Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2011, 20:25   #17
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Ostatnia Karczma, Marzec 251 roku





Za oknem karczmy „Pod Mostem” hulał zimny wicher, za to w środku atmosfera była podgrzana. Karczmarz z rodziną chodzili jak na szpilkach przeklinając zapewne trupę aktorską, która na sam koniec postoju w jego przybytku dostarczała całkiem gorących wrażeń. Nie mógł sie nadziwić jak taka młoda, śliczna dziewucha mogła do takich czynów się skłaniać, żeby niedość, komuś to i jeszcze sobie życie odbierać. Czyszcząc gliniane miski , wzrok wznosił do góry w podziękach za obecność nietuzinkowych gości, bo doprawdy Strażnik spadł jak z nieba, Elf okazał się bardzo skutecznym medykiem, a wydarty śmierci groźny krasnolud z tym swoim nadziakiem dawał dziwne poczucie bezpieczeństwa. Bez nich jak nic miałby niezły kłopot na głowie. Przynjamniej tak wszystkim mówił. Cieszył się też, że całe zajście miejsce miało podczas przestoju zimowego, bo gdyby w sezonie kupieckim miał mieć drzwi zamknięte dla podróżnych, to już by wolał, żeby całe bez wyjątku szanowne „Wesołe Bractwo” czym prędzej wyniosło się pod obstawą do Bree lub Tharbadu. A tak trzeba przeczekać, myślał nalewając owsiankę do misek. W sumie mogłoby się te śledztwo i jeszcze z tydzień przeciągnąć, bo wszak aktorzy mieli już wczoraj wyruszać, dumał. A nowych gości jak nie było tak nie ma, nie licząc kilku miejscowych co na kilka głębszych wstąpić chcieli, czego on musiał im odmówić. Przynajmniej wieść po okolicy się rozejdzie, że coś niezwyczajnego „Pod Mostem” się wydarzyło, że karczma zamknięta i farmerzy z traperami będą wkrótce często zaglądać by o tym rozprawiać. Zwłaszcza jak prawda się rozniesie co tak naprawdę się stało urastając do niebotycznych rozmiarów przy tym.

Na śniadanie wszyscy dostali owsiankę z chlebem i mlekiem oraz plotkę nie z tej ziemi. Ponoć Amiola targnęła się w nocy na życie, wyjawiając w pożegnalnym liście, iż to ona właśnie z nieszczęśliwej miłości do Aldika, chciała najpierw wyprawić go pierwszego na tamten świat. Mało tego. Pan Andaras zdołał ją w porę odratować. Taką wiadomość każdy przyjął zgoła inaczej, bo Aldik wypuścił miskę, Syvia o mało nie omdlała opierając się o łoże, Bankhier złapał się za głowę narzekając, że bez niej trupa daleko nie zajdzie, a Humbert odzyskał utracony apetyt, natomiast karzeł posmutniał i zrobił się jakby jeszcze mniejszy w sobie, ale wszystkich łączyło jedno. Kompletnie niespodziewane zaskoczenie z takiego obrotu sprawy. Wszyscy bez wyjątku dopytywali się o zdrowie Amioli i Aldika i każdy chciał od razu się widzieć z dziewczyną, dopytując gdzie jest i kiedy do nich wróci.

Niestety nie zdążyli do końca ochłonąć o nowych wrażeniach, gdy w południe, zwołani na dół do głównej sali zostali poczęstowani kolejnymi rewelacjami. Otóż okazało się, że Strażnik wszystkim zakomunikował, że Amiola wcale nie chciała odebrać sobie życia, lecz raczej ktoś próbował jej w tym dopomóc. Na początku wywołało to grobową ciszę, później poniósł się lament, krzyki i oskarżenia.

Syvia chyba najmniej zaskoczona wołała, że dobrze wiedziała, iż to niemożliwe, aby tancerka była samobójczynią. Aldik zbity z tropu opadł ciężko na stołek krzycząć jakby teartalnie lecz kompletnie zdezorientowany, że to Humbert chciał go zabić. Szpakowaty aktor zbladł łapiąc się za głowę z wrzaskiem, że nikogo nie chciał zabijać a juz na pewno nie Amiolę, po czym rzucił się z pięściami na oskarżyciela. Maklis tylko z niedowierzaniem i półotwartą buzią wodził wzrokiem po wszystkich trzęsąc się najwyraźniej ze strachu, a Bankier chustą ocierał pot z czoła i karku lamentując, że to koniec trupy, klapa i plajta.

Wiadomość zaskoczyła, też Hankę, którą w porę złapał karczmarz, gdy jego żona bez słowa omdlewała obok Amei, w której młodych oczach czaił się lęk wymieszany z osłupieniem. W karczmie był morderca, który już dwukrotnie próbował odebrać czyjeś życie. Tylko dlaczego? Najwięcej oskarżycielskich spojrzeń lądowało pod adresem Humberta, który głęboko oddychał w milczeniu przecząco kiwając głową, kiedy zebranym ludziom udało się go oderwać od powalonego na ziemie Aldika. On pierwszy krzyknął.

- Niech Amiola powie, kto ją chciał skrzywdzić! To na pewno ten sam co nastawał na życie tego durnia Aldika!

Reszta podjęła rzucone hasło stanowczo domagając się widzenia z dziewczyną. Niektórzy krzyczeli, że wcale w karczmie bezpieczni się nie czują, gdy co noc ktoś na ich życie nastaje zuchwale, nawet kiedy Strażnik jest z nimi pod jednym dachem. Endymion z Kh’aadzem musieli energicznie powstrzymać podnieconych ludzi przed szturmowaniem mieszkania karczmarza, lecz po kilku gromkich pogróżkach człowieka i krasnoluda, które usłyszeć musieli chyba nawet okoliczni farmerzy z rodzinami, wszyscy z powrotem udali się do swoich pokoi. Tym razem w grobowym milczeniu. Tylko jak długo słowami utrzymają w ryzach tych wystraszonych o życie i może o coś jeszcze, stojących na krawędzi paniki ludzi?

Strażnik, którego prawdziwe oblicze, a raczej charakter profesji, do wczoraj znane było tylko samemu królowi i kilku nielicznym wtajemniczonym, nie dał wyprowadzić się krasnoludowi z równowagi, a przynajmniej tego nie okazał. Zamiast tego z pewnym siebie wyrazem twarzy po sztormowym opuszczeniu karczmy przez Kh'aadza powiedział elfowi dlaczego tak postąpił, choć dobrze wiedział, ze tłumaczyć niczego i nikomu na dobrą sprawę nie musi. Andaras siedział w kuchni samotnie, myślami błądząc na przemian to przy zwłokach Amioli spoczywających obok w sypialni Amei, to zupełnie gdzie indziej. Słyszał wszystko, co działo się w sali karczmy, jednak kiedy Endymion oznajmiał jak się sprawy mają wysłuchał go tak czy inaczej. Musieli podjąć jakąś decyzję, a przynajmniej musi to zrobić Strażnik, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że nadal liczy na pomoc elfa.






Kh’aadzowi mimo jęzora zimnego wiatru, który go omiótł, gdy wyszedł nad zewnątrz przed karczmę, para niemal dosłownie wychodziła uszami. Był wściekły. Do pełnego zdrowia po przygodzie kąpieli pod lodem wprawdzie dopiero dochodził, o czym mógł łatwo zapomnieć angażując się głęboko w śmierć Amioli, dziewczyny, która niemal otwarcie okazywała zniesmaczenie krasnoludem, ale złość dodawała energii i siły. Orzeźwiony chłodem, bo zimna Khazad nie odczuwał prawiewcale, wciąż w głowie dudniły mu słowa przyrzeczenia, że w sprawie morderstwa w karczmie to nawet palcem nie kiwniei pragnienie wyładowania gniewu. No tak, w ciągu dwóch dni zdążył złożyć już dwa przyrzeczenia, co zdarza się wszak u Kh’aazadów dość rzadko. O ile pierwsze polegało na spłacie długu wdzięczności za kto wie, pewnie uratowane życie, to drugie było raczej efektem zapalczywości i gorącego temperamentu. Ręka świerzbiła, żeby odreagować złość, kiedy człapał w śniegu. Nie dość, że związał się z elfem kuglującym magią, to może nieźle nadłożyć drogi nim stopnieją przełęcze Gór Mglistych, bo wszak Andaras nie zdradził wcale czy w tamtym kierunku będzie podążał. Mało tego. Krasnolud zaplątał się jeszcze w karczmienną intrygę ludzi, a przecie nie mógłby dbać mniej, mając dość swoich kłopotów na głowie.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CXjTWl26dYc[/MEDIA]


Blade słońce zaczęło pomału opadać z zenitu.
Idąc z wolna wzdłuż rzeki ochłaniał ze wzburzenia, gdy zobaczył, że przez most od drugiej strony brzegu przeprawia się czterech jeźdźców. Wytężył wzrok starając się dostrzec, czy nie jest to ten kupiec ze swoimi ludźmi, co dzień wcześniej opuścił karczmę. Jednak nie. Kupiec był raczej chuderlawy, a kimkolwiek byli przybysze, to żaden z nich do takiego gatunku się nie zaliczał. Nie było też wozu. Z daleka widział, że na miejscowych farmerów i myśliwych raczej też nie wyglądali. Odziani byli w skóry, płaszcze i różnorakie elementy zbroi. Dwóch miało łby zakute w hełmy, spod futra innego połyskiwał kaftan kolczy, u siodła ostatniego dyndał łuk. Zbrojni. Kiedy zobaczyli krasnoluda byli prawie na środku mostu. Zatrzymali się zrównując konie, które parskały kłębami białej pary. Koniec marca a lekki mróz dalej ścinał Rhunduar. Kh’aadz stał na brzegu rzeki, w połowie drogi między karczmą a mostem. Ręką przysłaniał czoło, kiedy przyglądał się konnym pod słońce. Odległość i nieśmiałe promyki drażniąc, przeszkadzały z lekka w dokładniejszym przyjrzeniu się jeźdźcom. On też został najwyraźniej zauważony, bo któryś z nich podniósł rękę wskazując na karczmę lub Khazada, ciężko było stwierdzić na co konkretnie, lecz zdecydowanie gest wymierzony był w tamtą stronę. Konni wymienili kilka spojrzeń i słów w kierunku samotnego krasnoluda. I wtedy z miejsca spięli konie do galopu. Czarne płaszcze falowały jak rozpostarte skrzydła, a kołysane pędem futra zdawały się żyć własnym życiem. Śnieg wzbijał się na boki podchwytywany w objęcia wiatru, który kręcił nim tumany na kamiennych poręczach starożytnej budowli.







Endymion rozmawiał ze Andarasem, gdy elf nagle odwrócił głowę w kierunku głównych drzwi karczmy, bo wyraźnie usłyszał stłumiony śniegiem tętent kopyt na kamiennym moście. Dźwięk więcej jak dwóch konnych, który leniwa Mitheithel niosła teraz wraz z topniejącym lodem. Endymion zrozumiał widząc zachowanie elfa, że słuch Andarasa wyraźnie wyłowił dźwięki, które były jeszcze poza zasięgiem człowieka. Tylko co takiego? Wbiegli obaj z kuchni do pustej sali głównej karczmy i w oknie, przez szybę, do połowy jeszcze zdobioną srebrnymi paprociami mrozu, dostrzegli cwałujących jeźdźców na Ostatnim Moście. Poniżej, w połowie drogi pomiędzy budowlą a Karczmą na brzegu zobaczyli znajomą, baryłkowatą sylwetkę Kh’aadza. Wyraźnie słyszeli, jak trzasneły drzwi i ktoś biegł po korytarzu na górze.








 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-01-2011 o 20:37. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline