Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2011, 20:58   #28
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
„Życie to nurt chaosu. Porywa nas ze sobą gdy się rodzimy, wlecze latami swym prądem by na końcu zrzucić nas w otchłań wiekuistego wodospadu. Na początku wszystko wydaje się łatwe. Leniwie suniesz na fali, unoszony szeptem wody. Leniwie popadasz w odrętwienie, błogość ledwo zauważając zawirowania. Można tak przepłynać całe życie, dopiero na końcu zauważając jak cholernie zostałeś oszukany. Jednak jeśli gdzieś w środku zapragniesz stanąc na nogi, oprzeć się nurtowi – czeka Cię walka. Z rzeką życia i samym sobą. Musisz przezwyciężyć swój strach, lenistwo, nastroje i słabość ciała. Musisz przeciwstawić całą siłę woli i każdy mięsień by trzymać się pod prąd rzeki życia. Nigdy jednak jej nie opanujesz, jedyne co możesz zrobić to przygotować się na upadki, wzmocnić ciało i umysł by zaraz podnieść się z klęczek, nie zachłysnąć, dać się utopić. Możesz nauczyć się wyszukiwać i korzystać z okazji, przeć w swoją stronę i osiągać swoje cele – nie te do których pcha Cię nurt. Nigdy nie będziesz panem rzeki życia, co najwyżej zapanujesz nad własnym losem. Będziesz wolny w spiętrzonym nurcie wieczności…
Milczący Kojot powiedział mi to tylko raz - umierając. Staczał się w dół wodospadu i postanowił na koniec podzielić się ze mnę swą ostateczną mądrością. Wiedział, zę jeszcze mam szanse unieść się na nogi, powstać na przekór rwącej rzece i dumnie spojrzeć w niebo. Całe życie do tego mnie przygotowywał, tylko mnie. Ojciec i Matka żyli we własnym świecie a rodzina Kojota odeszła w niebyt prawie dwie dekady wcześniej. Jedynie ja mogłem być jego następcą.
Smutne…
Jednak dzięki niemu i jego nauce jestem tu teraz, prę wciąż na przód, podążając wbrew nurtowi, wykorzystując okazję. Patrzę, słucham – wyciągam wnioski i uczę się. Wybaczam, ale nigdy nie zapominam… i zawsze osiągam cel.

Leży tu zwinięty w kłębek. Euforia miażdży mi pierś w rytm jego zdławionego oddechu. Omiatam wzrokiem okolice i czuje się bezpieczny. Spełniony.
Mimo jego słów, mimo śmiechu czuje się zwycięzca. Choć przez chwilę, jedną małą sekundę. Dopiąłem swego. Oto przede mną leży moja ofiara. Przegrana, przygwożdżona do ziemi. A ja stoję. Jeszcze…”


***
Opary wciskały się w każdy por jego skóry, owijając szarawym puchem całe ciało. Mamiły wzrok wirując stęchłymi obłoczkami na granicy wzroku. Słuchu jednak nie mogły oszukać, choćby wciskały się do uszu, wwiercały w samą podstawę czaszki – te kroki i tak było słychać.
Fierfek…

Wypad do przodu, na prawą nogę – chwyt za krawędź kamizelki - wydech/poderwanie (ciężko, drogą ręką) – plecami o ścianę – wypchnięcie

- Mike w prawo!!! – sam JT ruszył w lewo, kiwnął lekko głową drugiemu weteranowi by ruszył za nim. Grant jednak miał swoją wizję. W sumie dobrą jak spojrzał na to Scorch, w tym samym momencie usłyszał szczeknięcie. Bestia nie miała widać powodu by martwić się umierającym doktorkiem. JT pchnął go nieznacznie do przodu, sam zaś rzucił się w lew, tuż za gruzy sterczące smutno z rozprutego betonu. Walnęło – pocisk wszedł czysto w kamizelkę rozrywając wzmocniony blachą materiał równie łatwo jak wnętrzności mężczyzny, który jeszcze niedawno cierpiał na kosmiczne ADHD; wyszedł plecami, z cała zawartością ofiary. Krew i tkanka bryznęła na ścianę tworząc abstrakcyjne graffitti na szarym betonie.
Osłaniając głowę, saper uniósł przed siebie karabin i zaczął odczołgiwać się od miejsca, w którym przed chwilą stała jeszcze jego ofiara. Słuchając dudniących kroków zakutego w stal obcego zachodził w głowę, skąd twór Molocha mógł się wziąć w Jorku. Do tej pory na wybrzeżu raczej spontanicznie spotykano twory Bestii. Front był w końcu daleko, a siedzący nad Michigan Drugi dobrze bawił się w Detroit i jak dotąd nie wykazywał chęci mieszania się w sprawy Zgniłego Jabłka. Sam papa Moloch raczej wykazywał dotąd większe zakusy na meksów niż na patryjebów Collinsa. Co się zmieniło? Albo, o czym nie wiedzieli?

Blaszak ruszał się ociężale, tyle zdołał wywnioskować po odgłosie kroków, wydawało mu się też, że raczej ruszył w stronę Granta. To była szansa, którą pewnie przewidział stary cwaniak. Ruszył za jednym z nich – drugi będzie miał chwile na improwizację.
Scorch szybkim ruchem poderwał się do pozycji kucającej i przez szczelinie w murze zlustrował okolicę. Jednocześnie położył eM-ke n kolanach i już majstrował przy plecaku. Gdy tylko naocznie potwierdził swoje przypuszczenia, rzucił okiem w czeluść plecaka. Z uśmiechem wyciągnął kawałek C4 z przygotowanym wcześniej detonatorem. Gdy go wydobył, zamknął plecak i zrywając się do truchtu przerzucił go na grzbiet. Karabin zwisał swobodnie na trzypunktowym pasie u jego uda.
Uważając na gruz i okolice, wyciągnął pistolet – bardziej gdyby ktoś chciał do niego podejść niż na maszerująca konserwę – druga ręką ustawił detonator na 3 sekundy.
Po chwili dopadł już do strzępów ściany za plecami stwora. Był teraz od niego 30 metrów i wszystko było by w miarę pięknie gdyby di’kut nie bał na cel Granta z jego granatnikiem…
- Ej, Ty tam, zakuta pało TU JESTEM ! – ryknął JT jednocześnie wybiegając w pełnym pędzie w stronę odległej o kilka metrów kolejnej ściany. W biegu oddał pojedynczy strzał gdzieś ponad blaszakiem…

***

„Obyś wykorzystał okazję Grant, mogę nie mieć drugiej. Rzeka betony płynie w około, zaraz przetnie ją rzeka ołowiu, a ja do schronienia mam jeszcze z pięć długich metrów…
Nie upuść ładunku, uważaj na nogi, leć jakby gonił cię sam diabeł. Albo gorzej.
Ściaanaaaa”
aaaAAA! Kur…
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline