Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2011, 18:30   #60
Feataur
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Noc była nieznośna. Czające się dookoła poczucie nadchodzącego niebezpieczeństwa coraz bardziej dawało się we znaki youjutsusha. Dlatego też, kiedy został sam w swoim pokoju, czuł, że tej nocy nie powinien zasypiać.
I nie pomylił się.
Sześć stworów wpadło do pokoju, napotykając wpatrującego się w nich Takamiego. Powietrze wokół maga było cieplejsze niż dookoła, co dawało do zrozumienia, że Kohen już wcześniej narzucił na siebie czar ochronny. Podniósł lekko brwi, zauważając, że dwójka potworków dzierży siatkę. Nie trzeba było Takamiemu tłumaczyć, co to oznacza. Szybko zaatakował. Wypowiadając słowa zaklęć w tempie, jakiego nie powstydziłby się prowadzący poranne mantry mnich, mag recytował najprostsze z zaklęć - Płonącą strzałę. Dłonie zaś składał w niemniej niebezpieczne i hipnotyczne znaku - kuji-kuri. Splatające się palce tworzyło to skomplikowane wzory, z których można było domyślać się znaczenia znaków. Kiedy pierwsza strzała uformowała się w kilka sekund od rozpoczętej recytacji, Kohen już planował kolejne zaklęcie. Płonący pocisk skierował się w stronę potwora, który trzymał jedną z sieci. Takami miał nadzieję, że przynajmniej pozbędzie się tych uciążliwych narzędzi, nim przejdzie do posiłku...
Uderzenie ognia spopieliło sieć i poparzyło bark yata-garasu. Ale dwa inne zdecydowały się na atak. Kije jo pognały do celu, ogłuszyć czarownika i powalić go na ziemię.
Czar defensywny zadziałał, tak jak Takami się spodziewał. Kiedy tylko kije znalazły się w zasięgu czaru, ten uaktywnił się, natychmiast spopielając drewniane drągi. Czar zaskoczył potwory, a siła ich ataku zaczęła stanowić na ich niekorzyść. Pęd ten spowodował, iż wpadli niemal całkowicie w obręb czaru, a ich plugawe ciała zajęły się ogniem.
Upadły na ziemię w desperackiej próbie ugaszenia płomieni...udało im się. Lecz poważnie poparzeni, mogli tylko jęczeć z bólu.
Tymczasem w dłoni Kohena znalazł się sztylet. Być może Takami nie był wysportowany, być może nie był silny. Jednak był zręczny. Te kilka lat życia wśród mnichów przynajmniej na tyle wyćwiczyło refleks maga, że ten bez trudu lawirował pomiędzy płonącymi ciałami. Ciosy jednak nie były już tak finezyjne. Youjutsusha ciął, by zabić jak najskuteczniej, nie najefektowniej.
Sztylet dosięgnął jednego zaskoczonych yata-garasu, przecinając krtań. Charcząc stwór upadł na ziemię. Ale czarownika nic nie chroniło przed ciosami wrogów. Zamach kija i cios spadł na jego plecy, zahaczając też o tył głowy.
Potylica zabolała, czarownikowi zadzwoniło w uszach, a żebra zaprotestowały bólem. Ostatnie trzy yata-garasu otoczyły Kohena. Dwa z nich , w tym jeden poparzony, sięgnęły po kamy. Chyba wzięcie Kohena żywcem, przestało być ich priorytetem. Umierające oni swoją wyciekającą energią życiową, złagodziły pulsujący ból pleców...ale nie znikł on do końca.
Tego już było za wiele dla maga. Stwierdził, że nie obchodzi go, co stanie się z tą gospodą. Skoro tak chcieli...
- MU GEN NI BI ZETSU SHIN I MU SHIKI SHÔ KÔ MI SOKU HÔ MU GEN KAI NAI SHI MU I SHIKI KAI MU MU MYÔ YAKU MU MU MYÔ JIN NAI SHI MU RÔ SHI YAKU MU RÔ SHI JIN MU KU SHÛ METSU - głos był teraz wysoki i syczący - DÔ MU CHI YAKU MU TOKU I MU SHO TOKU KO BO DAI SAT TA E HAN NYA HA RA MIT TA KO SHIN MU KEI GEI MU EI GEI KO MU U KU FU ON RI IS SAI TEN DÔ MU SÔ KU GYÔ NE!...
Dłoń Kohena tworzyła przedziwne wzory, w których można było rozpoznać znaki na “ogień” i “klatkę”.. Prawa ręka Takamiego utworzyła prowizoryczną klatkę, natomiast lewa wskazała na siebie. W jednej chwili dookoła Takamiego wyrosły słupy ognia. Czar mający średnicę około półtora metra i dwa wysokości. objął maga. I nie tylko...jeden yata-garasu nie zdążył uciec z obszaru zaklęcia. I spłonął wydając z siebie pisk bólu i strachu.
Kohen podniósł się, czując, że sam ból nie odszedł. Wiedział, że nie może teraz wystąpić poza próg ognistych krat, jednak yata-garasu nie wiedzieli, że lepiej nie zbliżać się do klatki. Być może mogło im się zdawać, że mag był obecnie w potrzasku, jednak...
Youjutsusha uśmiechnął się, szczerząc zęby. Prawa ręka utrzymywała kształt klatki, chroniąc przed atakami fizycznymi z zewnątrz, jak i nie wypuszczając maga. Teraz Takami mógł się skupić na przeciwniku.
Oko Takamiego zabłysło czerwienią, kiedy uruchomiła się hipnotyczna zdolność. Spojrzał w oczy zdrowego potworka, a iluzja wmówiła mu, że Takami jakimś cudem znalazł się wraz z klatką kilka kroków dalej. Kohen miał nadzieję, że oni uzna, iż mag chce uciec i rzuci się do przodu... natrafiając na prawdziwe ogniste pręty i skończy tak, jak jego towarzysz. Wtedy zostanie tylko jeden przeciwnik...
Ognista klatka była najefektowniejszym zaklęciem czarownika, ale i też wyzwalana przy tym energia, nie była czymś co mogło wytrzymać papierowo drewniane wnętrze karczmy. Ściany z ryżowego papieru i drewniana podłoga szybko zajęły się ogniem. Stwory odskoczyły, ale jeden z nich, zmącony spojrzeniem czarownika, rzucił się na iluzję. Rzucił się zbyt blisko ognia, zapalając się. Yata-garasu padł na ziemię, wijąc się opętańczo, pożerany przez ogień.
I youjutsusha został już tylko jeden przeciwnik do walki. I zaczął uciekać w panice od rozprzestrzeniającego się ognia. Na oślep i w panice. A i po Kohenie przeszły ciarki strachu, znowu był w płonącej karczmie, w płonącym budynku. Przypomniały mu się wydarzenia z Nagoi, przypomniał mu się Genba Hario. I pożar którego omal nie przepłacił życiem. Co gorsza...kaszel wstrząsnął ciałem czarownika. Przeklęty wróg z którym walczył, a którego nie mógł pokonać, choroba przypomniała o sobie. Energia umierających oni wsparła Kohena w walce ze słabością. Ale czarownikowi nadal groziło spalenie. Lepiej przeżyć, czy zginąć zabijając ostatnią pokrakę?
Kiedy tylko rozluźnił palce, skoczył do przodu, przeskakując spopielone ciała yata-garasu. W tym samym momencie podłoga w miejscu, gdzie płomienie wsiąkały w deski, zawaliła się, tworząc głęboką dziurę. Takami nie miał czasu przejmować się ostatnim potworem, jednak nie chciał też zostawiać własnych pleców niechronionych. Odwrócił się, mając przed sobą biegającą poczwarę. Wycofując się w stronę drzwi, wyszeptał szybko najprostsze zaklęcie, którego użył już na samym początku walki. Wykonująca dziwne gesty dłoń wypuściła w stronę stropu płonącą strzałę, w nadziei, że naruszy ona strukturę dachu i zawali się do pokoju, przygniatając jęczące ciała napastników. Kohen znajdował się już niemal w progu pokoju, kiedy strzała wystrzeliła.
 
Feataur jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem