Leonardo w zamyśleniu kiwnął głową. - Nie teraz belissima. Najpierw muszę jeszcze coś załatwić. Jeśli jednak mogłabyś użyczyć mi trochę tych twoich specyfików leczących byłbym ci krewien. Zapłacę później, jeśli pozwolisz signorita.
Wytwornie ukłonił się dziewczynie i pocałował ją w rękę. Czekał chwilę na reakcję i wybiegł w ślad za towarzyszami.
Dotarł na miejsce i usłyszał wyzwiska. Potem zobaczył o co chodzi. Nie lubił kiedy historia się powtarzała, bo zazwyczaj ktoś próbował go wtedy zabić, okraść, a z rzadka zgwałcić. Ale nie po to ratował przedtem Anabel przed izerajem, żeby teraz pozwolić jej zginąć z rąk kogoś innego. Fakt, prawdopodobnie sama była sobie winna, ale przecież Tileańczykowi nie raz zdarzyło się wpieprzyć w gówno i zawsze jakimś cudem się ratował. Z drugiej strony już raz dzisiaj otarł się o śmierć w nie swojej sprawie. Zrobił to, co robił najlepiej - uciekł. Zrzucił odpowiedzialność na kogoś innego. - Co robimy, amici? |