak tylko wizja zniknęła, a Michael znów mógł zacząć normalnie myśleć, rozejrzał się ukradkiem dookoła, sprawdzając, czy przypadkiem ostatnie zdanie wypowiedziane przez nieznajomego nie miało dosłownego znaczenia. Nigdzie jednak nie dostrzegł jego nieprzyjemnej facjaty, więc zmusił się do zachowania pozorów normalności i ponownego ruszenia w stronę karetki, gdzie powoli zaczynało robić się małe zbiorowisko.
W pierwszych kilku sekundach jego nogi, ociężałe i obolałe od stopniowo opadającej adrenaliny wywołanej wizją, z oporem wykonywały jego polecenie. Entuzjazm uleciał z niego jak powietrze z przebitego balonu, ale zdecydowany był dotrzeć do swojego celu. W końcu nie przyjechał tu żeby przyglądać się rannemu facetowi, a wizje nie były taką nowością, żeby całkowicie go zaskoczyć, więc nie mógł się rozpraszać. Jego nadzieje znajdowały się gdzieś w jednym z pokoi hotelu Bramante, krążąc dookoła nadawcy tajemniczej paczki.
Najpierw jednak zamierzał zdobyć parę odpowiedzi.

Przeszedł przez ulicę, niespiesznie podchodząc do rudowłosej kobiety i zatrzymując się obok, spoglądając w stronę karetki. Niebieskie światło wciąż tańczyło na ścianach okolicznych budynków, rzucając długie, nieregularne cienie.
- Nie wiadomo co o tym myśleć, prawda? – zagaił cicho, pozornie konwersacyjnym tonem. Ot, jeden z wielu, typowych gapiów, komentujących niespodziewane wydarzenie. A przynajmniej Michael chciał na takiego wyglądać, bo nie sądził, żeby początek w stylu „SKĄD JA CIĘ ZNAM I CO ROBISZ W MOICH WIZJACH?!” zjednał mu sobie sympatię kobiety.
Jeżeli już miał zostać wariatem to przynajmniej zamierza być wariatem dyskretnym.
- Hmm, to działa szybciej niż telefon. Muszę się nauczyć tej sztuczki. Masz może samochód?
Pierwszy komentarz o telefonie nieco zbił Michaela z tropu, może dlatego, że go nie zrozumiał i nie wiedział o co chodzi. Za to następne słowa kobiety wprawiły go w zadumę. Nie brzmiało to jak odpowiedź do nieznajomego, a raczej jak do kogoś kogo się zna, więc…
Chrzanić to. Nie miał ochoty na subtelne podchody.
- Tak, mam. Potrzebujesz podwózki? – odparł na jej pytanie, spoglądając na nią i odwzajemniając jej spojrzenie. Przez chwilę przyglądaj się jej z uwagą, po czym bezsilnie pokręcił głową, uśmiechając się przepraszająco. – Wybacz bezpośredniość, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć gdzie się spotkaliśmy.
Gdyby za każdym razem, gdy używał tej kwestii dostawał jednego centa…
- Zapewne dlatego że miało to miejsce w innych czasach - odpowiedziała z uśmiechem.
- W innych czasach… - powtórzył za kobietą bezmyślnie. W normalnej sytuacji w tym momencie przywołałby na twarz swój uśmiech numer sześć, grzecznie przeprosił ze słowami, że się śpieszy i czym prędzej się oddalił. Problem w tym, że to nie była normalna sytuacja. W normalnych sytuacjach nie doświadcza się wizji, przez które „spotkaliśmy się w innych czasach” zaczyna brzmieć jak całkiem racjonalne wytłumaczenie.
- Wydaje mi się że powinnam jak najszybciej udać się do szpitala. Najlepiej zaś tego, do którego podąży ta karetka. O ile oczywiście nie władasz płynnie włoskim. Wtedy wystarczy nam zdobyć wiadomość gdzie mają zamiar zawieźć tego mężczyznę. - Kobieta ponownie skupiła spojrzenie na sanitariuszach znikających we wnętrzu pojazdu
- Mam wrażenie, że może nam on udzielić nie tylko ostrzeżenia ale i kilku istotnych informacji. O ile przeżyje tak bliskie spotkanie z naszymi wrogami. - wyraźniej podkreśliła ostatnie słowa.
Michael postanowił zostawić to do przemyślenia na później. Tak jak pytanie o wrogów.
- Jestem Soraya, a ty? - zapytała niespodziewanie nie odwracając się jednak w jego stronę.
- Egzotyczne imię, Sorayo. Ładne – odparł na jej słowa, uśmiechając się przyjaźnie i również przenosząc spojrzenie na karetkę. – Ja jestem Michael. I obawiam się, że nie znam włoskiego zbyt dobrze, ale zobaczymy co da się zrobić – dodał, ruszając w stronę sanitariuszy i dając jej znać, żeby podążyła za nim. Bo i jak mógłby jej odmówić?
- Mi scusi, panowie. Parla Inglese? – zapytał uprzejmie, zatrzymując się przy karetce, ale nie na tyle blisko, żeby przeszkadzać obu mężczyznom w swojej robocie.
Jeden z lekarzy spojrzał na zaczepiająca go dwójkę, a jego wzrok nie był zbyt przyjazny. I nie dziwne, właśnie walczył o życie pacjenta.
- Stupid american tourist – powiedział tylko i odwrócił się na pięcie, by wejść do karetki.
- No. To byłoby na tyle, jeżeli chodzi o dogadanie się. - Michael wzruszył ramionami.
- Skoro mamy środek transportu nie powinno być z tym problemu - odpowiedziała jego towarzyszka, przyglądając się uważniej człowiekowi znikającemu we wnętrzu karetki.
- Ciekawe czy obsługa medyczna zawsze jest taka miła w tym kraju...
Michael spojrzał w stronę hotelu, gdzie miał znajdować się nadawca jego paczki, a potem z powrotem na ambulans. Następował tu wyraźny konflikt interesów, bo był tak blisko swojego celu, ale… Może Soraya miała rację, może to było ważne. Poza tym zdawała się wiedzieć więcej od niego, a to już było dla niego istotne. Czuł, że może jej zaufać.
- Jasne. Chodź – odpowiedział, pomagając nieść jej torbę, którą za sobą taszczyła i ruszając w stronę swojego samochodu. Murcielago nie było przystosowane do wożenia wielkich ładunków, ale torba kobiety akurat powinna się zmieścić obok jego rzeczy.
Podszedł do samochodu i wyłączył alarm, otwierając klapę bagażnika na masce i wsuwając torbę do środka. Drzwi po bokach Lamborghini uniosły się z cichym sykiem hydraulicznych podnośników i gdy Michael już uporał się z bagażem, skinął zapraszająco ręką do środka, samemu siadając za kierownicą.

Podróż do szpitala przebiegła bez większych problemów; karetka torowała sobie drogę pomiędzy samochodami, wyjąc sygnałem i rzucając błękitne światło na wszystko co mijała. Michael po prostu trzymał się trochę za nią, korzystając z jej przywilejów i mknąc przez miasto.
Soraya okazała się posiadać równie czarującą osobowość co i urodę, co też Michael pozwolił sobie zauważyć po pewnym czasie rozmowy, którą zaczęli prowadzić w samochodzie. Nie zdążył zapytać o wszystko co chciał, z racji tego, że pościg za samochodem sanitariuszy nie należał do najłatwiejszych i musiał skupiać na tym prawie całą swoją uwagę, ale udało mu się chociaż trochę poznać rudowłosą kobietę. Na więcej nie starczyło czasu, bo dotarli do szpitala.

***

We wnętrzu budynku stracili ponad półtorej godziny, próbując dotrzeć do kogoś kto byłby na tyle rozgarnięty, żeby powiedzieć im co stało się z zaatakowanym księdzem. Michael wziął ten cały, nieprzyjemny obowiązek na siebie, krążąc po szpitalu z Sorayą u boku, popijającą ciemny wywar z plastikowego kubka, który niepokojąco wyglądał na coś pokroju kawy. W końcu trafili na w miarę rozgarniętą pielęgniarkę i powołując się na bliską znajomość z księdzem, dowiedzieli się, że ranny, owszem, żyje, ale jest nieprzytomny i jego stan nadal jest krytyczny. I w przeciągu najbliższej doby nie ma nic co by to zmieniło, wiec na dobrą sprawę czekali na próżno.

Gdy wyciągnął z biednej kobiety co tylko się dało i pielęgniarka wróciła do swoich obowiązków, zauważył, że w międzyczasie Soraya się od niego oddaliła, zaczynając rozmawiać z jakimś mężczyzną. Już miał ruszyć w ich stronę, gdy niespodziewanie ktoś do niego zagaił z boku, zwracając jego uwagę.
- Przepraszam? Ten ksiądz to ktoś bliski? – pytanie mężczyzny było wypowiedziane uprzejmym tonem, ale przypieczętowane machnięciem odznaki. Michael od razu poczuł niekontrolowany napływ niechęci. - Prowadzę śledztwo w tej sprawie. Maciej Ognicki. Prywatny detektyw. Chciałem zadać parę pytań, ale wolał bym w bezpiecznym miejscu – dodał, wyciągając do niego rękę w geście powitania.
Michael przyjrzał się mu uważnie. Nie potrafił zidentyfikować akcentu, którym się posługiwał, ale był to raczej akcent typowy dla osób zamieszkujących wschodnią część Europy. Po usłyszeniu imienia obstawił Czechy. Netoperek i te sprawy.
- Bliski przyjaciel- odparł bez mrugnięcia okiem. Zignorował wyciągniętą rękę, udając, że jej nie zauważył, skupiając wzrok na komórce, którą wyciągnął z kieszeni marynarki.
- Z przyjemnością odpowiedziałbym na pańskie pytania, ale obawiam się, że strasznie nam się spieszy. Mogę jednak zostawić panu numer telefonu.
- Obawiam się, że będzie pan musiał odpowiedzieć mi na parę pytań - naciskał detektyw, który najwyraźniej ani myślał o wypuszczeniu Michaela. - Tak więc, panie...Clown, wdepnął pan w niezłe gówno.- powiedział ciszej. - Widziałem pana w moich snach, mam nadzieję, ze pomoże mi pan to wszystko poukładać.- Jego spojrzenie skierowało się w stronę Sorayi.- Nie wierzę w te bzdury z przeznaczeniem, tarotem oraz innymi gusłami. To jak będzie, umówimy się na spotkanie w Hotelu Bramante?- spytał grzecznie.
Michael odetchnął powoli, podnosząc wzrok na Ognickiego. Jego ochrona jakby wyczuła odpowiedni moment, pojawiając się w holu szpitala, stając kawałek za nim. Pate najwyraźniej chciał coś powiedzieć – zapewne odnośnie jego szybkiego odjazdu – ale powstrzymał się, widząc, że jest w trakcie konwersacji.
- Crown. – Głos Michaela, gdy poprawiał detektywa, był chłodny i nieprzyjazny. – I obawiam się, że w moim słowniku nie figuruje słowo „muszę”, szczególnie zasugerowane przez kogoś takiego jak p… - mężczyzna przerwał w połowie, gdy dotarło do niego echo poprzednich słów Ognickiego.
Wizje. Znowu wizje. A to znaczy, że – alleluja – nie był sam.
- Okej – odezwał się w końcu po kilku sekundach, gwałtownie zmieniając zdanie. – Niech będzie i Hotel Bramante, panie Ognicki. Proponuję tamtejszą restaurację hotelową, o ile takową mają. Za godzinę.
Jego rozmówca wyglądał jakby słowa Michaela upiekły go do żywego, a przynajmniej Michael odniósł takie wrażenie. Mimo to odezwał się:
- Dobrze, hotel Bramante za godzinę. Proszę zabrać też przyjaciółkę. - Po tych słowach mężczyzna odwrócił się i wyszedł ze szpitala, znikając Michaelowi z oczu. Jego miejsce natychmiast zastąpił Pate.
- Czy wszystko w porządku, sir? – zapytał wprost, patrząc w kierunku gdzie zniknął Ognicki. Michael mruknął coś nienadającego się do druku, po czym kiwnął głową twierdząco.
- W jak najlepszym. – odpowiedział w końcu, przenosząc wzrok w stronę Sorayi, czekając aż zakończy rozmowę z nieznajomym, by mogli wrócić do hotelu Bramante.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 21-01-2011 o 23:53. Powód: entliczek pentliczek
Delta jest offline  
Stary 23-01-2011, 04:06   #20
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
Josette d'Angoulême
Ostatnie dni starego roku, a także początek nowego była dla Josette bardzo trudny. Powtarzające się sny i wizje bardzo ją niepokoiły. Zazwyczaj nie bała się snów, gdyż to z nich czerpała inspirację. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Sny przerażały ją. Były tak realne i co gorsza miały bardzo bliski związek z jej osobą. Grupa ludzi, która pojawiała się w snach, tajemniczy rytuał i sceny z odległej przeszłości, to wszystko było ze sobą powiązane. Po tym jak pierwszego stycznia napisała nieświadomą notatkę wiedziała, że czeka ją podróż. Odwlekała jednak czas wyjazdu licząc, że kolejne dni przyniosą kolejne sny, które wskażą jej co ma robić. Sny przyszły, ale nie było w nich nic co w jakiś sposób nakierowałoby ją. Za to wydarzenia jakie miały miejsce drugiego stycznia w Rzymie uświadomiły jej, że nie ma co dalej przekładać podróży. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i zabukowała samolot do stolicy Włoch.
Będąc na miejscu pierwsze co zrobiła to odwiedziła plac św. Piotra. Stojąc przy samej barierce wpatrywała się w kolumnę ustawioną na środku placu, tą samą która w jej snach płonęła żywym ogniem.
Po kilku sekundach świat zawirował, a jej oczom ukazał się ciąg obrazów które były wyraźną wiadomością dla niej. Nadal nie wiedziała od kogo pochodzi wiadomość, ale ktoś wyraźnie próbował ją odszukać i wskazać jej drogę.
W wizji widziała rudego mężczyznę trzymającego skórzany notes. Mężczyzna stał przed wejściem do hotelu. Nazwa wryła się w pamięć Josette niczym piętno wypalane na koniach. "Bramante" Rudy mężczyzna otworzył notes i z jego wnętrza buchnęły krwistoczerwone płomienie.
Josette wiedział już dokąd się musi udać. Zarezerwowała pokój w hotelu i licząc na to, że znajdzie tam tajemniczego rude mężczyznę.

Michael Crown, Soraya Moon
Wizyta w szpitalu okazała się bardzo trafnym posunięciem. Dwoje nieznajomych uświadomiło sobie, że to co się dzieje jest zmyślnie zaplanowaną intrygą w którą mimo woli zostali wplątani. Kolejne fakty pokazywały, że nie było w tym ani grama przypadku, a ich obecność w Rzymie miała początek w dalekiej przeszłości. Osoba, która zaplanowała to wszystko musiała poświęcić dużo czasu i wysiłku, by zrealizować swój plan. Zarówno Michael jak i Soraya zastanawiali się dlaczego mając takie środki, ten człowiek nie skontaktował się z nimi w bardziej tradycyjny sposób.
Oboje mieli nadzieję, że notes księdza Hubert da im odpowiedź na choć część z nurtujących ich pytań.
Wraz z przyjacielem księdza wrócili oni do hotelu, by odszukać notes.

Maciej Ognicki
Ognicki wsiadając do swojego samochodu i jadąc za grafitowym Lamborghini, w którym siedziało dwójka osób z jego wizji czuł, że zbliża się do źródła tajemnicy która nękała go już od lat. Biorąc jednak pod uwagę sposób bycia milionera i instynktowną niechęć jaką czuł do tej dwójki zdawał sobie sprawę, że rozwikłanie tej sprawy nie będzie proste. Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było to, że mimo antypatii jaką od samego początku poczuł do tej pary, zdawali mu się oni zarazem bardzo bliscy. Gdyby nie okoliczności mógłby przysiąc, że ich zna lub kiedyś miał z nimi kontakt.

Toru Fuuno
Gdy Toru jadł najlepszą pizzę w życiu, profesor Sulivan wyszedł na zewnątrz, by zadzwonić i zarezerwować pokój w hotelu. Toru musiał przyznać, że taki przewodnik jakim był profesor spadł mu prosto z nieba. Bez niego pewnie włóczyłby się po mieście nie wiedząc dokąd się udać. Profesor nie tylko znał miasto, ale także był skarbnicą wiedzy i z jego pomocą może uda się Toru wyjaśnić to co mu się ostatnio przydarzyło.
Po śniadaniu zrobili sobie mały spacer, gdyż jak się okazało ich hotel był zaledwie kilkaset metrów dalej. Gdy Toru wszedł do recepcji jego wzrok padł na logo hotelu. Nie było w nim nic wyjątkowego, ale chłopak wpatrywał się w niego intensywnie jakby szukał w nim jakieś ukrytej wiadomości. W tym znaku było coś co nie pozwalało mu się skupić na niczym innym, coś co otworzyło w jego umyśle dawno nie otwierane drzwi. Toru wiedział, że w jakiś sposób jest powiązany z tą ryciną. Za nic jednak nie potrafił sobie przypomnieć, ani jak, ani dlaczego.
- Coś się stało? - spytał profesor, który przyniósł klucze do ich pokoju z recepcji.
Toru tylko pokręcił głową.


Michael Crown, Soraya Moon
Crown zaparkował przed hotelem i ruszył za młodym mężczyzna, który twierdził że zna księdza. Za nimi szła Soraya która rozglądała się na boki, jakby obawiała się że ktoś ją ciągle śledzi.
Cała trójka została zaczepiona w recepcji przez pracownika hotelu.
- Panie Valenti! Przepraszam bardzo - młody recepcjonista wyszedł za lady i zaczął po włosku informować o czymś przyjaciela księdza.
Gdy skończył Paul Valenti wyjaśnił o co chodzi swoim anglojęzycznym znajomym:
- Sprawa się troszkę skomplikowała - przyznał ze smutkiem - Wszystkie rzeczy księdza Huberta zabrała policja. Ja ma się do nich zgłosić i złożyć zeznania. Pokój który zajmowaliśmy został zabezpieczony przez policję. Wygląda na to, że nie uda nam się teraz zobaczyć notesu. Pojadę teraz na policje, złożyć zeznania i może jak poproszę to oddadzą mi zapiski księdza Huberta. Proszę zaczekajcie na mnie tutaj, to nie powinno potrwać zbyt długo.
Michael i Soraya popatrzyli po sobie. Ich miny mówiły same za siebie. Byli tak blisko źródła informacji, a teraz się okazuje że zostało ono im zabrane tuż sprzed samego nosa. Znając policyjne procedury, notes księdza zostanie uznany za dowód w sprawie i będzie nie do odzyskania. Zrezygnowani udali się do hotelowej restauracji, czekała ich wszak jeszcze rozmowa z natrętnym prywatnym detektywem z Europy wschodniej, który przyjechał za nimi do hotelu.

Toru Fuuno
Gdy Toru wypakował już swoje rzeczy do drzwi ktoś zapukał. Jak się okazało, był to profesor Sulivan.
- Widzę, że się już pan wypakował. - rzekł uśmiechnięty - Myślę, że nie ma na co czekać i czas ruszyć na poszukiwania prawdy o panu. Spotkajmy się na dole w restauracji. Wypijemy kawę i omówimy plan działania. Zgoda?
Toru tylko przytaknął na zgodę.
Wziął szybki prysznic, przebrał się w świeże ubranie i zszedł na dół.

Michael Crown, Soraya Moon, Maciej Ognicki
Cała trójka usiadła przy jednym stoliku. Wszyscy czuli się dziwnie spięci i poddenerwowani. Patrzyli na siebie na wzajem i zdawali sobie sprawę, że znają się z wizji którą doświadczyli w czasie zaćmienia. A być może ich znajomość sięga jeszcze dalej. To uczucie był niesamowite i powodowało dreszcze i kucie w żołądku. Gdzieś na dnie umysłów całej trójki, pojawiła się myśl że to nie pierwszy raz siedzą przy jednym stoliku. To wszystko należało omówić i dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.
Gdy kelner odszedł zapisują skrzętnie zamówienie, zapadła niezręczna cisza. Nikt nie miał odwagi, ani siły by ją przerwać.
- Mam! Mam go! - rozległ się nagle krzyk od strony drzwi.
Do restauracji wbiegł uradowany Paul Valenti, ściskają w dłoniach skórzany notes.


Josette d'Angoulême
Po tym co się wydarzyło w czasie zaćmienia Josette postanowiła odpocząć w hotelowej restauracji przy filiżance mocnej kawy. Po tym jak złożyła zamówienie, wyjęła z torby laptopa i zaczęła spisywać obrazy jakie ją nawiedziły w trakcie ostatniej wizji. Gdy kelner stawiał jej kawę i ciastko na stole, do sali wbiegł krzyczący mężczyzna. Josette odruchowo podniosła głowę i wtedy zobaczyła notes. Ten sam który w ręku trzymał rudy mężczyzna. Ten który wbiegł do sali w żaden sposób, go nawet nie przypominał. Za to notes był identyczny. To nie mógł być przypadek.


NOTES

15 września 2010 r.
Znowu coś się zaczyna dziać. Wczorajszej nocy miałem dziwny sen. Obudziłem się przerażony i cały zlany potem. We śnie widziałem anioła. Był piękny. Długie włosy okalające jego głowę wyglądały niczym płomienie, a jego oczu lśniły niesamowitym blaskiem. Gdy na mnie patrzył czułem, że on mnie wzywa. Czułem, że Bóg wysłał do mnie posłańca. Muszę się przygotować. Nie wiem jeszcze na co, gdyż anioł nic nie powiedział ani słowa. Muszę się modlić, by pokazać że jestem godny tego by być jego sługą.

22 września 2010 r.
Kolejne noce przyniosły mi tylko cierpienie. Anioł nie przyszedł. Pokazano mi światło Boga i potem je przede mną schowana. Modliłem się codziennie po kilka godzin i w końcu wczoraj zostały one wysłuchane.
Objawił mi się ten sam anioł. Tak sam cudowny i tak samo piękny. Bił od niego blask boskiego majestatu. Tym razem także nic nie powiedział, ale już wiem że zostałem wybrany. Anioł wpatrywał się we mnie, by na koniec unieść dłoń i wskazać mnie palcem. Przepełnia mnie radość, a zarazem wielki smutek. Wiem, że dopóki nie dowiem się jaką misję wyznaczył mi Pan nie mogę nikomu powiedzieć o moich objawieniach. Uznaliby mnie pewnie za szaleńca.


29 września 2010 r.
Wydaje mi się, że ciągle za mało się modlę. Już wiem, że zostałem wybrany jednak oczekiwanie na kolejną wizję jest takie bolesne. Każdego dnia jestem niespokojny i podrażniony. Spokój znajduje jedynie w modlitwie. Tylko w niej czuję choć namiastkę tego boskiego blasku jaki pada na mnie wraz z wizytą anioła.
Dziś w nocy anioł w końcu przemówił do mnie. Jego głos był jak dźwięk wielkiego dzwonu, donośny i piękny. Anioł powiedział:
"Wybrałem cię, byś mi służył. Bądź gotów. Już niebawem nadejdzie czas, gdy wyznaczę ci misję. Bądź gotów"
Teraz nie mogę mieć wątpliwości, co do tego że zostałem wybrany. Opowiedziałem o moim śnie Paulowi. To dobry chłopak i bardzo pobożny. Tylko z nim mogę szczerze i uczciwie rozmawiać. Tylko on mnie nie wyśmieje.


1 październik 2010 r.
Dziś jest wielki dzień. Anioł powiedział mi, że czeka mnie wielka misja. Mam być gotowy do podróży. Właśnie skończyłem pakować walizkę. Postawiłem ją przy samym łóżku, gdy nadejdzie czas będę gotów.

8 październik 2010 r.
Łaska jakiej doświadczam jest niewyobrażalna. Czuję, że dzięki mocy jak na mnie spływa z każdą wizja mógłbym góry przenosić. Anioł jednak nakazał mi milczenie, jedynie Paul wie o tym czego doświadczam.

15 październik 2010 r.
Anioł powiedział mi dziwną rzecz. Troszkę się tego obawiam, ale nie mogę podważać woli Boga. Anioł chce bym otworzył dla niego duszę, by mógł mnie natchnąć. Gdy to się stanie anioł zapisze słowo boże, które ja zrozumie w odpowiednim czasie. Jak mówi anioł, będą w nim zawarte informacje i wskazówki co ma robić.

22 październik 2010 r.
(zapiski są po aramejsku zupełnie innym charakterem pisma- tylko Soraya rozumie ich sens - dzięki zapomnianej wiedzy)
Udało się. Umysł obiektu jest bardzo niestabilny. Muszę się spieszyć.
Odnalazłem was i wiem, że zapomnieliście o waszej prawdziwej naturze. Nasi wrogowie okazali się silniejsi niż mogliśmy przypuszcza. W tej chwili sam do końca nie wiem co wydarzyło się w Newgrange, ale jedno jest pewne że ktoś zakłócił nasz rytuał.
Mam nadzieję, że mój przekaz do was dotrze.


29 października 2010 r.
(zapiski są po aramejsku)

Rytuał przejęcia umysłu tego biednego księdza jest bardzo męczący. Z jednej strony jest bardzo podatny na mój wpływ, ale gdy chcę posłużyć się jego ciałem pojawia się nagły opór.
Jestem sam i to utrudnia mi zadanie. Ciągle pracuje nad tym by odszukać was wszystkich. Wiem, że wszyscy znowu jesteśmy na Ziemi. Nie ma ku temu żadnych wątpliwości. Odnalezienie jednak wszystkich będzie niezmiernie. Pracuje dzień i noc śledząc ruch gwiazd. Wydaje mi się, że tym razem zostaliśmy bardzo rozdzieleni. Najważniejsze jednak, że jesteśmy wszyscy teraz na Ziemi. Jestem dobrej myśli.


5 listopada 2010 r.
(zapiski są po aramejsku)

Moje obliczenia przyniosły w końcu skutek. Będę musiał jednak naocznie przekonać się co do ich prawdziwości. I choć to ryzykowne, wszak nasi wrogowie już są pewnie na moim tropie. Będę musiał odwiedzić Tokyo i Warszawę, by sprawdzić obliczenia.

12 listopada 2010 r.
(zapiski są po aramejsku)

Podróż opłaciła się, gdyż potwierdziła słuszność moich tez. Jestem pewien co do miejsca przebywania dwóch za was. Nie mogę jednak więcej ryzykować. Najczystsi odnaleźli mnie i przez długi czas śledzili moje poczynania. Na szczęście udało mi się ich zgubić, muszę być jednak dużo ostrożniejszy. Tylko ja mogę przywrócić wam pamięć.

19 listopada 2010 r.
(zapiski są po aramejsku)
Przygotowuje rytuał, który pobudzi waszą pamięć. Zadanie jest niewątpliwie ryzykowne, a efekt będzie bardzo spektakularny i zapewne zwróci uwagę wiele naszych wrogów. Nie mam jednak wyjścia i muszę się spieszyć. Skoro ja was odnalazłem, to i oni są w stanie tego dokonać. Jeżeli zrobią to zanim odzyskacie pamięć możecie być w strasznym niebezpieczeństwie.
Wszystko wydarzy się 2 stycznia, gdy Mars będzie w ósmy domu. To najlepszy czas dla mnie, by dokonać tak potężnego rytuału. Wszystko poprzedzą liczne pomniejsze rytuały, by przygotować wasze umysły. Gdyby to nie wystarczyło to 4 stycznia będzie zaćmienie, które także wzmocni efekt rytuału.


26 listopada 2010 r.
(zapiski są po aramejsku)

Mój obiekt staje się bardzo niestabilny. Coraz ciężej mi się nim posługiwać. Ojczulek najwyraźniej rozkochał się w wizjach i pragnie działać. Mam nadzieję, że nie starce go. Nie mam już czasu, by przejąć kolejny obiekt.
Przygotowania do wielkiego przebudzenia ruszyły.


3 grudnia 2010 r.
(zapiski są po aramejsku)

To już za miesiąc.
Już nie długo znowu się spotkamy bracia.


10 grudnia 2010 r.
(zapiski są po aramejsku)

Wyruszam w podróż bracia, by przygotować wam drogę przebudzenia. Wiem, że nasi wrogowie ruszą moim śladem dlatego też to chyba moja ostatnia wiadomość za pośrednictwem tego człowieka. Wyślę go do Rzymu, by przez niego przekazać wam moje zapiski, mam tylko nadzieję, że jego umysł wytrzyma to wszystko.

28 grudnia 2010 r.
Przez tak długi czas czułem się pusty i wypalony. Anioł opuścił mnie. Tak długo już mnie nie odwiedzał. Wiem jednak, że muszę czekać cierpliwie i modlić się by nie zawieść mojego Pana. Bóg wyznaczył mi misję i muszę jej podołać. Gdy patrzę na słowa w obcym języku, ale spisane moją ręką, przepełnia mnie duma. To właśnie tak musieli się czuć ewangeliści.

29 grudnia 2010 r.
Wczoraj w nocy anioł nawiedził mnie ponownie. Powiedział, że nadszedł czas. Mam ruszać do Rzymu. I mimo, że znam to miasto to strasznie się boję, co mnie tam czeka. Wiem jednak, że Pan jest ze mną i nic mi się nie może stać.
Poproszę Paula, by mi towarzyszył.


4 stycznia 2010 r.
(zapiski są po aramejsku)

Rytuał zwabił naszych wrogów. Obawiam się, że ksiądz pewnie nie przeżyje z nimi spotkania. Dobrze że zabrał ze sobą tego chłopaka, może dzięki niemu uda mi się ocalić ten notatnik.
Bądźcie ostrożni bracia!


WSZYSCY
W chwili, gdy Soraya przewróciła ostatnią kartę notatnika na wszystkie nefilimy obecne w restauracji spłynęła ta sam wizja.
Ze środka notesu buchnął niewielki słup ognia i rzeczywistość wokół zafalowała.
Wszyscy ludzie w restauracji zniknęli. Pozostała tylko piątka istot, które zapomniały o swojej prawdziwej naturze. Patrzyli na siebie już bardziej świadomie na to co się dzieje, ale mimo to nadal byli zagubieni.
Na dodatek w ich serca i umysły wlał się ogromny strach. Przez kilka sekund nie potrafili zlokalizować jego źródła. Dopiero, gdy Soraya krzyknęła przerażona, wszyscy spojrzeli za okna.
Na parking przed restauracją wjechał srebrny Mercedes i wysiadł z niego potężnie zbudowany mężczyzna.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172