Cała procedura zaciągnięcia się do Kompanii poszła jak z płatka. Otrzymał nawet kilka novigradzkich koron zaliczki, które nieco obciążyły jego pustawą sakiewkę. I tak pewnie zaraz będzie je musiał wydać, ale łatwo przyszło - łatwo pójdzie. Opuścił wielki magazyn, w którym odbywał się zaciąg i niespiesznie ruszył w stronę... No właśnie, gdzie miał pójść. Przecież nie miał nic do roboty. Skierował więc swoje kroki na nabrzeże, usiadł na jakiejś skrzynce i wpatrywał się w wejście do wielkiego, gwarnego portu. Na wodzie unosiła się znaczna liczba statków, łodzi, kryp i barek. Gorące powietrze cuchnęło rybami. Wszędzie pełno było przeklinających dokerów i marynarzy. A nad wszystkim unosiły się stada krzyczących mew. Shimko siedział i patrzył jak sporych rozmiarów koga, zaopatrzona w jeden maszt wchodzi do portu. Marynarze uwijali się właśnie zwijając żagiel, a w stronę pękatego korabiu płynęła niewielka łódka, pełna celników. Widział jak celnicy przeskakują na pokład i zaczyna się jakaś awantura. Chwilę potem odwrócił wzrok, przyciągnięty okrzykami dochodzącymi z pomiędzy magazynów.
Pięciu mężczyzn odzianych w czarne kubraki, w okrągłych skórzanych czapkach na głowach, okładało długimi pałkami jakiegoś nieludzia. Shimko wstał i wolno ruszył w tamtą stronę, chcąc przyjrzeć się zajściu z bliska. Bity krasnolud wył niemiłosiernie, ale strażnicy nie przestawali go tłuc. Jeden z nich, ten z białą naszywką na rękawie, dał znak i pozostali odsunęli się.
- Za urąganie Wiecznemu Ogniowi poniesiesz karę, gnido - powiedział zimno. - Słyszano jakeś mówił słowa, których nie godzi mi się, Strażnikowi Wiecznego Ognia powtarzać. Zatem pójdziesz w pęta i do ciemnicy. A za dwa dni sąd Cię czeka, Brullu Viscere. Związać!
Krasnolud wył dalej i wyrywał się, ale strażnicy sprawnie nałożyli mu pęta i zabrali, powłócząc nim po nieczystościach zalegających na ulicy, głownie ptasim gównie i rybnych odpadkach. Tak oto Shimko poznał się z zasadami działania straży świątynnej. Po tym doświadczeniu udał się do swojej karczmy, coś przekąsić i przepłukać gardło piwem.
Wrócił do gospody „Oko Smoka”, zlokalizowanej na Nowym Mieście i zamówił garniec piwa, pieczony udziec i miskę kaszy. Posiłek zabrał na górę, do pokoiku. Nie lubił jeść w towarzystwie, w ogóle nie lubił towarzystwa. Po skończonym posiłku, rozwalił się wygodnie na łóżku i zaczął zastanawiać, co też przyniesie nowe zajęcie. Z pewnością było inne od tego, czym zajmował się do tej pory. Ale przynajmniej nie będzie miał do czynienia z ghulami. Niecierpiał sukinsynów, nawet bardziej od ludzi. Gorzej cuchnęły i mogły zarazić jadem.
Noc przespał spokojnie, zresztą jak zwykle. Rankiem zjadł jajecznicy na śniadanie, zapłacił karczmarzowi i wyruszył do portu, na miejsce zbiórki. Dzień zapowiadał się gorący, na niebie nie było ani jednej chmurki. |