Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2011, 12:53   #29
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Agenci

James DeLucca i dr Charli Newsom

Wypuścili Was. Smutny pan oddał większość Waszego sprzętu a resztę obiecał oddać jutro. Zostaliście uspokojeni i zapewnieni, że rzeczy zostaną zabezpieczone. Poinformował Was również, że możecie wziąć na jutrzejszą akcje broń służbową. Długą w formie kałacha lub kałacha skróconego i krótką w formie rewolweru lub colta 1911. Na koniec usłyszeliście, żebyście nie opuszczali miasta i dostaliście adres taniego, bezpiecznego hoteliku. Całość wygłoszona beznamiętnym, znudzonym tonem.

James

Stałeś właśnie w słynnej Pierwszej. Życie normalnie jak przed wojną. Czyści ludzie, uprzątnięte ulice, uśmiechnięci mundurowi, oświetlenie elektryczne. Nawet nie daleko budowano wieżowiec. Do tego mogłeś się cieszyć tymi widokami. Żyłeś. Co prawda zwracając przy okazji pilną uwagę FBI ale żyłeś. Nawet nieźle rozegrałeś sprawę z kartami jakie miałeś. Szkoda tylko samochodu... I tak nie był Twój. Będzie trzeba to kupisz w Detroit albo podchrzanisz jakiś dla Twojej nowej "ekipy".

Charli

Żyłaś. Nie wiesz jakim cudem ale żyłaś. Mimo usilnych starań maszyn i ludzi. Mimo aresztowania przez jakąś bandę obdartusów żyłaś. W sumie dzięki DeLucce. Tylko czemu ciągle mu nie ufasz?
Chemiczna mgła podrażniała gardło, ograniczała widoczność. Światło z sporadycznie rozstawionych lamp z trudem się przez nią przebijało. Niedokończona budowa wieżowca straszyła jak oberżnięty piłą kikut. Po ulicach snuli się ludzie. Obdartusy i menele. Gliniarze przyglądali się wszystkim z podejrzliwością. Pięknie! Niech żyje Nowy Jork!


Derek zaciągnął się papierosem.
- Chodźmy się gdzieś napić. I pogadać.

Bob Denton

Łuseczka była jednym z niewielu barów w Pierwszej. Niedaleko koszar, z wejściem w jednym z zaułków. I urzędasy muszą się czasem rozerwać.
Lokal był podzielony na dwie sale. Parkiet i sale właściwą. Oddzielona zasłoną część taneczna była teraz pusta. Wyłączony kolorofon nie oświetlał jeszcze tańczących ludzi. Cicha i spokojna muzyka cicho pobrzmiewała. W lokalu było mało osób. Oparty o bar młody barman czytający książkę w słabym świetle tylko od czasu do czasu odrywał się od lektury by obsłużyć kogoś z gości. A tych nie było wiele. Oprócz Ciebie była tylko grupa młodych ludzi. Dwudziesto-pięcio-trzydziesto latków. Pili piwo, śmiali się. Wśród nich był Twój przyszły towarzysz.



Siedział obejmując trochę od niego młodszą brunetkę. Śmiał się z jakiegoś dowcipu i coś głośno dowodził. Nie wyglądał na żołnierza. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Siedział tak by widzieć całą salę, mimo, że towarzystwo było mocno podchmielone on się trzymał nieźle. Gdy wstawał do toalety zobaczyłeś też, że ruchy ma pewne i oszczędne. Jak żołnierz. Ale czegoś Ci w nim brakowało. Ciężko Ci było ocenić czego. Nie miał paranoi, po prostu był ostrożny. Może to? Nie. Coś innego. Tylko co?
Dopijałeś właśnie pierwsze piwo gdy niespodziewanie barman postawił przed Tobą drugie.
- Tamten pan zapłacił.
Michael widząc tę scenę przepił do Ciebie unosząc swój pokal.

Buntownicy

John Grant

Huknęło. Huknęło jakby ktoś strzelał z jakiejś pieprzonej haubicy. Odruchowo się schyliłeś. Solidna betonowa ściana za którą nie dawno się kryłeś stała się mniej solidna jakieś piętnaście centymetrów od Ciebie. Gruz i pył prysnął na wszystkie strony. Chuja z tym. Ściągnąłeś spust. 40 mm pocisk uderzył prosto w środek pancernego korpusu tak jak wcześniej granat wystrzelony przez Scorcha w marines. Efekt był podobny, co prawda cel był ciężej opancerzony ale też i dostał z poważniejszego kalibru. Pocisk przebił stal i wybuchł kierunkując całą swoją siłę w mutka. Eksplozja łamała i rozrywała skórę, kości i wnętrzności tworu Molocha. Skurwiel zginął szybko upadając z wielkim hukiem. Z przodu pancerza działa wielka dziura z papką w środku. Gdyby ktoś podszedł mógłby zobaczyć jak w czerwieni bielą się potrzaskane kości. Jak kawałek serca przylgnął do nienaruszonego naplecznika. Nikt nie zajrzał.

JT

Twój strzał rozproszył muta. Może nie mógł się zdecydować na cel? Może celownik mu przekłamał? Prawda była taka, że pocisk wystrzelony przez niego zamiast urwać Grantowi łeb przy samej dupie wbił się w ścianę. Solidną betonową ścianę. Nie przeszedł na wylot ale nie wiele mu pewnie brakowało. Grunt, że stary weteran Posterunku miał czas by ściągnąć spust. Jedyna Wasza szansa, pocisk M443 był zdolny przebić pięciocentymetrową blachę, poradził sobie i z PW. Tonowy potwór, aż na usta ciśnie się określenie "Moloch" padł na plecy z wielką dziurą zamiast piersi. Pył unosił się jeszcze przez chwilę. Nie padł ani jeden strzał. Przez wcześniejsze strzały stwora i wybuch granatu ledwo co słyszałeś. Ale słyszałeś. Co prawda już nie długo...

Huknęło. Błysnęło. Nic nie widzieliście nie mówiąc już o słyszeniu. Po chwili przestaliście też czuć. Ostatnim co pamiętacie było solidne uderzenie w potylicę.

Więźniowie

John Grant

Przytomność wróciła Ci w celi. Ręce i nogi tkwiły Ci w zatrzaskach, siedziałeś na metalowym krześle. Czułeś to wyraźnie, było zimne jak cholera.
Przed Tobą, za biurkiem, znacznie wygodniej siedział mężczyzna. Trochę młodszy od Ciebie, w mundurze z uśmiechem na twarzy. Śmierdział szpiclem na kilometr. Miałeś do tego nosa.

JT

Obudził Ciebie głos. Męski, nie miły dla ucha, schrypnięty.
- Jonathan "Scorch" Traviss. Odznaczony za odwagę w bitwie pod Ashley. Przeniesiony do Trzeciego Batalionu Zwiadu skąd zdezerterował wcześniej zabijając swój oddział. Kogóż to można spotkać w środku Nowego Jorku...
Głowa tętniła tępym bólem. Spróbowałeś sięgnąć do niej ręką. Nie mogłeś, coś Ciebie krępowało. Otworzyłeś oczy, ktoś przypiął Ciebie pasami do krzesła. Mogłeś poruszać tylko głową. Ostre światło raziło po oczach, uniemożliwiało zobaczenie mówiącego. Cholera, nie trzeba być geniuszem by skumać kim jest ten kolo.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline