Rozdział I: Zabili go i uciekł
Wczesnym rankiem obudziły go podniecone krzyki czarodzieja.
- Hahahaha! Poznaj potęgę mojej magii, Braun! Giń, giń! Hahahah! Jestem niepokonany! Wij się niczym robak u mych stóp i błagaj o łaskę Wielkiego Mistrza Hieronimusa Bauera!
Czarodziej z szaleństwem w oczach skakał po obozie, wymachując łapami jakby ciskał w imaginowanego wroga całe serie morderczych zaklęć. Dopiero po chwili Albiończyk dojrzał w jego dłoni znany mu magiczny kamień. Nim zdążył jednak zareagować do maga doskoczyła Maria, wymierzając mu otwartą dłonią potężny cios w głowę. Hasający niczym rozradowana nimfa Bauer pod siłą uderzenia wywinął imponującego orła, lądując twarzą w zmarzniętej ziemi obozowiska. Kamień wylądował zaraz przy nim.
- A co to niby ma być?! - wściekła się strażniczka nie na żarty, łypiąc okiem to na jednego, to na drugiego z towarzyszy.
- Edgar, nie mów, że... - pokręciła głową załamując ręce, choć złość jej wcale nie minęła..
W tym czasie czarodziej zdążył już odzyskać zmysły i dźwigał się na nogi.
- To moi drodzy, jest kamień Osoga, bardzo rzadki i cenny artefakt, w nocy wyczułem jego aurę i... - umilkł pod wpływem jej lodowatego spojrzenia.
- To zboczeństwo? Nie ma mowy byśmy wzięli to ze sobą! - kopnęła przedmiot w pobliskie krzaki.
- Jakie znowu zboczeństwo? - obruszył się urażony mag, który nadal odczuwał resztki przyjemności, wynikającej z użytku kamienia.
- Toż on jedynie pokazuję ukryte pragnienia użytkownika...
Strażniczka oblała się rumieńcem.
- Bzdura! - burknęła, odchodząc speszona do Persifala.
Jaka by nie była prawda, ten drobny incydent pozwolił im wstać wcześniej niż zamierzali i szybciej przygotować się do dalszej drogi.
- Tylko to mi zostało - odrzekł ze smutkiem czarodziej, rozkładając swój dobytek na ziemi.
- Cztery eliksiry i zwrócona przez was księga. Wszystko inne zmuszony byłem porzucić. Wszystkie bezcenne artefakty, pisma i magiczne narzędzia, całe bogactwo i majątek, zabytki, dzieła sztuki i cenne klejnoty... - Bauer... - strażniczka rzuciła mu kpiące spojrzenie.
- Przecież byłeś bankrutem... - Ale bolesne wspomnienia pozostały! - zawył żałośnie.
Maria parsknęła, przewracając oczami.
- Mów lepiej co tam masz i jak nam to się przyda - wskazała fiolki z grubego kryształu.
Czarodziej, nadal urażony, chwycił dwie identyczne mikstury.
- To moi drodzy......jest Aqua Nubiniata! - eliksir leczący. Po opatrzeniu naszych ran zostało nam jeszcze na dwie kuracje. Nasącza się nią bandaże.
- A to... - zaprezentował następna fiolkę z czarną substancją.
- Potocznie zwane jest Końcem Węglarza. - Po stłuczeniu, wybucha jasnym błyskiem i daje dużo gryzącego dymu. Poza tym jest jednak niegroźne.
- I ostatnia... - wskazał niebieską mgiełkę unoszącą się w fiolce.
- Ta, odkorkowana dość szybko usypia pobliskich ludzi. Jednak, mimo mojego mistrzowskiego kunsztu bywa czasem zawodna. Ja mam już tylko pięć karli i proch na pół tuzina strzałów - stwierdziła krótko Maria.
- Zapewne jeszcze dzisiaj dotrzemy do stanicy mytnika, znaczącej koniec ziem Hargenfelsa. Niemożliwe, by dotarły tam już wieści o polowaniu na nas, ale zapewne wymagać będą od was myta, no i w ten sposób ewentualny pościg dowie się gdzie i kiedy byliśmy... Chyba, że pójdziemy lasami, ale to spowolni naszą ucieczkę i nie musi być wcale bezpieczne, szczególnie dla wierzchowców...tereny wokół traktu są tam wyjątkowo zdradzieckie.
Spojrzała pytającym wzrokiem na Edgara.
- To po twoich rodaków jedziemy. Decyduj więc ty.