Samphenion podniósł wzrok na dźwięk głosu niziołka. Spojrzał w jego mętniejące oczy. Chciał podbiec i chwycić go, ale było już za późno. Butch odpłynął wraz z nurtem rzeki. Nie znali się długo, ale strata towarzysza wstrząsnęła elfem tak, że zapomniał nawet o bólu w nodze.
Nagle oprzytomniał i znów skupił się na rannej kończynie. Przeklął w duchu orka odpowiedzialnego za strzał, ale tak naprawdę cieszył się, ze to tylko noga, a nie głowa. Krew spływała po łydce. Półelf już chciał zawołać kapłana, gdy uświadomił sobie, że sigmaryta nie zna się wiele lepiej na leczeniu niż on sam.
- Uspokój się, wszystko będzie dobrze. – pocieszył się.
Usiadł wygodniej na trawie i wyciągnął nogę przed siebie. Delikatnie chwycił palcami drzewce strzały. Samphenion wolał się najpierw upewnić, czy da się wyjąć strzałę bez powodowania dodatkowych uszkodzeń ciała, i czy strzałą nie przebiła kości, albo tętnicy. Elf miał nadzieję, że nie wpłynie to na możliwość poruszania się. Skrzywił się, gdy kolejna fala bólu przeszyła nogę.
__________________ Oto jest pięść moja, zna ją świata ćwierć! Kto ją ujrzy z bliska, ujrzy swoją śmierć! |