Cała sytuacja w której się znaleźli była... nużąca. Kaldor nie miał zamiaru przepraszać Aurayi, czy Celryna, jednak w trakcie tej walki "coś" się wydarzyć musiało - przecież ta dwójka nie domagałaby się wyjaśnień ot tak...
A może... faktycznie nic się nie stało, a oni chcieli po prostu...
To też nie miało sensu. Tak jak to, że prawa ręka znów go bolała - a dokładniej ten dziwny tatuaż...
Cholerna wyprawa, nie powinien się na nią godzić. Jedynym plusem było oddalenie się od Jego Pierdolonej Wysokości Resoły, ale i w Luskan dałby sobie z nim radę.
W dalszej części wyprawy Auraya zdawała się go unikać. I bardzo dobrze, nie chciał teraz z nią rozmawiać. Z "braciszkiem" zresztą też nie.
Tak... właśnie... Celryn i ta jego magia. Najpierw magiczne wierzchowce, potem strzały, a na koniec ściany mocy. Kaldor widział "wielce szanownych" magów, którzy potrafili mniej. Cóż takiego jego brat robił przez te wszystkie lata?
Nieważne. Jeśli przyjdzie czas i potrzeba, elf miał pewną tajną broń przeciw magom - nie znał się na czarach za dobrze, ale wiedział że do ich rzucenia potrzeba koncentracji. Jeśli ktoś nie może się skupić, to z czarowania nici.
Nim się zorientował, było już ciemno i musieli znaleźć schronienie. W tym celu zboczyli z głównej drogi i dość szybko znaleźli niewielki przybytek który już z daleka tętnił życiem.
Uradowany Kaldor ponaglił wierzchowca, by szybciej znaleźć się w ciepłej izbie z gorącą strawą.
Zsiadł z konia, rzucił stajennemu dwa srebrniaki na zachętę dobrego traktowania zwierzęcia i wszedł wraz z rodzeństwem do środka.
A tam... było spokojnie. Pot, śpiewy, rozmowy, piwo i różne pieczenie urozmaicały atmosferę wewnątrz izby dzięki czemu zabójca czuł się... swojsko.
Z pokojami i strawą dla nich nie było problemów, jednak...
- Psze pana, pan jest elf prawda? - spytał dziwnie piskliwy głos obok niego, kiedy usiedli przy stole. Odwróciwszy się, ujrzał człowieczka mikrej postury, z dziwnym blaskiem w oczach. Był młody, nawet wedle ludzkiej miary.
Kaldor często wykorzystywał takich jak oni - wszystko wszędzie widzieli, jednak ich nikt nie dostrzegał. Nie to, że umieli magicznie stawać się niewidzialni - po prostu nikt na nich nie zwracał uwagi. Jednak mimo całej tej użyteczności, zabójca miał do takich osób wyłącznie pogardę i być może nienawiść. Za bardzo przypominali mu jego samego, kiedy kilkanaście lat wcześniej dopiero co przybył do Luskan. Ech... złe czasy.
- Odczep się. - zbył chłopaka, który jednak nie dawał za wygraną.
- Bo ja słyszałem, że elfy są piękne i pełne gracji. To wiem, że ta pani - wskazał palcem na Aurayę. - na pewno jest elfką. Ale pan to jakiś dziwny jest...
- Idź męczyć kogo innego, co? - Kaldor zdusił kotłującą się w nim wściekłość. - Albo sprawdź czy nie ma cię za drzwiami.
- Wszyscy mi to powtarzają! - wyżalił się chłopak. - Ale co to w ogóle znaczy? Przecież teraz mnie tam nie ma, a jak tam pójdę to będę... więc po co tam iść?
Tym razem zabójca nie wytrzymał. Złapał człowieczka za fraki i bez wysiłku podniósł z ziemi samemu wstając.
Z takim wrzeszczącym i wyrywającym się chłopakiem przeszedł od ich stolika, do drzwi, które otworzył i najzwyczajniej w świecie wyrzucił człowieczka na zewnątrz.
- O, zobacz. Jednak jesteś za drzwiami. - prychnął zabójca, po czym je zamknął.
- Panie... jak to tak, chłopaka wyrzucać za drzwi na mróz? - oburzył się gospodarz.
- Gdyby mnie słuchał, to by tam nie wylądował. Nie powtarzajcie jego błędów dobrodzieju. - zabójca prześwidrował karczmarza wzrokiem i ten momentalnie uznał, że czyszczenie kufli brudną szmatą jest o wiele lepszym zajęciem, niż dyskutowanie z elfem.
- To na czym skończyliśmy? - spytał jakby nigdy nic przysiadając się z powrotem do stolika. - Coś o jutrzejszym dniu chyba mówiliście? |