Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2011, 13:12   #14
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
[3 Februarus 146 roku C.T.] ok. 12:00; (eksterior)- pokład górny

[Golem]
(Nieco później zdecydowałem się przejść na spacer, odetchnąć nieco świeżym powietrzem, w kaerze przynajmniej wiedziałem dlaczego oddycham właśnie takim powietrzem, nie pamiętam ile to już czasu kiedy byłem na zewnątrz, ale conajmniej kilkaset lat, miałem prawo się stęsknić. Moje kroki niosły mnie powoli na górny pokład wprowadzając wszystko w lekkie drżenie. Ostatnie kroki i oto on. Nie czułem tego w płucach od tak dawna, że miałem ochotę krzyczeć z radości, ale uśmiechałem się tylko jak dziecko zapatrzone w gwiazdy. Nie obchodziło mnie że wszystko wyglądało nienaturalnie i sztucznie, w końcu mogłem poczuć nieco powietrza, odetchnąć pełną piersią.)
Mimo mojego optymizmu faktem było, że na zewnątrz wiał porywisty wiatr. Metalowa podłoga pokładu nie bez kozery była pokryta wypustkami wyznaczając ścieżki pomiędzy elementami statku- prawie wszystko tutaj pokrywała cienka warstwa szronu. Marynarze, którzy tu pracowali zostali wyposażeni w specjalnie kurtki -z czerwono-czarnym logo- i maski ułatwiające oddychanie, buty ze specjalnego materiału. Zdawało się że ich nie potrzebowałem, przynajmniej chwilowo.
Odziani w niebiesko-szare kombinezony robocze marynarze krzątali się po pokładzie, rzucali niechętne spojrzenia, pierzchali na boki. Stanąłem przy burcie. Ziemia, której tak mi brakowało była dość daleko. Szachownica pól zdawała się opinać pagórkowate tereny w dole, las porastał ziemię jak mech. Mimo to- życie cieszyło mnie, znowu, z każdym głębokim oddechem.
Kilkanaście kilometrów nad ziemią, biczowany siarczystymi powiewami wichrów- przeżywałem odrodzenie. Nic dziwnego, że nie słyszałem jak TO nadchodzi...
Zapłata za ten haust wolności była nieoczekiwana, natychmiastowa wręcz i niecierpliwie brutalna- na moich biodrach ni z tąd ni z owąd zacisnęły się metalowe szczęki- straciłem grunt pod nogami, coś zasyczało, przeskoczyło. Nienazwana siła rzuciła mną przez pokład, bez ostrzeżenia, a to było nieuprzejme. Z łoskotem uderzyłem plecami o burtę i spłynąłem na pokład. Konstrukcja statku była wytrzymalsza niż mi się wydawało wcześniej. Podniosłem się na nogi. Przeciwnik stał kilkanaście metrów ode mnie, buchał parą z pleców.
Powyżej, po mojej prawicy, na taras wyszedł kapitan. Rzucił mi ten sam uśmiech co za pierwszym razem, “mam Cię, tym razem to moje będzie na wierzchu”, oparł się o balustradę i z zainteresowaniem przyglądał się starciu.
Spod bujnej blond czupryny młodego mężczyzny unosiły się kłęby dymu z kapitańskiej fajki. Metalowe monstrum aktorsko przeciągnęło się demonstrując pęki kabli i siłowników, wiertłem zamiast prawej ręko-szczęki zaprosiło mnie do tańca.


Uniosłem brew, ale na widok kapitana szybko doszedłem do wniosku że to jednak nie jest żaden wytwór horrora, choć nie mogłem być pewien do końca, tak horrory, wiedziałem bardziej intuicyjnie niż pamiętałem te potwory. Zagotowało się we mnie, ten człowiek nie był wcale tak inny od nich, wystawił przede mnie tego potwora tylko po to żeby się mnie pozbyć. Ruszyłem na niego z rozpędu, był większy, na pewno silny, do tego cały z metalu. Dziki uśmiech rozświetlał moją twarz, kiedy robiłem wślizg prosto pomiędzy jego nogi, byle tylko zajść go od pleców, zatrzymać się łapiąc za nogę i skruszyć tam, gdzie nie może sięgnąć. Zapewne normalnie nie miałbym szans, ale moja prawica nie była wcale taka normalna.
Stalowy kolos wystawił na to swoją, nie do końca normalną, prawicę w postaci prawie dwu metrowego wiertła, które jak na złość zawyło i zawirowało na mój widok. Musiałem improwizować na poczekaniu, najwyraźniej z tym stworem nie było żartów, już praktycznie w ślizgu zacząłem się przetaczać na bok, byle dalej od wiertła. Z trzaskiem wbiłem się w kopiec pakunków zamiast wylądować na szpicy górniczego golema. Jego narzędzie wwierciło się w pokład pół metra przed moją stopą i to go spowolniło, to dało mi chwilę na obmyślenie planu, ale siedzieć tu i czekanie brzmiało jak samobójstwo, trzeba było działać na oślep. W głowie nieśmiało wychylały się myśli że to nie pierwszy raz i nigdy z tego nic dobrego nie wynikło, ale nie miałem czasu ich słuchać, miałem tylko chwilę.
Chwilka trwała krótko, bicie serce wietrzniaka, nie więcej, podniosłem się na równe nogi jednocześnie szukając punktu spojenia wiertła z resztą konstruktu. Nie było czasu, wyskoczyłem w górę okładając metalową pięścią ramię z wiertłem. Może uda się je przynajmniej unieruchomić, przelatywało przez moją głowę jak modlitwa, ta para, którą buchał, musiała zasilać wszystko w nim. Przez głowę przewinęła mi się wizja silnika, który było widać z wewnątrz barki. Moje oczy szukały czegoś co mogło przypominać urządzenie doprowadzające ją do ramienia.
Raz za razem tłukłem metalowe ramię, które z czasem zaczęło się giąć pod naporem mojej siły. Przeciwnik chyba też to poczuł, wyrwał się z uścisku i wściekle machnął uszkodzoną kończyną. Miotnął mną za siebie, w locie dostrzegłem to czego szukałem, chyba. W dolnej części pleców golema dwa okrągłe walce średnicy sporego rondla windowały w zawrotnym tempie, w górę i w dół. Zaawansowana technologia nie była najmocniejszą z moich stron, ale pewnym jednak było, że pracujące cylindry mają istotny związek z działaniem całego mechanizmu. Mój imiennik nacierał...
Czekałem na jego cios, gotów odskoczyć w ostatnim momencie i wykorzystać cenne sekundy by zaszarżować na jego plecy, prosto na cylindry i jego wrażliwy punkt. Przynajmniej na to liczyłem, równie dobrze mogło być to moją zgubą.
Oponent nie był jednak na tyle głupi, by drugi raz zaklinować się w podłodze. Jego cios bardziej przypominał pchnięcie ostrzem z wysokości biodra. Odruchowo uderzyłem prawym sierpowym jednocześnie przepuszczając żądło bokiem, obkręcając się na prawej nodze. Trzask przedzieranej blachy, syk obumierającej hydrauliki - moja sztuczna pięść zanurzona w skrzynce napędowej, twarzą w twarz z golemem. Metalowa imitacja głowy nie wyrażała emocji, ale wydało mi się, że słyszę siarczyste “...skurwysyn, kamienojeb!!”- wściekłe, piskliwe. Wystarczyło szarpnąć mocniej by urwać wiertło i wykorzystać je przeciw niemu. I to właśnie zrobiłem, zaparłem się nogami o podkład i wyrwałem szpice przeciwnika. Może nie była to najlepsza broń jaką mogłem zdobyć, ale na pewno o wiele lepsza niż gołe pięści. Szarpnąłem - “ręka” po sam łokieć zatopiła się w trybach wiertary- łączenia puściły. Złapałem zdobyte ramię nachwytem od góry, a drugą dłonią za tępy koniec, trzymając swoja zdobycz jak ostry taran, tak też miałem zamiar go użyć, zrobić ze swojego adwersarza sito. Zamarkowałem atak na górną część korpusu, ale wycofałem szpicę odpowiednio wcześniej pozwalając się ponieść obrotowi i całym zebranym w ten sposób pędem, skierowałem wiertło prosto w nogę golema. Pozbawić broni, rzucić na pokład i wykończyć, ten plan przemawiał do mnie w swojej prostocie, zwłaszcza pomijanie drobnych faktów i przeszkód. Głowa obmyśliła plan, reszta ciała miała je wykonać, to zawsze był zgrany zespół, tyle pamiętałem. Trzeba było tylko zmobilizować mięśnie i kości do tego, żeby sobie o tym przypomniały i słuchały jak należy.
Z wyrwanej kończyny konstruntu uciekało ciśnienie, nie był już tak szybki. Cios w nogę nieco się nie powiódł, a może wręcz odwrotnie? Mięśnie i kości pamiętały lepiej niż mi się wydawało, chciał się przechylić, nie zdążył- trafiłem w sam środek. Parowy golem obumarł obniżając się do półprzysiadu. Jego rozumne spojrzenie zgasło przed twoimi oczyma. Kap.. kap.. Spojrzałem na trzymane wiertło - krew sączyła się po metalu i kapała na ziemię u moich stóp. Tylko wietrzniak mógł być na tyle mały, by operować golemem. Jak widać wietrzniaka już nie było- stalowy kolos -wcześniej groźny przeciwnik- teraz zdawał się humanoidalną kupą złomu trzymającego się w pionie tylko dzięki mnie.
Na tarasie młody kapitan bez cienia emocji patrzył wprost na mniie. Odwrócił fajkę i klepnął delikatnie, jak niemowlę. Proch ledwie widoczny na silnym wietrze rozpłynął się w mgnieniu oka. Rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie po czym wrócił za szyby mostku.
Napiąłem się i przewróciłem metalowe truchło najpierw na bok a potem na plecy. Do tej pory cały czas zdawało mi się że golem jest żywym konstruktem sam w sobie, szukałem zaczepu, który musiał otwierać przednią klapę, szanse że pilot przeżył ten cios były minimalne, ale to mi nie przeszkadzało, musiałem się przekonać na własne oczy.
Ślepym trafem trafiłem na dźwignię włazu, zamek szczęknął. Musiałem na siłę otwierać klapę. W środku krwawa miazga i ledwie rozpoznawalne kawałki ciała wietrzniaka, masakra. Westchnąłem ciężko, wydawało się jakbym cały czas miał na sobie czyjąś krew, nie pamiętałem skąd to wrażenie, ale byłem pewien że miałem rację, ale czasem taka jest ścieżka wojownika, na dodatek to on mnie zaatakował.
- Hej, który z was go znał! - wykrzyczałem w przerwie między podmuchami wiatru. - Któryś z was mógłby się zająć ciałem. - dodałem, nie wspominając o tym że miałem zamiar upewnić się w tym czasie że nikt nie będzie już używał tej maszyny do podobnych celów, lub jakichkolwiek w ogóle. Przyglądałem się maszynie, zapamiętując punkty wyglądające na ważne na przyszłość, następnie systematycznie je niszcząc.
Z gromadki apatycznych marynarzy jeden wyszedł przed szereg. Zacisnęłem pięść widząc jak się zbliża- on jednak wręczył mi wisiorek - To należało do Zark’a, osierocił syna i owdowił Lailos, mieszkają przy kraterze w Anastopolu. Tyś to zrobił, ty im powiedz, co chcesz. Uwierzy Ci gdy zobaczy wisiorek.
- Lailos powiadasz? Postaram się zapamiętać i przekazać, nie powinien był mnie atakować. - Pokręciłem głową, szkoda było malucha, ale to był jego wybór. - Zrobił to z czyjegoś rozkazu, czy sam na to wpadł? - spytałem go zanim zdążył odejść. Byłem ciekaw, a jeśli robił to tylko z czyjegoś rozkazu, to wypadało się dowiedzieć, ten ktoś mógł się posunąć do czegoś jeszcze bardziej drastycznego.
Marynarz spojrzał na mnie tym nic - i wszystko - znaczącym spojrzeniem, pełnym pogardy dla całego niesprawiedliwego świata. Może byli kumplami, może nie- odniosłem jednak wrażenie, że w konkursie popularności na statku zająłbym ostatnie miejsce już teraz, a rejs jeszcze się nie skończył.

Na szczęście konkurs nie miał się odbyć w najbliższym czasie, atak na statek odwlókł przynajmniej chwilowo wszelkie niesnaski mogące istnieć między kimkolwiek na Hekstusie a mną.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 27-01-2011 o 00:20. Powód: Umiejscowienie w czasie
Plomiennoluski jest offline