Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2011, 19:19   #57
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
I.

NYC, Soho, Mieszkanie Patricka Cohena,
24 lutego 2012, wieczór


- Chciałbym żeby każde z was jak tu siedzicie przemyślało swoją motywację i podjęło ostateczną decyzję, czy na pewno chce w tym uczestniczyć. Potem nie będzie już odwrotu.

Alvaro poczekał, aż Patrick skończy.
- Ja siedzę w tym po uszy więc chcąc czy nie chcąc będę brał w tym udział. A tym co mają możliwość wyboru, proponuję się wycofać. Stracicie wszystko

- Wchodzę w to, za daleko zabrnęliśmy - Jess pociągnęła łyk piwa.

- Może jestem w tej sprawie nowa ale mam zamiar doprowadzić ją do końca - przytaknęła Goodman. - Jesteśmy to winni ofiarom. Ktoś musi za to beknąć.

Wyczekujące spojrzenie Cohena spoczęło na Baldricku, który swoim zwyczajem zaczął tworzyć jakieś origami z serwetki.
- Naprawdę muszę odpowiadać?

- Myślę, że musisz, ale nie wymagam odpowiedzi na głos. - odparł Cohen z krzywym uśmiechem. Chciał dodać coś jeszcze ale w następnej minucie w pokoju rozpętało się piekło.


***

- Coś takiego się musi zawsze, kurwa, zdarzyć, kiedy już mi się wydaje, że udało się choć trochę zapanować nad sytuacją... - Cohen podniósł się na chwiejnych nogach i rozejrzał się po pokoju. Był wyraźnie wystraszony ale i wściekły. - Wszyscy cali? Jess? Jess!? Alvaro, możesz ją... nie wiem, wyczuć? Namierzyć? Wywęszyć?

- Niestety nie - odpowiedział zapytany smutno kręcąc przecząco głową. W jego oczach malował się strach - Musi być w Mieście Miast, nie widzę innego rozwiązania... Ten sigil - wskazywał na niego palcem - To Asmodai, w niektórych księgach zwany Asmodeuszem. Piszą, ze jest silny i potężny. Niektórzy przypisują nawet mu że to on był wężem który skusił Ewe w raju.. Nie wiem Patricku, szczerze nie wiem co robić. Żebym chociaż znal jej aurę.

- Po prostu pięknie! Ktoś miał z nim do czynienia wcześniej? - mówiąc rozglądał się po mieszkaniu jakby przepatrywał kompletnie obcy teren. Starał się skupić na tym co będzie w stanie wypatrzeć “po drugiej stronie”. Nie znalazł nic podejrzanego.

- Nie sądzę Patricku. To są upadli. Potężni zapewne, ale często to tylko sługi. Dowódcy Legionów - mówił Silent myśląc intensywnie

- A pamiętasz komu służy? - Cohen stanął na wprost sigila w odległości kilku kroków i przez chwilę wpatrywał się w niego intensywnie lekko przymrużonymi oczyma. Dokładnie tak samo, jak zwykł przypatrywać się podejrzanym ranom w prosektorium. Symbol był widoczny po obu stronach rzeczywistości i właściwie tylko tyle umiał o nim powiedzieć.

- Nie wiem w co wierzyć - odpowiedział Alvaro - Księgi mówią różne rzeczy, ale wszystko zaczyna się od Lucyfera, tego który się zbuntował. To może być jedno wielkie kłamstwo. Nie wiem już w co wierzyć. Nie wiem jak mam się otworzyć na ten prawdziwy świat. Potrzebujemy kogoś kto nas tego nauczy. Mam dzwonić do Jacooba? - zwrócił się do patologa - Szlag - zaklął na swój sposób - Jemu jednak też nie mogę w pełni ufać

– Nie możesz. – odparł krótko Cohen nie odrywając wzroku od ściany. – A propos "szlag", znacie ten kawał o diakonie? No więc, przychodzi diakon do... – Recytując niewyszukany dowcip, ze śmiertelną powagą, jakby to była jakaś magiczna formuła, Patrick Cohen podszedł do symbolu.
– ...W końcu macha ręką i mówi "A chuj z tym, i tak nie chciałem zostać księdzem!" – zakończył "inkantację" i pewnym, energicznym ruchem przyłożył rozpostartą dłoń do ściany w samym środku sigila. Przez głowę przeleciało mu coś, co mówiono mu o Magyi... Prawdzie. Zwał jak zwał. Rytuały są potrzebne, tylko jak długo pozwalają ci się skupić. Liczy się tylko wola. – Aszmodai! Po coś tu przylazł i czego chcesz?! MÓW!

Cisza. Długa cisza. Odległy, przytłumiony ruch uliczny stał się nagle hałasem nie do zniesienia. Cohen czuł na sobie spojrzenia pozostałych członków grupy. W końcu rozległ się niemal radosny głos Terrenca Baldricka.

- Cohen, przypomnij mi czemu pracujesz w Wydziale? - Spytał wrednie - Chyba nie masz posłuchu u demonów.


***

Musieli pogodzić się z porażką. Wszystko leżało w rękach Jess Kingston i niewiele mogli zrobić, by jej pomóc. Po krótkiej naradzie rozeszli się do swoich zajęć. Cohen ruszył na umówione spotkanie z Earlem Bergmaierem.

Myśl o puszczeniu Goodman i Baldricka samych do Teatru Love napawała go równie wielkim entuzjazmem, co myśl o Kingston w Metropolis, ale...
Zrobił dla nich co mógł. Przekazał całą swoją wiedzę. Wiedzieli na co się piszą i sami podjęli świadomą decyzję. Teraz brnęli w to bagno wszyscy razem, każde na tych samych prawach, ponosząc to samo ryzyko.

Markiz z nikim nie pogada chętniej niż z Baldrickiem. Nikt lepiej niż Goodman nie utemperuje w razie potrzeby głupich pyskówek Terrego. Jess była dużą dziewczynką, jeśli dała radę rozmawiać z Aniołem Śmierci, to co to dla niej jakiś podrzędny Władca Legionów. Na straży bramy, którą ją wciągnięto do Metropolis czuwa Silent – gość który gołymi rękami załatwił Caspiana Warchilda.

Każdy jest na swoim miejscu i robi to, na czym zna się najlepiej.

Tłumaczył sobie to wszystko całą drogę na spotkanie z Bergmaierem.

Raczej bezskutecznie. Bał się o nich wszystkich jak rozhisteryzowana matka puszczająca córkę na pierwszą dyskotekę.

Zresztą, skoro już o tym mowa, nie tylko o nich.


II.


NYC, wrzesień 2011


Przedłużająca się seria długich sygnałów. Patolog czekał cierpliwie obracając w rękach kartkę z numerem telefonu.

– Halo... – po drugiej stronie powitał go ochrypły, zaspany głos. Coś między późną Hole a wczesną Jennis Joplin.

– Patrick Cohen, NYPD, czy rozmawiam z panią Natashą Kalinski?

– Czego? – jednak bliżej wdowy po Kurcie Cobainie. – Czy zdajesz sobie, kurwa ćwoku, sprawę która jest godzina?

– Za dziesięć siedemnasta – wyrecytował niczym zegarynka, absolutnie niezrażony jej tonem – jak wspominałem, jestem detektywem NYPD i chciałbym grzecznie panią poprosić o chwilę rozmowy. Naprawdę lubię to dużo bardziej niż cały ten cyrk z wzywaniem na komendę z byle powodu.

– Mów pan – padło z drugiej strony po chwili ciszy – tylko majtki założę.


Mniej więcej tak to się zaczęło. Osobliwa przyjaźń między starzejącym się, neurotycznym detektywem a ekscentryczną dziewczyną po przejściach. Pół roku później, pewnego śnieżnego wieczora 2012 miało się jednak zrobić dziwniej, niż kiedykolwiek wcześniej.

***

NYC, Brooklin,
24 lutego 2012, wieczór



Jeżeli w ogóle istnieje jakiś stereotyp dotyczący tego, jak powinien wyglądać jasnowidz – Earl Bergmaier z całą pewnością się w nim nie mieścił. Wyglądał jak stary wiking. Dwa metry wzrostu, gęsta rudo-siwa broda. Takiego faceta możnaby się spodziewać w barze dla harleyowców, nie gabinecie wróżki.

– Patrick Cohen, przyjaciel Meggie, rozmawialiśmy przez telefon.

– Wiem. Proszę wejść.– góra dobrze zachowanych mimo wieku mięśni przesunęła się, a imponujące, niedźwiedzie łapsko jowialnym gestem wskazało Patrickowi wnętrze. Ten nie śmiał zaprotestować.
Mieszkanie było eleganckie, utrzymane w eklektycznym stylu. Gospodarz najwyraźniej lubił ozdoby ścian bo roiło się na nich od obrazów i ikon o tematyce religijnej. Biblioteczka na książki pełna była rożnego rodzaju szkaradnych figurek bożków aniołów i chyba demonów

– Miłe miejsce. – rzekł przyglądając się jakiejś wyjątkowo paskudnej figurce. - panie Bergmaier, przepraszam, sytuacja jest dla mnie trochę krępująca. Meggie twierdzi że... posiada pan pewne umiejętności...

Litości. Nie dam rady.

Nie umiał. Po prostu nie umiał. Po rozmowach z demonami, rytuałach, nocnych podróżach do Metropolis... nadal był patologiem sądowym z trzydziestoletnim stażem.
Który – nazwijmy sprawy po imieniu – przyszedł po radę do wróżki.

Przypomnij mi, Cohen, dlaczego właściwie pracujesz w Wydziale?

Earl Wiking przyglądał się Cohenowi w milczeniu.
– Pomagam także policji. – rzekł w końcu.

Detektyw westchnął i ostatecznie przełknął dumę.
– Szukam kogoś. Dziewczyna zaginęła pół roku temu. Przyniosłem parę drobiazgów z jej mieszkania. – wyciągnął parę torebek na dowody, gestem ktory bardziej kojarzył się z jakimś bohaterem filmów Woodiego Allena niż gościem, który przed chwilą usiłował przyzwać demona.

– Przydadzą się. Ma pan może jakieś zdjęcie zaginionej?

Skinął głową i wygrzebał odpowiednią fotografię z noszonej w kieszeni talii. Ze zdjęcia atakowała obłąkana fryzura, ostry makijaż i mina zdająca się mówić "kuźwa, Cohen, gdzieś ty mnie przyprowadził".

– Chwilkę to potrwa. – rzekł Wiking biorąc zdjęcie w swoje wielkie łapska – Kawy, herbaty? Niech pan sobie zrobi, wszystko jest w kuchni. – usiadł ze zdjęciem i drobiazgami rozłożonymi na stole w głębokim fotelu.

– Dziękuję, poczekam.

Earl Bergmaier siedział ze zdjęciem w rekach i wpatrując się w nie intensywnie. Trwało to i trwało. Całą wieczność. W absolutnej ciszy. Raz czy dwa przez jego twarz przebiega dziwny grymas.
Cohen przysiadł gdzieś z boku i czekał cierpliwie, przypatrując się zabiegom z nieodgradnioną miną. Nie umiał ocenić ile w tym seansie było prawdziwą magią a ile przedstawieniem. Ufał Meggie. Jeśli mówiła, że gość miał jakiś dar, to zapewne tak było.
Tylko czemu to tyle trwało?
Po czasie, który wydawał się wiecznością, wiking odłożył zdjęcie i westchnął ciężko. Cohen nie zmienił pozycji, a jedynie pytająco uniósł brwi.

– Osoba której pan szuka żyje ale jest ubezwłasnowolniona, prawdopodobnie więziona. Czułem strach, brak nadziei, pewnego rodzaju pustkę. Musi być jednak bardzo daleko, możliwe nawet ze na innym kontynencie, ponieważ wszystko to odbierałem bardzo bardzo słabo. Przykro mi więcej nie będę w stanie pomóc.

Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo bym chciał, żeby chodziło tylko o inny kontynent.

– Cokolwiek odnośnie tego miejsca? Ogólny nastrój? Nie wiem.. temperatura.. kolor..?

– Przykro mi. Wiem, że zapewne martwi się pan o swoja córkę, ale wrażenia były wyjątkowo słabe. Ledwie cokolwiek czułem, naprawdę nie wiele więcej jestem w stanie zrobić.

– Nie jest moją córką, to dziewczyna związana z naszą sprawą... – bąknął z dziwnym zakłopotaniem w głosie - Dziękuję panu za pomoc. Jak mogę się odwdzięczyć? - zaczął zbierać torebki

– Robię to dla tej osoby. Najważniejsze że ona żyje. Gdyby pan mógł zostawić jeden czy dwa drobiazgi i zdjęcie spróbuje co jakiś czas powtórzyć seans. Proszę też zostawić namiar na siebie.

– Ma pan rację, to zdecydowanie najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia. – Fotka i kosmyk włosów zostały na stole. Dołączyła do nich służbowa wizytówka. – Będę wdzięczny za każdą informację.


***

NYC, Siedziba Wydziału Specjalnego,
24 lutego 2012, wieczór


Rozmowa z Earlem Bergmaierem, mimo rozczarowująco małej ilości konkretów dała Cohenowi cień nadziei. Natasha wciąż żyła. Gdy opuścił mieszkanie jasnowidza, w jego głowie brzmiało jedno, dziwne zdanie. Odtwarzało się tam w kółko i w kółko jak zepsuta płyta:

"Wiem, że zapewne martwi się pan o swoją córkę."

Myśl była absurdalna, ale nie dawała mu spokoju.

Ile Natasha ma lat? 25? 26?

Wytężył pamięć.
Lata osiemdziesiąte... Patrick chwilę po akademii medycznej, pierwsza poważna robota w patologii sądowej. Włosy opadające na ramiona, wystrzępione dżinsowe ciuchy, T-shirt (zwykle z logo Levi'sa lub Harleya-Davidsona), nieodłączny papieros.
No i jego pierwsze małżeństwo. Związek równie bujny, co krótki i nieudany. Czy możliwe, żeby stara dobra Christine była w ciąży wystawiając mu walizki za drzwi?
Uczciwie musiał przyznać, że nie miał pojęcia. Akurat ona nigdy nie upomniała się o alimenty, a jej "nie chcę cię nigdy więcej widzieć na oczy" było absolutnie szczere, uczciwe i przez dwadzieścia parę lat niezłomnie wprowadzane w czyn.

Co to w ogóle za pomysł? Przecież Tasha opowiadała o swoim ojcu. Zapił się, czy coś...

Spróbował sobie jak najdokładniej odtworzyć jej wygląd. Jego chorobliwie skrupulatna pamięć mogła spokojnie zastąpić oddaną Earlowi fotografię.

Widział to tak, jakby miał dziewczynę przed sobą. Stała w tej swojej nabitej ćwiekami kurtce i dłubała w zębach.

Jezu. To przecież niemożliwe...


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=B-nV5rfpWjE&feature=related[/MEDIA]

Pociągła twarz, mocne, ostro zarysowane kości policzkowe, sylwetka raczej szczupła, mimo, że dieta Tashy pozostawiała sporo do życzenia. Tam, gdzie włosów dziewczyny nie pokrywała niebieska farba były kruczoczarne.

To idiotyzm! Wiking zgadywał. Próbował być miły i tyle.


Patrick sam nie umiał powiedzieć w którym momencie znalazł się w policyjnym laboratorium. Odpieczętował jednorazowy próbnik i przejechał wacikiem po wnętrzu własnej jamy ustnej. Starannie przeniósł wymaz do probówki, starannie zatkał i wstawił w wirówkę.

To niedorzeczne! Tracisz czas!

DNA Natashy Kalinsky niby było już w bazie, ale dla pewności pobrał próbkę jeszcze raz z materiałów znalezionych w jej pokoju. Wymaz, probówka, wirowanie, odczynniki...

Po piętnastu minutach drukarka zaczyna wypluwać dwie kartki formatu A4.

Zanim na nie w ogóle spojrzał, starannie uprzątnął stanowisko i wysterylizował sprzęt. Położył oba wydruki przed sobą na biurku. Z mieszaniną grozy i rozbawienia stwierdził, że oblał go zimny pot i drżą mu ręce. Długo przypatrywał się kartkom, wodząc wzrokiem po niezrozumiałych dla większej części ludzkości słupkach i numerkach.

Wynik testu nie pozostawiał cienia wątpliwości. Patrick Cohen przysiadł i zaczął rozmasowywać skronie palcami wskazującymi.

Kurwa mać...
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 24-01-2011 o 19:47.
Gryf jest offline