Kilka chwil spędzonych w ramionach Karen, bo tak na imię miała blondyneczka z „Różowego Domku”, sprawiło, że Bert cokolwiek się rozleniwił, a spożycie w przybytku uciech posiłku, tylko ten stan pogłębiło. Tym niemniej próby drzemki zostały delikatnie, acz stanowczo przerwane, a obsługa przypomniała mu, że gdzie jak gdzie, ale spać w zamtuzie się nie godzi. Rad nie rad Bert zebrał manatki i ziewając jak nieboskie stworzenie powlókł się ulicami Novigradu do portu, gdzie jakoby była siedziba Kompanii Delty Pontaru. Bez problemu dotarł na miejsce werbunkowe i zajął kolejkę. Okazało się, że było więcej chętnych. Co najwyraźniej nie stanowiło problemu dla werbowników, bo przyjmowali każdego, jak leci. Oczekiwanie umiliła im jakaś dziewczyna dając przedstawienie walki i kopiąc w klejnoty głównego werbownika. Bert parsknął śmiechem widząc zwijającego się z bólu mężczyznę, choć po prawdzie było mu go trochę żal. Wredna baba. - Trzeba kupić ochraniacze. – mruknął do stojącego za nim krasnoluda.
W tej menażerii zapewne mało kto będzie walczył czysto, a Bert nie miał złudzeń, że w takiej zbieraninie prędzej, czy później dojdzie do bijatyki.
Gdy przyszedł na niego czas podpisał listę i zabrał zaliczkę, by obrać kurs „Pod Baryłkę”. Po drodze zaszedł na ulicę Płatnerską, gdzie rzemieślnicy wystawiali swoje towary. - Witajcie mistrzu. – Brokelen przywitał się kulturalnie – Potrzebuję zbroicy.
Sprzedawca pokazał towar szerokim gestem: - Czym chata bogata. Brać wybierać. - Ale na mojego ptaka. Na moich oczach dziś dziewka taka mała, o … - pokazał ręką przybliżony wzrost dziewczyny – rozłożyła na glebę sporego proszę ja Ciebie draba.
Zbrojmistrz pokiwał ze zrozumieniem głową. - Co się z tymi dziewkami porobiło. Ma być coś zwykłego, czy fikuśnego? – spytał mężczyzna przerzucając coś pod ladą. - A co mi tam. Fikuśnego.
Po chwili na blat zostały wystawione ochraniacze z siatek i litego metalu, pomalowane i z trawionymi kwasem wzorami. Bert prawie od razu wpadł w oko ochraniacz z wymalowanym srebrną farbką satyrem, solidny z perforowanej blachy. Nie omieszkał go wypróbować pakując go sobie od razu do spodni. - Będzie dobry, biorę. – stwierdził po chwili uiszczając należność.
Bert nie lubił obciążać się blachami, tym bardziej jeśli miał pracować na wodzie, toteż nie kupił nic więcej. Wychodził z założenie, że wystarczy mu miecz, a resztę się zdobędzie. Nieco już zmęczony powrócił na kwaterę i poleciwszy gospodarzowi, by go zbudził o świcie poszedł spać.
Noc minęła mu spokojnie nie licząc tego, że chrapał jak zarzynana kobyła, ale nie słyszał siebie, więc nie było o czym wspominać. Owsianka na śniadanie i kubek piwa skutecznie przygotowały go na pełen trudów dzień. Rankiem pogwizdując melodyjkę „na umrzyka skrzyni i butelka rumu” udał się na miejsce zbiórki. |