Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2011, 19:08   #19
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
[3 Februarus 146 C.T.] godzina 13:46 czasu pokładowego

-Golem - Atlas defensywy

Kolejne ćwierć-tonowe kawały żelastwa odrywane od zdewastowanego górniczego golema stawały się prymitywnymi pociskami w Twoich rękach. Na pokładzie zagęściło się, pospolite ruszenie załogi, pierwsze strzały i krzyki ranionych. Masywne wiertło mierzące ponad trzy metry było jeszcze cięższe, wykonane ze specjalnego stopu- uniesienie go na bark nawet Tobie sprawiło problem. Kilka ciężkich kroków rozbiegu i taran-oszczep z throalskiej stali przecinał powietrze. Nieco za wysoko, ale trafił latającą fortecę przeciwników w górne zabudowania- jak podmuch zmiótł drewniane konstrukcje i jej okupantów ze szczytu i niewiele zwalniając poleciał dalej, w nieznane.
Ręką odrywałeś już kawał blachy z golemowej kupy złomu- okrągły właz do kokpitu robota. Świst napastników przybliżył się, Twoje poczynania przyciągnęły ich uwagę. Słyszysz rozkręcający się bęben karabinu u szyi stworzenia. Pisk, inny, zaraz za Tobą- ciemnoskóra aktorka sparaliżowana strachem, z wielkimi szklistymi oczyma skierowanymi w otchłań wirujących sześciu luf. Kątem oka dostrzegłeś kolejnego, nad Tobą po prawej. Klapa włazu z pomocą Ręki stała się prawie idealnie płaska- improwizowany czakram wystrzelił z obsydiańskiego uścisku, ledwie widoczny w locie. Minął w powietrzu pierwsze pociski kierujące się nieuchronnie w Twój tors. Szarpnął tkanki zwierzęcia otwierając jego wnętrzności na światło dzienne- przegnite flaki z chlupotem wylały się na pokład, za nimi podążyła reszta. Kobieta zemdlała, a krótka seria nakropiła pancerz na Twoim torsie topiącym sie jak wosk ołowiem. Zabolało. Drugi atakujący wisiał nad skrzyniami mierząc chyba bardziej w Ciebie niż w nią, leżącą niepokojąco blisko.
Metaliczny trzask- wielkie sześcioramienne kotwice w dwóch miejscach wpiły się w burty po drugiej stronie pokładu, statkiem szarpnęło na tę stronę. Zza burty wyłaniał się drugi pokład atakujących, twierdza na plecach wielkiego stworzenia, tłum rozjuszonych dziwolągów skandujących niezrozumiale z uniesionymi w górę brońmi. Kotłujący się dookoła kołowrotów ściągających liny kotwic. Gotowi do skoku na pochyłych masztach- z linami w rękach-, pierwsi przeciwnicy już byli na pokładzie Hekstusa. Obdartusy, karakany, potworki- dla Ciebie nie stanowili praktycznie żadnego zagrożenia, ale dla bardziej delikatnych Dawców- śmiertelne.
Mimo to kilku biegło w Twoją stronę, sześć luf wypluwało pierwszą ciemno-złocistą łuskę długiego pocisku, drugą...


-Jonas - Koszmar botanika

Przedzieranie się przez towarowy tor przeszkód zajęło Ci dłużej niż byś się spodziewał, dobrze wręcz, że nie nabawiłeś się kontuzji przy tej przeprawie. Nogi co i rusz grzęzły pomiędzy ostrymi rantami porozwalanych skrzyń, prętami klatek. Chcąc chodzić po ich wiekach bolesnym podparciem o ścianę przekonałeś się, że nie jest to stabilna ścieżka. Po kilku chwilach iście górskiej wycieczki i paru głębszych sapnięciach przy przekręcaniu zamka śluzy korytarz na pokład stanął dla Ciebie otworem. Zawiasy zaskrzypiały cicho, niestety i tak za głośno.
Śluza pchnęła Cię do tyłu, dokładniej na tyłek. W kadrze ościeżnicy po przeciwnej stronie holu, siedząc oparty o metalową ścianę konał jeden z majtków. Nad nim plecami do Ciebie jego oprawca. Bose nogi jak patyki w kolorze jasnej śliwki. Od kolan workowate spodnie z opadającymi na nie sakwami. Sakwami przywiązanymi do sakw. Noże, pałki- istny węzeł przedmiotów i skrytek. Wychudzona talia i wystające żebra. Porwana, przykrótka kamizelka uzupełniana skrawkami blachy. Długie do łopatek, zwierzęco przetłuszczone włosy. Odwrocił się. Trupio blada twarz o groteskowej, ptasiej fizjonomii. W jego prawej ciemno-śliwkowej dłoni zwisała ociekająca posoką maczeta. Przekrzywił głowę, zasyczał. Zdałeś sobie sprawę, że ptasi dziób w rzeczywistości jest częścią pożółkłej maski. Zza dwóch okrągłych szybek łakomie wyglądały przekrwione oczy ofiary wizaremii. Oczy zwęziły się, a szkarłatne ostrze zawisło w powietrzu nad wizaremem. Strzał. Rozwarły się szeroko z niedowierzaniem patrząc na Ciebie, uchodziło z nich życie, zgasły odbierając masce jedyne znamię życia- zwiotczałe truchło padło wzdłuż korytarza, uśmiercone strzałem nad uchem. Prawie widziałeś kulę powoli drążącą chory mózg osobnika na dnie jego źrenic, bolesny wybuch po drugiej stronie urywając mu pół tylnego płatu. Z kieszeni wyciągnęłeś chustę i raptownie przetarłeś twarz- na białym materiale wykwitło kilka małych, szkarłatnych pąków. Maleńkich kwiatów zła.
Ofiara choroby i oprawca własnych doktorów. Gdybyś miał więcej czasu pewnie przeanalizowałbyś wszystkie opcje i teorie dotyczące historii tego tajemniczego przetrwania zarażonych łącznie z sumą pokoleń potrzebną na wygenerowanie środków do powietrznego piractwa. Póki co potrafiłeś myśleć tylko o jednym: czy ja.. zostałem.. zarażony..?
- Nic Ci nie jest.. paniczu..? - chrypliwy głos należał do krasnoluda, sądząc po ubiorze i czarnych smugach, palacza przy silniku Hekstusa. Pysznie zdmuchnął dym unoszący się z lufy małego rewolweru. - Kan! Twoja kolej... Panicz! za plecy, jeśli Ci życie miłe.. - zza rantu wyskoczył jego pomocnik i otworzył ogień do kolejnych przeciwników.
Duet nie należał do najwytrawniejszych strzelców, ale zajmowali dobrą pozycję z tyłu statku- a wyglądało na to, że vizaremowie wdarli się na podpokład od dziobu. Większość skierowała się chyba na górne pokłady, nieliczni zniecierpliwieni odpieranym abordażem pokusili się o łupienie jeszcze nie zdobytego statku. Jesteś bezpieczny- na tę chwilę, ukryty za ścianą bronionych drzwi kotłowni. Statek szarpnął i przechylił się nagle, uderzyłeś o coś ramieniem- na ścianie wisi skrzynka audireskopu- linia kończy się pewnie na mostku, o ile to jakiś pożytek.

-Kruk - Chłodne wyzwanie

Wybiegliście przed 'puchę' -jak pieszczotliwie kajutę nazwał Poker- w nadzieji na dotarcie na sam mostek. Nikt nie mówił, że będzie łatwo- czekali na Was już za progiem. Patykowate -czasem dosłownie zdrewniałe-, niezdrowo sine kończyny, pękate biodra upstrzone ostrzami, kośćmi, świecidełkami, talie os, uzbrojone długie łapska, maski i gogle- okrągłe otwory na oczy potęgujące ich potworne gęby. Od strony dziobu na głowny korytarz podpokładu wdzierało się słoneczne światło i błękit przestworzy- dziura o średnicy dwóch metrów kwadratowych idealnie zaokrąglona na rogach świeciła pomarańczowym żarem wypalonego metalu. Za nią unosiła się przycumowana lewitująca tratwa poskładana z najróżniejszych gratów, na pewno odmiennego pochodzenia. To z niej musieli wskoczyć na podpokład...
Poker został w pokoju, Złotko ze swoim wielkim bękartem zastawiał wejście. Ty i Jaskółka w pierwszym szeregu- od strony tratwy naciera trzech przeciwników, a ty dziękujesz pasjom, że korytarz jest tak wąski. Pełen orurowania, zaworów i zegarów ciśnieniomierzy. Twoi przeciwnicy chyba nie mieli pojęcia o taktyce, ale znali dobrze zew walki- zaatakowali wściekle, bez względu na straty.
Pierwszy wyskoczył jak z procy- odziany w bezładną stertę szmat dzikus z krótką włócznią -a raczej improwizowanym bagnetem na końcu kija- nerwowo dźgnął powietrze tuż przed Tobą, prowokował. Z kupki łachów wystawały jedynie badyle kończyn, ułamana w połowie maska zasłaniała czoło i oczy zostawiając szkaradny, pełen nieludzko trójkątnych, szarych zębów uśmiech na widoku. Jaskółka miał łatwiej- szybko skrócił dystans i pochlastał garbatego osiłka pod pachwiną i przez plecy dwoma równoległymi cięciami. Już doskakiwał do drugiego, czy raczej trzeciego- dwa noże skierowane do dołu jak stalowe kły bestii błysnęły żądzą krwi gdy Jaskółka wybił się wysoko i wskoczył skurwielowi na klatę. Kły utonęły w obojczykach, szarpnięcie i trzask gruchotanych kości. Głuchy odgłos osuwającego się trupa i szybkie, porozumiewawcze spojrzenie.

-Dwa do zera mój Kruku! Stajesz..? - głos kompana był zimny jak stal której dobywał, jeżył włoski na karku- Jaskółka uwielbiał rozróby, dlatego tak często miał problemy z kodeksem Kling, w walce na noże był bezcennym atutem oddziału.


-Jednooki - Nożycoręki

Druga szkarada runęła ku odległej ziemi, a śniadanie po raz drugi podskoczyło Ci do samych migdałków. Dwa strzały i dwa trafienia, pozostało jakichś.. 5..6.. celów i o wiele za mało sztuk amunicji. Marloe chyba przepadł na mostku, za to na pokładzie zaroiło się od marynarskich kombinezonów, chaotyczna kanonada obrońców z trudem odpierający kolejnych adwersarzy, a kulminacyjna fala miała dopiero nadejść. Mimo to jak rotacyjny reflektor latarni morskiej długą lufą szukałeś kolejnego celu, zaciskając przełyk już dociskałeś spust opuszkiem gdy na pokładzie -poniżej tarasu- ale kilka metrów od Ciebie przeraźliwy zgrzyt metalu przerwał skupienie. Wyjrzałeś za balustradę- wielki hak przypominający rozgałęzioną kotwicę zapierał się o kant burty. Lina na końcu kotwicy napięła się. Statek przechylił się, a zza burty z wolna wyłaniał się obraz drugiego lewiatana, nieco poniżej pokładu Hekstusa. Wysokie, pochyłe maszty z przyczepionymi linami i maruderami na ich końcu- gotowymi do abordażu lada chwila. Pisk kobiety- ciemnoskóra śliczność, wiele ładniejsza niż ta, którą tak pięknie zbeształeś przy śniadaniu- stała w ogniu krzyżowym dwóch delfinoidów. Przed nią Pomnik, siłował się z żelastwem wyrywając sobie prowizoryczną tarczę. Rzucił nią jak dyskiem i przeciął jednego jak zepsutą dynię, której zawartosć wylała się na ziemię. Gdzieś nad głową świsnęła Ci kula, a boczna szyba mostku rozleciała się w spory komplet ostrych puzzli. Z kapitańskiego pokoju wyszedł ktoś, nie był to Marloe, jeden z nawigatorów, chyba, taszczył metalowy statyw, który rozłożył przed mostkiem. Za nim dopiero ciemnoskóry Marloe wyłonił się zza włazu- na ramieniu niósł solidny kawał żelastwa nieco przypominający karabiny zamontowane na rybich trupach, większy niż tamte. Zarzucił ustrojstwo na stojak, zamki szczęknęły, otworzył komorę i błyskawicznie nawinął łańcuch pocisków.

-.. Czekasz na oklaski?! Zajmij się kotwicami, nie mogą wejść na pokład, rozumiesz?! -rzucił Ci właśnie przyniesione przez nawigatora ostrza, twoje ostrza - Przetnij liny i każdego kto stanie Ci na drodze.. Nie możemy rozwalić ich statku dopóki trzymają nas na hakach.. Już.!- najwyraźniej nie stawał pierwszy raz twarzą w twarz z taką sytuacją, tym gorzej, że brzmiał wręcz śmiertelnie poważnie.
 

Ostatnio edytowane przez majk : 28-01-2011 o 19:11.
majk jest offline