Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2011, 22:56   #28
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Ykf-7ZuDnz0[/media]

Mutant był martwy jeszcze zanim dezaktywowało się pole chroniczne. Patrzyłam na rój wystrzelonych pocisków i błyszczące krople chemikaliów uwięzione za kurtyną falującego powietrza i wiedziałam, że nie może tego przeżyć. Ciekawe czy on również to wiedział i czy fakt jego rychłej nieuniknionej śmierci wywierał na nim jakiekolwiek wrażenie. Stwór pomimo swojej obrzydliwej zwyrodniałej konstrukcji bezwzględnie dysponował rozumem. Pozostawało niewiadomą czy tkanka sama w sobie była inteligentną formą życia czy raczej dysponowała umiejętnością adaptacji i czerpała z pożytków obecnego nosiciela. W tym przypadku nawet trzech. Tak czy owak trzy ludzkie mózgi wbudowane ściśle w jego strukturę przetwarzały informacje nadzwyczaj sprawnie. W połączeniu z jego szybkością i wykształconymi kończynami, które same w sobie okazały się zabójczą bronią, czyniło go to cholernie niebezpiecznym wrogiem. Mielimy szczęście. No i pięciopalczasty prototypowy cud technologii. Bez jednego i drugiego przerobiłby nas na krwawą miazgę i prawdopodobnie wchłonął, zaabsorbował jak tamtych trzech nieszczęśników.
Czym w ogóle był? Przemyślaną bronią biologiczną? Eksperymentem, który wymknął się spod kontroli? A może dawną, zapomnianą już formą życia, reliktem zamierzchłego świata, który uśpiony przez dziesiątki setek lat wegetował w Altstadt, pośród podziemnych ruin, uschniętych trupów i nieprzeniknionej ciemności? Nikt tak naprawdę nie wie co skrywa to podziemne cmentarzysko. Nie uda ci się domyślić choćbyśwysilił wszelkie pokłady wyobraźni.


Dziwaczne myśli przebiegały mi przez głowę kiedy oglądałam widowiskowy finał naszego prywatnego przedstawienia. Mutant wierzgał jeszcze, trawiony ogniem. Może to tylko mięśnie drgały konwulsyjnie w ostatnim agonalnym krzyku a może żył jeszcze przez chwilę. Prawdę mówiąc nie miało to znaczenia.

Wygrane starcie. Rzekomo. Każdy wyniósł mniejszą lub większą pamiątkę. Moja była o tyle złośliwa, że będzie przypominać mi o jego szkaradnych trzech gębach ilekroć spojrzę w lustro. Krwawa pręga biegnąca od obojczyka aż po policzek piekła dotkliwie i puchła w oczach. Przypominała o mojej ziemskiej łupliwej powłoce i o wąskiej szczelinie jaka dzieliła mnie od śmierci. Zdaję się, że stracę co nieco ze swojej, i tak nie wyszukanej urody. Ale zachowam życie. Uczciwy układ.

W tym czasie pojawił się ten koleś. Ten, który mignął mi za drzwiami magazynu i do którego się tak uroczo szczerzyłam zaślepiona bólem i do szczętu otumaniona.
Krótka schludna fryzura, czarny obcisły podkoszulek i coś w oczach... Miał oczy militarnego. Wspominałam, że nie lubię militarnych? Ta cała ich dyscyplina, wojskowa musztra i ślepe wykonywanie rozkazów napawają mnie wstrętem. Nie ma w nich ni krztyny wolnej woli. Ni krztyny swobody. Prawdę mówiąc, sądzę, że to ludzie, którzy woleliby nie być ludźmi. Którzy lubią łatwe drogi, woleliby zamiast krwi i serca być uposażeni w elektroniczne obwody, procesory i wtyczki prądowe do ładowania akumulatorów.
- A ty kurwa kto? - mój głos trącił nutą zmęczenia. Mimo to poderwałam broń i wymierzyłam prewencyjnie w nieznajomego.
- Wilhelm Fingst. – odpowiedział spokojnie. Miał zaciekawiony wzrok, który spoczął na rękawicy. – Co to jest?
- A co ma kurwa być? - wzruszyłam ramionami i opuściłam broń. Wiem, posrało mnie zupełnie ale chyba chwilowo straciłam wolę życia. Miałam już wszystkiego dosyć. - Doktorek spuścił ze smyczy swojego pupila. Daliśmy mu radę, choć nie obyło się bez strat własnych. Wyglądasz na militarnego. Jesteś pieprzonym militarnym Wilhelm?
Skinął głową i spojrzał na bezgłowe ciało.
- Umiem strzelać i przypierdolić w razie potrzeby. Jestem zatem… militarny. A wy, co tu robicie?

- Spieprzamy – znów zdobyłam się na ten głupkowaty uśmiech. - A co? Chcesz się załapać?
- No to wreszcie mamy coś wspólnego – obdarzył mnie drapieżnym uśmiechem od którego zjeżyły mi się włosy.
- Mów mi Nadia – mruknęłam jeszcze podnosząc się z klęczek. Chciałam czym prędzej iść do Kitla aka Przestrzelona Kolana.- Chodź, pogadamy z Doktorem Wszechmogącym.

Podeszłam do sukinsyna zwijającego się na posadzce. Słuchałam jego opowieści o nekrotkance wyłapując między wierszami informacje o kobiecie, a dokładnie jej mózgu zamkniętym w słoju z formaliną. Czy w tym świecie wszystko musi być wynaturzone, zaserwowane jak cień odbity w krzywym zwierciadle? Nawet miłość? To co odczuwał doktorek do niejakiej Elle może nią było, tyle, że jej wykrzywioną karykaturalną wariacją. Naszła mnie refleksja jak wiele ja byłabym skłonna poświęcić dla Borysa? Czy istnieją granice, których nigdy bym nie przekroczyła? Nie znalazłam odpowiedzi. Nie musisz ich znajdywać dopóki życie cię do tego nie zmusza. Więc wypięłam się arogancko na to pytanie.

- Substancje synchronizujące? - z zamyślenia wyrwał mnie spokojny głos Niklasa. Facet wydawał się opanowany ale potem niespodziewanie i bez hamowania się, kopnął mocno leżącego, z należytym zamachem aby zabolało. Doktor zwinął się z głośnym jękiem jak wygrzebany ze szlamu pędrak. Niklas nie czekają zaś na reakcję pozostałych schylił się i dalej, uniósłszy w górę korpus naukowca za jego zmiętolony kitel, potrząsnął mocno – Masz kurwa znieczulenie gnoju... A teraz gadaj... Co to za substancje?! Jak to szajstwo usunąć?!!
W odpowiedzi jednak jęki i szloch Gołębiowskiego zrobiły się jeszcze głośniejsze i żałośniejsze.
- Nie zabijajcie!!!

Naukowiec skomlał i łkał jak zdarta zapętlona płyta. Wznosił błagalne spojrzenie i wyłupiał oczy by zaraz uderzyć czołem w posadzkę. Czy naprawdę myślał, że mnie to wzruszy?

Niklas przez sekundę patrzył na tę przerażoną gębę i w końcu grzmotnął jej właścicielem o posadzkę laboratorium.
- Kurwa! - krzyknął i nawet nie starał się skrywać emocji. Na jego twarzy pojawił się wyraz nerwowego zniecierpliwienia – Nie wiem... Co robimy z tym konowałem?

Przyglądałam się przesłuchaniu, nadpobudliwie przestępując z nogi na nogę. Substancje pobudzające ożywiły mnie aż nadto, uśpiły ból i niemo dopominały się o działanie. Czułam, że moja druga, bardziej złośliwa i narwana cząstka występuje przed szereg. Wyłania się z mroku.

Słyszałam jak krew pulsuje mi w skroniach i krąży tuż pod skórą wartkim nurtem. Ciało zareagowało nim umysł jeszcze ułożył logiczną komendę.
Bestandiger nie zdążył nawet otworzyć ust, by ją powstrzymać.
To był litościwy strzał. W tył głowy.

Doktorek leżał teraz bezwładnie a wokół niego rosła czerwona kałuża. Strzępki mięsa ozdobiły podłogę niby egzotyczny designerski deseń. Nic nie mogę na to poradzić. Od samego początku czułam do niego niepowstrzymaną odrazę choć, jakby się dłużej nad tym zastanowić wcale aż tak bardzo się od siebie nie różniliśmy. Kiedyś piłam w barze z jednym ruskim jegomościem, jednym z tych religijnych opętańców. Chyba urwał mu się film i powtarzał ciągle i ciągle: „Nie widzisz pręta zbrojonego wbitego w oko twoje ale razi cię drzazga w oku brata twego!”. Może coś w tym było. Obcych ocenia się łatwiej.
Choć oczywiście doktorek ani nie był moim bratem ani śpiewka o prętach i drzazgach nie była dosłowna. Choć świrus od Krzyża pewnie nie silił się na alegorię a miał na myśli dokładnie to o czym pierdolił.

- Zbieramy się stąd - skomentowałam beznamiętnie chwytając z ziemi plecak.
Niklas gapił się na mnie tępo, niepewnym niedowierzającym wzrokiem.
Złapał mnie mocno za ramię i pchnął na ścianę laboratorium przytrzymując za kurtkę. Pokryta ściętą krwią mutanta, ząbkowana kosa pojawiła się między naszymi twarzami. Chłodna lufa mojego Walthera, która wkłuła mu się błyskawicznie między żebra nie zrobiła na nim chyba najmniejszego wrażenia. Zważywszy na dynamiczną mieszankę grymasów wściekłości i spokoju, nie wyglądał jakby się czymkolwiek miał teraz przejąć.
- Następnym razem Madchen – powiedział cedząc słowa przez zaciśnięte zęby - wstrzymaj się z wymierzaniem sprawiedliwości. Proszę.


Ojciec mi zawsze powtarzał, żebym nie ignorowała ludzi albo skończę jako samotna rachityczna bezdomna kupa szmat. Skończę jak matka. Kiedy o coś ładnie proszą – mawiał – powinnaś przynajmniej rozważyć ich punkt widzenia.
Na wspomnienie ojcowskich gówno wartych rad tak właśnie zrobiłam.
Nie pociągnęłam za spust.

Wzruszyłam niewinnie ramionami i odepchnęłam go lekko. Niklas odstąpił nie szukając grubszym zaczepek a później odwrócił się na pięcie i kopnął stygnącego trupa z całej siły okutym butem w potylicę. Ja zaś gapiłam się na jego jedno martwe puste oko, które błyszczało ujmująco, jak sfabrykowana gwiazda na sklepieniu kopuły.

- Co tobie koleś? Wyluzuj, dobra? - jęknęłam rozcierając ramię. - Przecież nie ciągnęlibyśmy go ze sobą, prawda? A żeby nadal żyć zdecydowanie nie zasługiwał.
- Wyluzowałem - odparł ścierając szmatą krew z buta. - Spalmy to miejsce.


Milczący dotąd Jankowski skomentował moje ostatnie działania.
- Łał... prawdziwa z ciebie zimna suka.
Nie żeby mnie to zabodło. No dobrze, może odrobinę. Było to zapewne bardzo trafne podsumowanie mojej osoby, kwintesencja tego czym się stałam. Etykietka bardzo słusznie mi przypisana po pierwszym zapoznaniu. Choć usłyszeć to ot tak było równe przyjęciu na twarz siarczystego policzka.

Wygrzebałam z plecaka laptop, podpięłam się do netu. Zostawiłam Vix wiadomość choć fakt, że nie mogłam jej namierzyć tylko wzmogła wewnętrzny niepokój.
To nie było do niej podobne. Na pewno miała kłopoty. A ja czułam jakby mi ktoś cholernie szczelnie związał sznurem ręce.
Na szczęście udało mi się połączyć z Franzem. Pozostawało mieć nadzieję, że znalazł bezpieczne miejsce aby przeczekać te cholerna zamieszki.

* * *

Kolejny forsujący marsz. Zrobiłam się nerwowa. Podrywałam lufę ilekroć usłyszałam w oddali szmer.
Huk.
Ktoś wyważył stalowe drzwi.
Palec zatrzymał się w porę na spuście.


Głęboki oddech.
Niewymowna ulga.
Spokój.

Borys.

Nie puszczałam jego dłoni kiedy opowiadał jak nakręcony o Alecto, mackach i zabójczych dziecięcych poczwarach . Widziałam, że adrenalina ciągle w nim buzowała. Opatrzyłam go najlepiej jak potrafiłam a później, nie zaważając na mało sprzyjające okoliczności, pocałowałam tak głęboko, że mój język zagłębił się najpewniej w jego tchawicy.

Szlaję za tobą.
Nie wiem co bym zrobiła gdyby coś ci się stało.
Nie wierzę w bogów, ale wierzę w ciebie.
Pokładam w tobie ufność.
Mam oparcie.
Kocham cię tak mocno, że czasem to aż boli...

* * *

Szliśmy podług mapy. Każdy kolejny korytarz, każde zatęchłe pomieszczenie, dziura, rumowisko, było jak drogowskaz przybliżający nas do celu. Celu, który w amoku wydarzeń zupełnie wyparował mi sprzed oczu.

Czy mieliśmy jeszcze jakiś cel?
Nie mogłam sobie przypomnieć...

Wyszliśmy zza załomu na otwartą przestrzeń. Najpierw ich usłyszałam. Dziewczynę i mężczyznę. Stali na rusztowaniu i najwidoczniej się kłócili ale zamilkli gdy w oddali pojawili się Militarni Federacji.

Kilka dróg, każda zła.
System error. Please try again later...
Cokolwiek mój komputer miał na myśli kiedy wyrzucał te niejasne wkurwiające komunikaty to nagle w lot pojęłam to zaszyfrowane przesłanie.

Pchanie się na powierzchnię zakrawało na szaleństwo. Jeśli nie zabiją nas pierdolnięci nomadzi to radiacja zrobi swoje.
Walka z dziesiątką wyszkolonych żołnierzy to także nie był najbłyskotliwszy plan.
Pozostawał korytarz na prawo, uruchomienie generatora i sprint na stację.
Kolejny raz przetestujesz swoje szczęście Dum Dum.

Sztuka spadania na cztery łapy.

Oddałam kilka celowanych strzałów. A nóż...
- Osłaniaj mnie – rzuciłam do Niklasa i ruszyłam przez gruzowisko na zgiętych kolanach.
 
liliel jest offline