Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2011, 16:33   #16
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Jeśli ktokolwiek zna jakiś lepszy sposób na najgłupszy sposób pływania, niż trzy powiązane beczki, musi mieć wielgaśną wyobraźnię. Dla Marcello taniec beczek na falującym oceanie, kręcenie się niczym na cyrkowej karuzeli, oznaczało desperacką walkę, kiedy wreszcie dostrzegli brzeg. Chyba wszyscy modlili się do Mitry czy innych bóstw, żeby tylko sznury nie puściły. Niepowiązane ze sobą beczki trzymałyby się tylko łańcuchami umocowanymi do szyj byłych niewolników. Kolejną sprawą było przeciekanie, jeszcze inną krople fal wdzierające się od czasu do czasu do ich nietypowych łodzi. Trzeba było wylewać ją po prostu dłońmi. Skóra pokrywała się solą, słońce grzało, mięśnie padały powoli od wiosłowania deską. Niemniej przybliżający się ląd skutecznie poczwarzał siły dopingując cała trójkę. Niewątpliwie przybysze północy, pewnie wiele silniejsi niżeli Marcello, mieli łatwiej, ale cóż, radzić sobie musieli wszyscy.
- Marcello – przedstawił się, bowiem przecie jakoś musieli się do siebie zwracać. Zresztą, byli wspólnie spętani łańcuchami. - Aquilończyk, choć kawał czasu tam nie byłem.

Szczęśliwie trafili na porę przypływu. To ułatwiło pracę, spienione morskie fale goniły ich w stronę wybrzeża. Kolejny fart wobec tego, co ich spotkało. Rozbicie statku podczas dziwacznej burzy, która nagle się pojawiła oraz szybko gdzieś uleciała. Większość załogi, marynarze, niewolnicy wreszcie, którym nie można było pomóc, choć chciałby, ale jak mógłby, skoro sam był ciągle skuty. Wreszcie dziewczyna, która przypominała mu Learę. Miał przynajmniej nadzieję, że to nie ona, że jest tylko podobna.
- Przecież widziałem ją tylko chwilkę – wmawiał sobie na tyle skutecznie, że wreszcie był o tym całkowicie przekonany. Bardzo chciał uwierzyć, że ta nieznajoma, młoda kobieta, to nie ona. - Może się uratowała? - przeleciało mu, ale naprawdę trudno było uwierzyć, by można się było wydostać ze strzaskanej galery. Jednak skoro udało się trójce, może także mieli szansę inni? Wprawdzie większą dawał marynarzom, ale niektórzy dowiedli, że dla nich ważniejsze było dobicie jeńców niżeli rozsądna ucieczka. Fanatycy, wariaci, lub bardziej bali się swoich oficerów, którzy wtłukli im batami ślepą dyscyplinę. Nie mniej, bardzo chciałby, żeby ta nieznajoma dziewczyna tak podobna do kogoś, kogo kiedyś polubił, ocalała podobnie do nich.

Zastanawiał się.
- Ciekawe, co teraz robi sama Leara? - myślał przypominając sobie ich pierwsze spotkanie w cyrku, kiedy pokazywała swoje niezwykłe sztuczki z nożami. Urocza dziewczyna i jeszcze urodziwa, należała do głównych atrakcji zamorańskiego handlarza rozrywką. Do jej głównych numerów należało rzucanie nożami wokoło widza, który dobrowolnie zgodził się poddać tej próbie. Tak właśnie się poznali. Natomiast dalej, nieważne, Leara pewnie przebywała gdzieś daleko, obrysowując swoimi nożami sylwetkę jakiegoś innego mężczyzny, który uległ jej tajemniczemu uśmiechowi, tak jak właśnie Marcello.


- Ech, lepiej skupić się na wiosłowaniu, miast dziewczynie, która pewnie dawno go już chyba zapomniała.

Ziemia, ląd suchy. Bujające się beczki precz. Szalona radość tłumiąca inne odruchy. Nie ważne, że byli powiązani, ale dotarli do lądu. Piaszczysta plaża ciągnęła się daleko, omywana wodami oceanu stanowiła granice pomiędzy nim, a gorącą, ogrzewana słońcem dżunglą. Na niej wylądowali radośnie wyłażąc z beczek, przynajmniej Marcello cieszył się, ale nie wierzył, żeby jego towarzysze także nie odczuwali ulgi, choć wszyscy wiedzieli, że przedstawiciele ludów północy słyną z siły woli oraz niespotykanej odwagi.

Przez chwilę zastanawiali się co robić, na szczęście jeden z owej dwójki wpadł na doskonały pomysł, żeby przeszukać brzeg. Wszam morze mogło wyrzucić coś z rozbitego statku. Oczywiście najbardziej pożądane byłyby narzędzia służące do rozkucia, ale trudno byłoby wymagać takiego farta. Nie mniej, każda rzecz: trochę jedzenia, jakaś broń, mogła okazać się przydatna. Tak jak szabla, którą miał przy sobie marynarz leżący tuż obok na plaży w kępie nadmorskich traw. Wyglądało, jakby trochę już jego ciało spoczywało na tym brzegu. Jednak szabla była jak najbardziej przydatna.
- Który z was weźmie? Ja mam nóż, wprawdzie wolałbym to, ale jakby nie było, lepiej żeby każdy z nas był jakkolwiek uzbrojony.

Szabli towarzyszyła wiśniowa skrzyneczka wypełniona papierami. Uważnie otworzył ją spodziewając się, że mogło się coś tam zagnieździć, lub że sprytny właściciel przygotował jakąś pułapkę. Jednakże niczego takiego nie było, zaś skrzynkę wypełniały papiery, większość w nieznanych mu językach, chociaż znał doskonale styghijski, shemicki i argosański, oprócz swojego rodzinnego. Ponadto część dokumentów została mocno podniszczona przez wodę, niektóre były zamazane, inne rozlazłe, inne jeszcze totalnie posklejane. Wydawały się dotyczyć, przynajmniej niektóre, jakiś rachunków. Wahał się jakiś czas, wreszcie zdecydował, że bierze skrzynkę pod pachę. Któż wie, skoro nie mieli nic, może dokumenty z niej okażą się cokolwiek warte? Nawet pokaźna była oraz dosyć ciężka, ale wlazła pod jedną grabę. Jeśli nie dałoby się nieść, zawsze można wyrzucić, póki co jednak planował dźwigać.

Wtedy dostrzegli dwójkę innych na plaży. Uciekać, kryć się, atakować? Myśli przelatywały niczym błyskawice. Tamci byli daleko, ale jakimś sposobem poznał tą osobę.
- To niemożliwe. To jednak była ona. Jednak ocalała – wręcz nie mógł się przez chwile pozbierać, nie tyle zadziwiony, co zszokowany. Ale jednakże naprawdę na bardzo radosny sposób.
- To moja … znaczy znamy się, znam jedną osobę spośród tamtej dwójki.
Pomachał kawałkiem gałęzi.
- Leara! Hej Leara! - krzyknął obawiając się, żeby nie uciekła gdzieś nie poznawszy go pod świdrujący blask słoneczny. Nie było co obawiać się, że zawiadomi kogoś innego. Jeśli bowiem tu ktoś był, to doskonale wie o ichniejszej obecności.
 
Kelly jest offline