Zdążyli na napisy końcowe. Tak w sumie można byłoby to ująć. Ominęły ich fajerwerki, popisy FX, przydługie sceny walki i wszystkie te bajery towarzyszące finałowemu starciu dobra ze złem.
Migające światła ambulansów, płonący wrak samochodu, obok drugi, umazany czymś … wołałaby pozostać w błogiej nieświadomości co to było. Zgiełk GSRów wokół domu, gromadzący się gapie, a nad tym wszystkim formująca się ciężka aura nawiedzenia. Czuła jak żołądek podchodzi jej do gardła.
Przyjechali za późno.
Informacje uzyskane w chwilę po zaparkowaniu były już trochę bardziej uspokajające. Doszło do starcia. Kawaleria spóźniła się z misją ratunkową, lecz główni bohaterowi tej akcji udowodnili jakimi są twardzielami i sami ochronili swoje tyłki. Świetna robota. Zabili również głównego evila i oprócz własnych uratowali również dupska tych których oryginalnie mieli chronić. Choć raz … Dwoje funkcjonariuszy MR; Emma Harcout, wyszła bez szwanku, twarda babka,jak jakiś rzeźnik pocięła mordercę. Mniej szczęścia miał jej partner… przed chwilą odwieziono go na sygnale do szpitala. Nieźle oberwał, teraz wszystko w rękach siostrzyczek… Jednak i on miał więcej szczęścia od tych biedaków rozsmarowanych dookoła na murawie, zbierających się już ochoczo i chmurnie w komitet nawiedzeniowy… Przypominająca mgłę mlecznobiała poświata zagęszczała się nad gsrowym humvee.
Czekał.
Zauważyła go po chwili. Ubrany w oczywisty aż do bólu długi prochowiec, ćmiący papierosa i napawający się własną tajemniczością. Finch O’Hara we własnej osobie. Stał w cieniu, w oddali, przy parkanie oddzielającym jedną z posesji przy ulicy, praktycznie niezauważalny w całym tym zgiełku.
Gdy ich oczy spotkały się skinął głową i rzucając na ziemię niedopałek ruszył w boczną uliczkę.
„No taaa”
Audrey nie potrzebowała kolejnego zaproszenia by podążyć za swoim widmem. Mimo wszystko ono nastąpiło, wraz z pokazem imponujących umiejętności rozpraszania duchowych zgromadzeń. Pstryk palcami i mgła nad wozem GSR rozwiała się.
Niezła sztuczka panie Finch… imponujące…
„Idziesz czy nie?” – usłyszała przy uchu głos O’Hary, dość popisowy sposób na zmuszenie ją do pośpiechu.
Całkowicie zresztą niepotrzebne. No chyba że chodziło o kolejne zaprezentowanie swoich nadzwyczajnych umiejętności i udowodnieniu że przy jednym Finchu całe MR to banda nic nie wartych popaprańców…
Czekał za rogiem, ćmiąc kolejnego fajka. Ten sam koleś którego oglądała rankiem w kostnicy, w tej chwili jak najbardziej żywy. Żywy. No właśnie. Nie żywy "inaczej", zombiak, pijawa czy inne ustrojstwo. Żywy w sensie NIE EMANUJACY. Nic w nim nie było, nic nie wskazywało na to że koleś jeszcze niedawno był martwy jak… trup i kradł ciała rannych wiedźm by załatwić własne brudne sprawunki…
Kolejna sprawa to informacja jaką miał jej do przekazania imć Finch.
W MR jest kret. Ktoś z wysoko postawionych. Sługa Mythosa.
"Nie ufaj starej gwardii. Nikomu spośród tych wysoko w hierarchii MR. Nikomu. Tam gdzieś jest sługa Mythosa. Kret"
To byłoby na tyle. Informacja o krecie i przeprosiny za porwanie ciała były celem ich spotkania i jedynymi kwestiami jaki pan „legenda” Finch był łaskawy z nią omówić. Jeśli chodzi o resztę pytań jakie miała do niego, czy choćby rozwinięcie kreciego tematu, facet okazał się totalnym dupkiem i bufonem. W skrócie kazał im zejść z drogi i nie wtrącać się w jego robotę. Po kiego im w ogóle MR? Wystarczy sam jeden Finch O’Hara…
Wróciła w momencie gdy jeden z wozów GSrów ruszał z podjazdu. Jak ją poinformowano, odtransportowano nim całą rodzinę trojaczek w asyście Emmy Harcout. Prost do MRu. Cholera.
Drugi z pojazdów szykował się właśnie do drogi. Dołączyła do nich zajmując miejsce tuż obok czarnego worka na zwłoki i jego rozczłonkowanego lokatora. Poszukiwanego mordercy jej trojaczek i niedoszłego kolejnych. Bez słowa odcięła kosmyk włosa z warkocza trupa i po zapakowaniu w torebkę na dowody schowała do kieszeni.
Ostatnio edytowane przez Merigold : 23-01-2011 o 21:12.
|