Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2011, 17:28   #6
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Rozbitkowie prędko odzyskali bystrość myśli oraz sprawność ciał i przystąpili do działania. Po ożywionej dyskusji zdecydowali się ukryć bagaże w jednej z kamienic na wypadek nadejścia wroga. Wroga! Wprawne oko pana Rzewuskiego nie mogło się mylić – statek powietrzny został ostrzelany, a Lipsk, poza mgłą i tajemnicami, krył osobników o nieprzychylnych intencjach. Narożna kamienica użyczyła bohaterom swego wnętrza, jej zbutwiała podłoga okazała się obszerną i dyskretną kryjówką.

Podróżnicy kolejno opuścili schronienie i pustymi, spowitymi w czarnym smogu ulicami skierowali się w kierunku południowym. Panna de Dienes usiłowała uruchomić silnik motocykla, ale jego warkot odbijający się od fasad domów brzmiał jak grom w martwej ciszy miasta. Pośpiesznie uciszyła maszynę, uznając prowadzenie jej przy boku za o wiele właściwsze. Aleje prowadziły poszukiwaczy w stronę dzielnicy luksusowej, zamieszkanej onegdaj przez miejski patrycjat, przemysłowców, a także saksońską szlachtę łaknącą miejskich rezydencji. Z mgły wyłaniała się mnogość form architektonicznych: bogate kamienice, kilkupiętrowe rezydencje, stojące samopas wille usiłujące w miejskim otoczeniu udawać dworki. Ich dawna świetność przeminęła, czas pozbawił okna drogich szyb, wyszczerbił wysmakowane fasady, gdzieniegdzie przedziurawił dachy i pokrył brudem misterne złocenia. Obawiając się bycia śledzonymi, podróżnicy chyłkiem zniknęli w bramie zniszczonego domu. Obstawiwszy wybite okna, z czujnym wzrokiem i bronią w pogotowiu, wypatrywali pogoni.

Jednym z najtrudniejszych arkanów sztuki myśliwskiej jest umiejętność czekania. Wprawny łowca musi umieć zaczaić się bezszelestnie i bez ruchu, by nie spłoszyć wyczekiwanej zwierzyny. Powiecie: banał, fraszka – ale ciało ludzkie nienawykłe jest do braku aktywności, a zdrowy duch rwie się do działania. Bezczynność oczekiwania najlepiej znosił pan Jan, innym członkom ekspedycji minuty przykro się dłużyły. Ulica była wciąż jednaka, nieporuszona, niczym wysokiej wierności dagerotyp powieszony w okiennych ramach. Równe kocie łby, rząd domów o pustych oknach, przekrzywiona latarnia i wisząca w martwym powietrzu ciemna mgła – takim widokiem raczył bohaterów Lipsk. Patrolu przeciwnika nie było, a może krył się jeszcze lepiej niż bohaterowie? Ktoś w końcu stwierdził, że najwyższa pora opuścić kryjówkę. Popołudniowe godziny nie będą wszak trwały wiecznie, a eksplorowanie miasta po zmroku mogło być nad wyraz niebezpieczne.

Ulice niegdyś bogatej dzielnicy prowadziły ich już jakiś czas. Rzadki smog pozwalał rozpoznać w miarę dobrze obiekty na ponad sto jardów w każdą stronę, lecz dalsze stawały się mniej wyraźne. Wszędzie wokół widzieli obrazy o powtarzającej się tematyce: domy, które trzydzieści lat temu świeciły bogactwem, by dziś popadać w ruinę. Powoli ciemniało – osobliwie horyzont najciemniejszy był zarówno na wschodzie jak i na południowym wschodzie. Wzrok podróżników nie mógł wypatrzeć niczego więcej.

Są jednak istoty, które nie potrzebują wzroku, by orientować się w terenie. Które zmysłem słuchu i powonienia potrafią rozpoznawać i tropić. Które bezszelestnie w gęstwinie ruin znajdują przejścia niedostępne człowiekowi i kierując się pierwotnymi instynktami osaczają ofiarę.

Pan Rzewuski, obeznany w zwyczajach zwierząt, spostrzegł to pierwszy. Osaczano ich. Znajdowali się na ulicy biegnącej z północy na południe, na zachodzie mając poznaczoną drzwiami ścianę domu, na wschodzie zaś aleję kończącą się majaczącym we mgle kształtem rezydencji. Z zachodu, z południa i z północy zbliżały się powarkując i strosząc sierść pierwsze żywe istoty, jakie przedstawił im Interior. Ich ogony wisiały nisko, uszy były położone, po obnażonych kłach ściekała ślina. Psy, zdziczałe psy, w liczbie co najmniej kilkunastu, bardziej bestiom, niż najlepszym przyjaciołom człowieka podobne, podchodziły z wyraźnie wrogim zamiarem.

 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline