-
Prędzej nadejdzie pora polowania, niż zdołamy się dowiedzieć czegoś choćby o miejscu pobytu Cerre. A wilkołaki i Tormici równocześnie, to trochę za dużo jak na nas. - podsumował rozmowę
Bared, po czym
Kaldor dał wszystkim znać, że już czas wyruszać.
Zebrali się więc i całą ósemką wstali od stołu, a następnie wyszli z gospody, by ruszyć w kierunku południowej bramy. O tej porze ulice nie powinny być jeszcze opustoszałe, jednak ludzie widocznie obawiali się wychodzić z domów. I słusznie zresztą - zwłaszcza, że była pełnia.
Im byli bliżej południowej części miasta, tym ich zmysły zdawały się bardziej wyczulone. I co za tym szło, popadali w paranoję. Tu jakiś szelest, tam kot się oblizywał, gdzieś znowu jakiś ptak krakał...
Taki stan nie działał dobrze na nastroje wśród drużyny - im częściej wzdrygali się niepotrzebnie z powodu jakiegoś błahego hałasu, tym mniej wierzyli w powodzenie swojego "planu".
Może lykantropy były już gdzie indziej i właśnie rozszarpywały jakieś niewinne ofiary na strzępy? Albo...
-
Tam! - wypalił nagle
Kaldor wskazując drugi koniec ulicy w której aktualnie się znajdowali. I faktycznie, powoli z mroku wyłaniał się wilczy kształt szczerzący do nich ostre kły. Za nim zaś wyłonił się drugi i trzeci.
Dwa kolejne wilki wyszły z bocznych uliczek po ich prawej i lewej stronie - widocznie miały nadzieję ich otoczyć, jednak tropiciel wcześniej je dostrzegł.
W momencie kiedy
Cristin wyciągnęła swój srebrny rapier, zaś
Kaldor łuk ze srebrnymi grotami, ich przeciwnicy jakby się... wzdrygnęli. Jednak ciężko było stwierdzić, czy im się nie przywidziało.