-Ghraaa!- krzyknął zielonoskóry zrywając się z łóżka. Pierwszą rzeczą, którą zrobił Thog było złapanie topora, który emanował delikatną magią. W izbie nie było nikogo. Był tylko on i jego koszmary. To robiło się co raz straszniejsze. Dostrzegł krew na rękach. Zdziwił się bardzo, gdyż nie wychodził nocą ze swej kwatery. A może jednak? Thog przełknął ślinę i wziął głęboki wdech. Wartko podskoczył do misy z wodą, którą pozostawił przy łóżku poprzedniego wieczora i obmył ręce.
-Co żeś zrobił głupcze?- spytał samego siebie. Wyobraził sobie jak strażnicy w mieście znajdują trupa, odnajdują Thoga i skazują go za popełnioną zbrodnię. Zielonoskóry poczuł impuls, który nakazywał mu zbiec z osady. Chciał uciec, udać się do przeklętej świątyni, w której znajdował się posąg przeklętego bożka. Musiał go zniszczyć. Chciał to zrobić. Doszło do niego na szczęście, że samotnie może nie dać rady. Chciał zaufać Gunnarowi i powierzyć mu swoją tajemnicę, jednak obawiał się iż kapłan Boga Wojny wyda go.
Pokręcił głową i ruszył w stronę świątyni. Szedł szybko i nerwowo z spuszczoną w dół głową. Gdy tylko dotarł na miejsce podszedł do duchownego i przyklęknął na jedno kolano.
-Panie, przybyłem błagać o pomoc...- zaczął nieco żałośnie, jednak tak jak trzeba było.
-Dzisiejszej nocy nawiedziły mnie znów straszne koszmary. Kiedy zaś zbudziłem się rano miałem na rękach krew... Boję, się, że komuś mogłem coś zrobić... Wiem, że sedno tkwi w posągu, tam w starej świątyni kilka dni drogi stąd...- kontynuował. -Co robić panie? Co robić?-
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |