Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2011, 01:37   #18
Knocknees
 
Knocknees's Avatar
 
Reputacja: 1 Knocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputację
Rosły oprych przeciągnął osełką po szerokim marynarskim nożu patrząc z uśmiechem zalanego w trupa kreola. Długie czarne włosy, gdzie nie gdzie splatane w cienkie warkocze opadały na zarzygany blat zasłaniając śniadą pociągłą twarz.
- No monsieur Renard tośmy się spotkali w końcu – odezwał się siedzący po przeciwnej stronie stolika Bernard Cupide, szyper znanego na Martynice slupa Gardienne, szanowany żeglarz który od dłuższego czasu zajmował się kontrabandą i trzeba było przyznać cholernie dobrym – co zrobimy z tym fantem? – mężczyzna przykuty za nadgarstki do stołu na zapleczu "Fałszywej Francy" zdawał się drzemać w najlepsze nie kwapiąc się do rozmowy. Cupide skinął na szczerzącego się w kącie pomieszczenia draba, który obrócił w powietrzu nóż i z szerokim uśmiechem chwycił kreola za włosy.
- Gadaj psi synu jak kapitan pyta albo zrobię ci z mordy taką fuszerkę że najbrzydsze kurwy z Port Royal będą cie obrzucać łajnem – na zakończenie uderzył trzymaną głową o blat stołu.
- Wystarczy! – huknął szyper. Wiedział że utłuczone ścierwo nie zwróci mu skradzionych dublonów.
- Pieprzony, francowaty mieszaniec z Gwadelupy – dla podkreślenia tych słów nożownik splunął w stronę kreola. Cupide otworzył usta żeby coś dodać ale przerwał mu huk przewracającego się krzesła a gdy był przy pierwszej sylabie, nieprzytomny do tej pory Renard okręcał się właśnie nisko nad ziemią zaraz pod prawym ramieniem szumowiny od którego pozwolił sobie wypożyczyć nóż , tylko po to by chwile później kiedy kończył obrót za jego plecami zatopić ostrze zaraz pod lewym uchem właściciela. Szyper chwycił za nabitą krócice i bez zastanowienia wycelował w stojącego teraz w szerokim, pijackim rozkroku zabijakę.
- Dosyć! – warknął odciągając kurek i uśmiechając się szeroko – Więc po części to prawda co mówią o diable z Gwadelupy – mężczyzna stał na przeciwko, na środku pomieszczenia, nadal chwiejąc się na nogach i trzymając w dłoni zakrwawione ostrze, podniósł głowę i spojrzał z pomiędzy rozmierzwionej kępy włosów opadających mu na twarz.
- Ale wiedz Pan jedno monsieur Renard…nie straszne mi żadne diabły, demony ani inne piekielne przydupasy mości Belzebuba, a i wiem na pewno że póki stąpasz po tej samej ziemi co ja to wystarczy trochę ołowiu i prochu żeby Cię posłać w pierony. Dlatego powiem Ci co się stanie. Wyjdziesz stąd i znajdziesz murwo sposób żeby oddać mi moje pięćset dublonów. I klnę się na wszystkie świętości i rogi Lewiatana że jeżeli nie ujrzę swoich pieniędzy do jutrzejszego zachodu słońca to własnoręcznie obiorę Cię ze skóry, obetnę jaja i każe je ugotować Żydowi na kolację. Mam nadzieję żeśmy się zrozumieli?
- Oui – francuz syknął przez zęby - a-bientôt – dorzucił zataczając się w stronę drzwi. Chwilę później kapitan Cupide został sam na sam ze zwłokami swojego ochroniarza co nie było szczególnym zmartwieniem. Przechylił do dna kielich z winem, zatknął pistol za pas i wyszedł jak gdyby nigdy nic na ulicę.

***
- Aux grands maux les grands remédes. W ciężkich przypadkach gwałtowne środki – Michel powtórzył sobie to zdanie już chyba dziesiętny raz od kiedy opuścili port na Tortudze. Ostatecznie zaciągnięcie się na "Poszukiwacza" było na pewno lepsze niż kolejne spotkanie z tym pederastą Cupide. Tutaj sprawy wyglądały całkiem inaczej poczynając od kapitana a na zwykłych chłopcach okrętowych kończąc. Na początku traktował całą te maskaradę z przymrużeniem oka, całe to zamieszanie wokół kapitana i celów jego wyprawy. Dopiero kiedy poznał imię owego szypra wszystko nabrało innej barwy. Jednak postanowił być cierpliwym i ostrożnym, jak zawsze zresztą, to był jeden z jego atutów który niejednokrotnie uratował mu rzyć. Cierpliwość. Dlatego zaciągnął się na razie jako osoba o bystrym oku i znająca się na gwiazdach i tak oto siedział tutaj, w koszu na grotmaszcie obserwując morze. Wyprowadził już okręt z portu, w którym naprzemiennie mielizny zamieniały się w głęboką wodę i vice versa co niejednokrotnie krzyżowało plany przypływającym tam żółtodziobom. Teraz kiedy przed sobą mieli otwarte morze wciągnął mocno słone powietrze w płuca, zamknął oczy i rozkoszował się szumem rozcinanych na dziobie fal. Zaczął nucić pod nosem

Jeszcze raz pij za dwóch
Jeszcze raz z beczki rum
Z odpływem trzeba będzie
W morze nam wyjść

Jeszcze raz pij za dwóch
Jeszcze raz jamajski rum
Gdy tylko wyjrzy słońce
W długi rejs nam każą pójść
Od trzech dni szalał sztorm
Żywioł rzucał łajbą mą
Chłopaki resztką sił
O tawernach zaczęli śnić…


Coś przerwało błogi szum, wychylił się i spojrzał w dół. Na śródokręciu rosły marynarz trzymał za barki jakiegoś chłopca okrętowego. Syrena… Peredo słyszał…wieczorem! było jedynymi słowami jakie dosłyszał pomiędzy szumami fal. Michel mrugnął oczyma, cholera jednak dobrze widział, to nie zwykły chłopiec okrętowy a junga o czerwonych włosach, pociągającej twarzy i jeszcze bardziej pociągającym ciele stała na pokładzie. „Niech mnie diabli, dama w opałach” zakpił w myślach przekładając nogę na grotreję. Chwilę później schodził po wantach obserwując jak dwójka marynarzy sprowadza kobietę pod pokład. Tak czy owak zamierzał zejść na śródokręcie i rozejrzeć się wśród załogi.
 
__________________
Take what you want and give nothing back
Knocknees jest offline