Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2011, 21:57   #19
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Złość i rozgoryczenie niemal sączyły się z niego niczym para z gorącego czajnika, stawiał coraz to kolejne długie kroki i oddalał się od karczmy forsownym tempem.
- Kretyn… Imbecyl… - wyklinał nieustannie, wywarkując kolejne obelgi przez zaciśnięte zęby. Kłęby pary towarzyszące każdemu wydechowi szybko znikały, rozwiewane chłodnym wiatrem. Nie zwracał uwagi na otoczenie, ani na szumiącą z cicha nieopodal rzekę, której brzegi jeszcze były skute cienką warstewką lodu, ani na czyste błękitne niebo tylko gdzie nie gdzie poznaczone wiszącymi gdzieś wysoko haczykowatymi chmurami, zapowiadającymi w najbliższych dniach pogorszenie pogody. Miał dość swoich spraw na głowie, nie potrzeba mu było kolejnych problemów, ale nie… „Pan Detektyw” widać lubi komplikować sobie życie… Szkoda tylko, że innym przy okazji również. Gdyby tylko mógł, w tej chwili spakował by swój bagaż i opuścił to przeklęte miejsce zostawiając strażnika i całą tą głupią trupę sobie samym.
- Cholerny elf! – Warknął nieco głośniej. Też zamiast po prostu zabrać swoje manatki i wynosić się z tąd jak najdalej, to siedzi i bawi się w domorosłego zbawcę świata i okolic… Głupi los, jeśli w ogóle istnieje, albo zwyczajny pech, niestety przywiązał go do tej długouchej „opoki cierpiących i balsamu konających”. Jakby to nie wystarczyło, to na dodatek dostał mu się jeszcze stróż prawa jawnie sabotujący własne śledztwo… I jak tu nie cieszyć się życiem?
Ale koniec tego dobrego, tak jak wyrzucił to Endymionowi w twarz, więcej w sprawie śledztwa nie ma zamiaru się udzielać, chce, niech się sam z tym teraz babrze, tak z drugiej strony to nawet mu na rękę, bo czas leci, dni mijają, zanim „zdolny inaczej” strażnik rozwiąże sznurowania swojej koszuli, nie mówiąc o jakiejkolwiek zagadce w tej rzeczce tutaj upłynie spooooro wody. Elf oczywiście, niosący światło i kaganek sprawiedliwości będzie mu dzielnie asystował… A im więcej czasu stracą tutaj, tym szybciej przyjdzie wiosna i Kh’aadz wreszcie będzie mógł ruszyć dalej ze swoją drogocenną przesyłką.
Na myśl o tym co ma dostarczyć do Ereboru przez czerwoną kurtynę gniewu przebiło się rozlewające po całym ciele ciepło, uczucie prawdziwej dumy. Jednak w tym momencie jego rozmyślania przerwało pojawienie się jakiegoś dziwnego przeczucia, że coś mu umyka, że nie widzi wszystkiego. Bardziej podświadomie, podniósł głowę, aby się rozejrzeć…

I rzeczywiście, stali na środku mostu, czterech ludzi w siodłach, strzemię przy strzemieniu, Kh’aadz przystanął na chwilę i podniósł rękę do czoła, aby osłonić oczy przed słońcem. Jeden z nich wskazał w jego stronę i rzekł coś do swoich towarzyszy, jednak z tej odległości słowa zlały się z delikatnym szumem wiatru i stały kompletnie nieczytelne. Nagle wszyscy na raz spięli gwałtownie konie i poszli w galop.
-Kiego czorta… - wymruczał do siebie, ściskając pewniej rękojeść swojego nadziaka. Kopyta koni biły o ziemię jak szalone wzniecając tumany białego pyłu, wibrację czuć było nawet w płucach. Kh’aadz ocenił szybko malejącą odległość dzielącą go od jeźdźców, jedyne co mu zostało, to usunąć się z drogi i być gotowym na wszystko. Gdy byli już bliżej, uspokoił się nieco, mieli co prawda broń, tylko głupiec by nie miał, ale oręż wszelkiej maści spoczywał bezpiecznie przytroczony do siodeł, mimo to, Kh’aadz zachował czujność, nieznacznie odchylił dłoń dzierżącą nadziak lekko do tyłu, aby w razie czego móc wyprowadzić szybki zamach obuchem w głowę prowadzącego konia a potem szybko zanurkować obok zwierzęcia, które najprawdopodobniej zwaliło by się na ziemię zrzucając swojego jeźdźca… Na szczęście nie musiał sprawdzać swojego opracowanego na poczekaniu planu w praktyce, konni przemknęli szybko obok w stronę karczmy, taksując go tylko spojrzeniami, krasnolud też im się przyjrzał, banda awanturników, o niewyparzonych obliczach, do tego z dość leciwym przywódcą.
Popatrzył za nimi jeszcze chwilę po czym powolnym krokiem skierował się w stronę karczmy. Nowi goście nie wyglądali na takich, co to nie robią kłopotów, a o tym, że ludzie specjalizują się w sprawianiu kłopotów, na przestrzeni ostatnich kilku dni Kh’aadz przekonał się już trzykrotnie. Gdy zbliżał się już do karczmy, w drzwiach stanął zwabiony za pewne swoimi „niesłychanie ostrymi zmysłami i bystrym umysłem” Endymion. Z mieczem w ręku…
- Pięknie… - zakpił krasnolud.
- Przywitaj ich chlebem i solą w oku… No i jeszcze bełtem w rzyć na wynos.
Tak jak się spodziewał, widok człowiek z obnażonym mieczem w ręce zagradzającego wejście do karczmy w oczywisty sposób zaskoczył nowo przybyłych, tym bardziej nie zdziwił się, gdy wszyscy położyli szybko ręce na rękojeściach swoich żelastw a kilku z nich szybko obejrzało się jego stronę, w takich sytuacjach lepiej wiedzieć kogo się ma za plecami.
- A może mu wleją? – pomyślał z rozbawieniem krasnolud. – To mogło by być ciekawe, czynna napaść na funkcjonariusza… Przy odrobienie szczęścia, i dwóch tygodniach intensywnego dochodzenia Endymion mógłby nawet zawęzić krąg podejrzanych do tych czterech cuchnących koniem awanturników. – ta złośliwa myśl rozbawiła go nieco, zignorował poruszenie, które kątem oka dostrzegł w oknach pokoii Andarasa i tego drugiego nie był pewny, ale chyba Makhlera, arcyzarządcy samounicestwiającej się grupy wzajemnego mordu i sztuk wszelakich. Wszedł do karczmy taksowany kolejnymi spojrzeniami nowo przybyłych, których niezawodny stróż ślepego prawa i chaotycznego porządku zdecydował się wpuścić do środka.
- Pięknie, ich obecność na pewno pomoże…- znowu zakpił w myślach.

- Cztery łóżka! I gorącej wody! Ale wpierw końmi się zająć! – zaczął rzucać rozkazami najstarszy z nich do karczmarza, który słysząc o wynajęciu pokoi wymownie spojrzał na Endymiona.
- I cztery dzbany grzańca! – krzyknął inny.
- I co masz gotowego do jedzenia to też dawaj od razu! Byle wartko! Bierzemy co macie jak leci! – zawołał ten bez brody rozgoszczając się z resztą przy największym stole.
- I co wy taka gębę stroicie gospodarzu jakby kto zdechł? Cieszcie się, że gości macie! – zagadnął jeden z nich zdejmując hełm. – Pustawo przecie – dodał patrząc po prawie pustej karczmie.

- Ano pustawo, bo i był zgon. I to nie samoistny. Ale wprowadźmy jeszcze więcej zamieszania i gości szanownych w progi miejsca zbrodni a na pewno wszystko się składniej poukłada... - krasnolud burknął pod nosem nadal w humorze, jakby go użądliła osa...

- Co ty tam burczysz pod nosem mały?! - zaśmiał się brodacz zdejmując kuszę z pleców i kładąc ją obok na siedzeniu ławy.
Najstarszy z przyjezdnych spojrzał złowrogo na towarzysza i tamten przestał się śmiać.
- Karczmarzu rusz dupsko! - krzyknął zapewne przywódca tej czwórki zniecierpliwiony kładąc na szynkwasie monety.

- Mały to jest mózg człowieka, który w taki sposób zwraca się do krasnoluda... - Odburknął jakby w próżnię zasiadając przy stoliku Andarasa. Kh’aadz był na prawdę w kiepskim humorze.

Oberżysta ponaglony podawał dzbany córce, która po chwili niosła dwa pełne naczynia dla nowych gości.
- Panie, mam tylko dwa pokoje wolne. - bąknął karczmarz zbierając pieniądze - Ale nowe łóżka się doniesie i będzie cztery.
- To gra muzyka . - powiedział brodacz, wziął pozostałe dzbany i poszedł do stołu.
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline