Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2011, 23:36   #10
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Naśladując chorągiewkę trzymaną w rękach pędzącego stworzenia, Ryuushou przybrał jedynie zdziwioną minę, w cale nie oponując sytuacji, w której się znalazł. Pozwolił, aby to Fluffy prowadził, co zaoszczędziło mu wysiłku, który włożyłby w samodzielne zlokalizowanie stacji kolejowej. Dzięki szybkości jego przewodnika, prędko totarli do owego miejsca i zajęli dwa ostatnie wolne miejsca w jednym z przedziałów. Towarzysze ich podróży szybko opuścili chłopców, i wtedy na zwolnione miejsca wgramolili się owi nieszczęśni mężczyźni. Dwójka potężnie umięśnionych, przepoconych dryblasów prawdopodobnie pomimo nie posiadania takiego zamiaru, naruszyli granice grzeczności.


- To bardzo nieładnie naigrywać się z biednych ludzi. - Shimizu odezwał się zupełnie tak, jakgdyby zaczepki drabli nie wywarły na nim żadnego wrażenia. - Panowie chcą zwrócić na siebie uwagę? Jeśli tak, to jest wiele innych sposobów na to, żeby się wyróżniać.
Jeden z łysych osobników spojrzał na muzyka i ponownie dźgając go paluchem w pierś powiedział.
- Ty nie bądź se, taki mądry! Myślisz, że se jestes ślepy, to se możesz mówić co chcesz?- mięśniak widocznie zadowolony z tej wypowiedzi, jeszcze raz przycisnął serdelkowaty paluch do piersi chłopaka po czym wygodnie oparł się o ścianę przedziału.
Fluffy usiadł, wyprostowany i wlepił wzrok w jednego z dryblasów. Gdy tylko jego dłoń ponownie zbliżała się ku Shimizu, kotoczłek zmrużył powieki i prychnął głośno w stronę osiłka. Nie odezwał się jednak ani jednym słowem, wciąż przeszywając mężczyznę wzrokiem.
- Ten zwirzak, coś se, chyba chce se.- powiedział jeden dryblas do drugiego.
- Pewnie, se głodny, bo go se ślepiec nie nakarmił.[/i] - odpowiedział łysy towrzyszy i wybuchnął głupkowatym śmiechem.
- To nie jest żaden zwierzak. - Ryuu oburzył się. To Fluffy! - dodał z wyrzutem.
Chłopak o kocich uszach nie odwrócił ani na moment wzroku. Jego ucho drgnęło leciutko, kiedy Ryuushou się odezwał, ale wciąż świdrował wzrokiem łysego mężczyznę.
- Te ślepiec, weź se tego zwierzaka, se nakarm, bo sie gapi, jak bym se był żarciem. - powiedział łysol do Ryuu ponownie dźgając go paluchem, tym razem w ramię.
- Oh! - chłopiec drgnął. Może faktycznie ma pan rację... - spojrzał na pyszczek Fluffy’ego. Zjadłbyś coś? - zapytał cicho.
- Nie - odparł równie cicho, a jego usta powoli zaczęły wyginać się w uśmiechu, ukazując jego białe kły.
Przechylił głowę na lewo, przerzucając swój wzrok na drugiego dryblasa. Shimizu wciągnął powietrze nosem, jakby dopiero teraz zwęszył przykry zapach, którego źródłem byli mięśniacy.
- Wiesz co Fluffy? Coś tu pachnie rybą... - powiedział z podekscytowaniem. O tam! Na przeciwko nas! Czuję to wyraźnie! - krzyknął z ekscytacją wskazując palcem na dwóch mężczyzn.
- Te brałeś se jakieś ryby? - zapytał jeden łysol drugiego.
- Se nie brałem. Pewnie ślepiec se nie wie, jak se ryba pachnie. - odpowiedział drugi i przytaknął sobie ruchami głowy.
Najbystrzejsi to oni nie byli.
- Ale... Fluffy! One MÓWIĄ!
- To nie ryby, Ryuu... - odparł powoli, sięgając do pasa i wyciągając jakby znikąd porcelanową maskę przedstawiającą szaleńczo roześmianą mordę kota. Nałożył ją ostrożnie na twarz i ponownie wlepił swój wzrok w mężczyzn, przechylając głowę tym razem w prawo.
- Te to, se są jakieś wariaty! - powiedział jeden z drabów. - Albo jakieś se klauny se. - dodał po chwili patrząc na maskę kotoczłeka.
Drugi natomiast mocno dźgnął muzyka w mostek i grubym głosem powiedział:
- Kogo ty se rybą nazywasz!?
- Panie Rybo! Proszę mnie nie dotykać. Tak nie zachowują się ryby...
Fluffy podniósł się z siedzenia i nachylił nad jednym z mężczyzn. Nad tym, który ośmielił się ponownie dźgnąć muzyka w pierś. Jego twarz, a raczej psychodelicznie roześmiana maska, znalazła się tuż przed twarzą mężczyzny.
- Fluffy...? - rozbrzmiał wystraszony głos Shimizu. Gdzie jesteś? O nie, zgubił się! - powiedział po omacku badając dłońmi miejsce, w którym przed chwilą siedzial jego kompan.
Fluffy nie odpowiedział, ale nie chciał, by przyjaciel się o niego martwił, tak więc pacnął chłopaka ogonem po twarzy, by się mógł uspokoić.
- Zabierz Pan se tego swojego zwierzaka se. - powiedział łysol w którego wpatrywała się kamienna twarz po czym chuchnął w pysk kota ( przyjemne to dla posiadacza maski nie było ) i kładąc wielką łapę na jego piersi pchnął go na siedzenie.
Fluffy skrzywił się pod maską, ale na dotyk łapska mężczyzny zareagował niemal natychmiastowo. Złapał za jego nadgarstek, pociągnął w swoją stronę i jakimś cudem wygiął się tak, że mężczyźnie na twarzy odbiła się kocia łapa z drewnianej podeszwy sandała kotoczłeka.
Łysol odleciał do tyłu uderzając głową o ścianę przedziału, a jego kompan poderwał się z miejsca i wziąwszy zamach swym wielkim łapskiem, wyprowadził cios w stronę Flufiego z okrzykiem.
- Ty se, nie pozwalaj!
Wszystko przerwał przenikliwy gwizd, wydobywający się z ust Shimizu. Dźwięk ten był niesamowicie wysoki, a coś zdawało się go dodatkowo wzmacniać. Efekt z pozoru nieszkodliwego dźwięku był jednak zatrważający. Dryblasy złapały się za głowę, w które dosłownie wwiercał się ów dźwięk.
- Khhhh! - Fluffy prychnął, kuląc się gdzieć w kącie przedziału, starając się szczelnie zatkać uszy.
Nieprzyjemny, świdrujący, wwiercający się w mózg gwizd przeszył go na wylot. Wtedy dźwięk ustał. Dryblas trzymając się za głowę zatoczył się po przedziale i jęcząc z bólu. Drugi którego twarz zdobił odcisk kociej łapy, wstał ze swego miejsca i zobaczywszy skulonego na ziemi Flufiego postanowił silnie go kopnąć. Fluffy, któremu gwizd ciągle świdrował w mózgu, nawet nie zauważył zbliżającego się mężczyzny. Miał zaciśnięte powieki i starał się powrócić do normalnego stanu, co zakłóciło silne kopnięcie. Spojrzał ‘spod byka’ na przeciwnika, kiedy jego maska upadła z cichym hukiem na podłogę.
- Fluffy! - to Shimizu poderwał się z miejsca, rzucając się na tego, kto ośmielił się zaatakować jego przyjaleciela.
Ryuushou jak opętany zaczął okładać go drobnymi piąstkami. Uwagę Fluffy’ego zwróciło coś brzęczącego na korytarzu. Jego uszy drgnęły, źrenice się rozszerzyły, a on sam zignorował wszystko to, co działo się w przedziale i wychylił głowę za drzwi.
Co wykorzystał jeden łyso mocno łapiąc kotoczłeka za ogon i ciągnąc do siebie.W tym czasie jego partner odrzucił jedną rękę muzyka na siedzenie i stwierdził.
- Tacy se twardzi byli, a to se są zwykłe mięczaki se.
- PHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHH! - prychnął głośno, machinalnie sięgając po szablę przypiętą do jego pasa. Lecz tu nie ostrze było istotne. Istotna była wielka, czerwona ryba przywiązana do rękojeści, ciągle wesoło dyndająca. Fluffy zamachnął się nią.
- FISH SMASH! - krzyknął rozwścieczony, a rybka przybrała ogromnych rozmiarów, wgniatając osiłka w podłogę.
Następnie rzucił mordercze spojrzenie drugiemu, dokonując zamachu na niego.
- Nigdy... Nie... Łap... Mnie... Za... Ogon... Kiedy... Tego... Sobie... NIE... ŻYCZĘ! - krzyczał, tłucząc mięśniaków rybą, choć już nie takich pokaźnych rozmiarów, jak wcześniej.
Hałas, jaki panował w wagonie pozwolił Ryuushou na częściowe postrzeganie rzeczywistości, toteż kiedy spostrzegł Fluffy’ego robiącego z dryblasów miazgę, na jego twarzy odmalowało się zakłopotanie.
- Już starczy, Fluffy, już starczy... - powiedział z nieśmiałym uśmiechem, pragnąc nie zwracać na siebie gniewu towarzysza.
Fluffy, jak za dotnięciem czarodziejskiej różdżki, przestał. Schował swój miecz... rybę... I spojrzał w stronę Ryuushou. Wyszczerzył zęby, jak to miał w zwyczaju.
- Nic ci się nie stało? - zapytał po chwili, nadal z radosną miną, jakby całkowicie zapominając o swojej złości na nieprzytomnych osiłków.
- Nie. - odparł, a z wydechem ulgi zdawał się wypuścić obłoczek pary, tak pasujący do gorącej atmosfery w wagonie. I... przepraszam że sprawiłem ci ból. - chłopak otworzył swoje oczy i smutne spojrzenie uktwił w podłodze.
- Nic się nie stało! - odparł radośnie Fluffy, siadając tuż obok białowłosego. - Nie powinni byli cię zaczepiać - dodał po krótkiej chwili, spoglądając na dwa nieprzytomne ciała.
- Może to ja byłem niemiły... - niewidomy chłopiec zadumał się. Ale naprawdę pachną... rybami. - zachichotał, zerkając na Fluffy’ego.
- Tak... ale niesmacznymi rybami - stwierdził, a jego twarz wykrzywił grymas zniesmaczenia.
- Bo wiesz, ryby dzielą się na te, które są smaczne i na te, których nie da się zjeść. Tak mówił Sephir... albo podobnie. - Fluffy podrapał się po głowie, próbując sobie za wszelką cenę przypomnieś słowa owego Sephira.
W końcu jednak wzruszył ramionami, uśmiechając się szeroko.
- Sephir... - potwórzył Ryuu. Wspominałeś już o nim. Kto to? - zapytał, wygodnie się rozsiadając.
- To... - Fluffy zastanowił się przez chwilę.
- Opiekun. - powiedział po dłuższej chwili, wpatrując się przed siebie nieobecnym wzrokiem.
- Ktoś... bliski?
- Kiedyś - odparł obojętnie.
Młody mag zamilkł.
- Bliscy... ja nawet nie wiem, czy jakichś mam. -
- Masz! - krzyknął radośnie Fluffy.
- Tak myślisz? Znasz ich?
- Ja mogę być jednym z nich - stwierdził. - Jeśli chcesz - dodał, uśmiechając się szeroko, jakby to była najzwyklejsza propozycja na świecie.
Ryuushou cały się rozpromienił, błyszcząc niewidzącymi oczyma.
- Naaapraaawdę? - zapytał z podekscytowaniem.
- Aye!
- To cudownie! - Shimizu podskoczył.
Fluffy uśmiechnął się szeroko, wpatrując się swoimi zielonymi ślepiami w przyjaciela. Po chwili wstał, przybliżył się do niego i ostrożnie, choć niespodziewanie, przytulił go do siebie, mrucząc cicho. Wykorzystał także moment, by musnąć językiem ludzką skórę na szyi Ryuushou. Chłopak odzwajemnił uścisk ale zaśmiał się pod wpływem łaskoczącej pieszczoty.
- Fluffy, jesteś pieszczochem! - zakrzyknął radośnie.
Nie odpowiedział. Oddychał spokojnie, mrucząc cicho pod nosem, a jego ogon podrygiwał radośnie.

Po dyskretnym wypchaniu ciał mężczyzn poza przedział, chłopcy przez resztę dnia mieli względny spokój. Nikt ich nie nachodził ani nawet nie zaglądał do środka. Prawdopodobnie to, co znajdowało się poza przedziałem, było wystarczające, aby zniechęcić ewentualnych poszukiwaczy wolnego miejsca. Shimizu położył się na zwolnionych miejscach, zdejmując wcześniej z pleców swój plecak i drewniany futerał na skrzypce. Tak przynajmniej powiedział, kiedy Fluffy zapytał się co to jest.

Resztę dnia obaj magowie spędzili razem, rozmawiając na różnorakie tematy. Ryuushou opowiedział koto-podobnemu o Lalivero, mieście w którym spędził ponad cztery lata. Chłopiec zdradził przyjacielowi przydomek, którym go tam obdarzono - "chłopiec, który spadł z nieba". Było to przezwisko o tyle absurdalne, o ile prawdziwe. Shimizu opowiedział Fluffy'emu o tym, iż pewnego razu otworzył oczy i nie wiedział kim jest, jak się nazywa, ani skąd pochodzi. Mówiąc o tym zaniku pamięci, młodzieniec wyraźnie się zasmucił, ale rozpogodził się, gdy podjął wątek opowieści o magicznych dokonaniach swoich skrzypiec. Był to jedyny jego łącznik z przeszłością, bowiem instrument spadł wraz z nim i na całe szczęście był bez uszkodzeń, a zarazem narzędzie pracy i zarobku dla zagubionego chłopca. Shimizu wyjaśnił, że grał na skrzypcach podczas różnych uroczystościach i okazji, co zapewniło mu sympatię zachwyconych nim ludzi i mały majątek, który szybko się roztopił, gdy Ryuushou postanowił się wybrać w podróż do Magnolii...

Tak więc minął im dzień, a Ryuu, zmęczony snuciem opowieści o przeszłości, którą pamiętał, zasnął kiedy słońce jeszcze nie zdążyło całkowicie zniknąć za widnokręgiem...


Obudził się w środku nocy. Jak najciszej mógł, ściągnął swoje skrzypce z półki i opuścił przedział, w którym zostawił śpiącego Fluffy'ego. Shimizu otworzył rozmarzone oczy i rozejrzał się zmieszany. W umyśle widział błyszczące niebieskim światłem linie i fale rozchodzące się w powietrzu, będące dźwiękiem pędzącego pociągu. Dzięki nim widział doskonale... o ile można pokusić się w jego przypadku o słowo "widział". Chłopiec odszukał wyjście z wagonu. Gdy go opuścił, wspiął się bo drabince, prowadzącej na dach. Uważnie stawiając stopy na poręczach, dotarł na płaski szczyt wagonu. Rozsiadł się na jego środku, krzyżując nogi i położył na kolanach futerał. Nim go otworzył, zawahał się, co zdradziło drgnięcie ręki. Ryuu pokonał jednak jakiś wewnętrzny lęk i wyciągnął ich zawartość.


Chłopiec oparł skrzypce o swoje ramię i położył smyczek na strunach, lecz nie poruszył nim w żaden sposób. Zamknął oczy, a z jego ciała zaczął bić jakiś wewnętrzny blask. Ryuushou był niczym latarnia na dachu wagonu pędzącego pociągu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=sDxwcP9VE-c[/MEDIA]

Dźwięk maszynerii stał się cichszy, i jakby przytłumiony. Po chwili rozbrzmiały niepasujące do pociągu dźwięki instrumentów, mające źródło w maleńkich, ale rosnących, świetlistych nutkach, które zawisły w powietrzu. Smyczek poruszył się po strunach. Shimizu rozpoczął grę, każdym ruchem wysyłając w powietrze lśniące nutki. Dźwięk skrzypiec był także przytłumiony, ale na tle wszystkich innych dźwięków, był najwyraźniejszy. Ręka ślepego muzyka poruszała się trzymając narzędzie, na wzór morskich fal. Biegła na przemian do przodu i do tyłu, w niektórych momentach zwalniając i wprawiając struny w inny rodzaj drgania, a w jeszcze innych przyspieszając. Ryuushou zatrzymał dłoń na chwilę, ale nie zapadła cisza. Ze lśniących w powietrzu nut dobiegała melodia innych instrumentów. Po krótkiej chwili Ryuushou wrócił do gry, a dźwięk skrzypiec stał się głośniejszy i jeszcze bardziej wyrazisty. Zdecydowanie dominował nad wszystkim innym, był czysty, szlachetny i potężny, a kiedy zdawał się osiągnąć punkt kolejnego stadium rozwoju Ryuushou znowu zatrzymał się. Z nut znów wydostała się melodia piszczałek, fletu, i bębnów. Wszystko to było takie nierealne, nieprawdziwe, niczym ze snu. Chłopiec siedział bez ruchu i wręcz zdawał się tworzyć muzykę swoją magią, która rodziła dźwięki wszelakiego rodzaju. We wszystkim panował jednak ten sam rytm, co nadawało tej niesamowitej orkiestrze jeszcze bardziej imponujące brzmienie. W końcu dłoń maga znów się poruszyła, ale dźwięk jaki wydały skrzypce, nie był do nich podobny. Brzmiał jak ich chór, chociaż wydostawał się tylko z jednego instrumentu, dopiero po chwili krótkiej przerwy powrócił do dawnej formy. Melodia rozchodziła się we wszystkich kierunkach, wraz z nutkami, które wzlatywały w powietrze po każdym ruchu maga. Skrzypce znów stały się niekwestionowanym królem melodii, wyznaczającym rytm, harmonię i tempo. Dźwięki instrumentów wkrótce zaczęły się przeplatać, czyniąc z gry rzemiosło na wzór krawiectwa, a nuty tańczyły w powietrzu, drgając, podskakując i obiegając maga. Wyglądały na żywy twór, węża stworzonego ze świetlistych, pulsujących nut, który mnożył się i dzielił na mniejsze, przyspieszając swe obroty wokół ciała maga, aż wreszcie po kilku ostatnich ruchach zniknął wzlatując do gwiazd...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 23-01-2011 o 00:53.
Endless jest offline