Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2011, 20:04   #44
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nie minęło wiele czasu, przynajmniej w odczuciu obudzonej Ariny, gdy Mark pochylił się nad nią i dotknął bardzo delikatnie. Noc wciąż była ciemna, teraz nawet bardziej, bowiem niebo zasnuły chmury i gwiazdy zniknęły z ich oczu zupełnie. Alez natomiast był wyraźnie z czegoś niezadowolony.
- Dziwna sprawa, z tą wioską. Przeszedłem się tam. Niby chrapanie słychać normalnie, ale z czego oni tu żyją to nie wiem. Pól uprawianych niewiele i to byle jak, obory i stodoły puste, chyba, że ich zwierzęta nie oddychają. A wszystko zabite na cztery spusty i bez robienia rabanu nic nie zdziałasz. Ale jeśli się tak boją, to dlaczego nikt nie pilnuje. Nie pojmuję tego. Miej oczy szeroko otwarte.
Położył się, szczelnie się owijając cienkim materiałem.
To co mówił było rzeczywiście dziwne. Jakoś nigdy nie widziała wsi bez szczekających psów czy łażących po nocy kotów. Fakt, że nie wędrowała po świecie długo, ale w sumie wszystkie wsie które mijała wyglądały tak samo. Różniły się co najwyżej wielkością i ilością mieszkańców. Zawsze jednak pełno w nich było zwierząt. Usiadła koło leżącego mężczyzny wpatrując się w mrok. Na wszelki wypadek żelazny miecz nieznanego wiedźmina położyła obok siebie. Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin. I miały one minąć zupełnie spokojnie, bez najmniejszego nawet dźwięku wydobywającego się z lasu, czy tym bardziej - ze śpiącej wioski. Arina nie zobaczyła też nikogo wracającego do zamku, więc jej warta minęła spokojnie.
Niestety skończyło się to z nadejściem świtu, którego nie obwieścił żaden kogut. Zamiast tego w wiosce zaczął się ruch, gdy mieszkańcy zaczęli wychodzić na zewnątrz i załatwiać swoje potrzeby. Nawet nie rozglądali się dookoła, za dnia najwyraźniej niczego już się nie bojąc. Otwierano okiennice, wybierano wodę ze stojącej na środku osady studni. Wyglądali normalnie, choć wiedźminka dostrzegła ich marne ubrania, brudne i podarte. Mark obudził się już, ale nie podnosił się.
- Cholera, wszystko niby wygląda normalnie, ale jakoś nie mam ochoty nawiązywać bliskiej znajomości.
- Możemy ominąć wieś i iść dalej, ale może dobrze byłoby zapytać o drogę do Weudtor. Tak chyba byłoby prościej. Pewnie jest tu jakaś droga. Może po prostu są straszliwie biedni i nie stać ich nawet na jednego koguta?
- Sama nie wierzyła w swoje słowa. To wszystko było bardzo dziwne.
I stało się jeszcze dziwniejsze. Zebrali swój ekwipunek, ale nie zdążyli zrobić kilku kroków, gdy pojawiły się zapamiętane z nocy sylwetki. Były zbyt daleko, aby je rozpoznać, ale za to ich ilość znacznie się zwiększyła - każda z nich ciągnęła za sobą lub pchała jeszcze jedną osobę, znacznie mniejszą niż oni sami. To pozwoliło się domyślić, że ci ubrani w czarne futra byli bardzo dużymi ludźmi. Mieszkańcy wioski także ich zauważyli i niemalże rzucili wszystko na ziemię, aby także ruszyć w stronę zamku. Mark chrząknął.
- Może są tylko biedni...
- Co tu się dzieje?
- Arina patrzyła na to zaskoczona - Wydawało mi się, że boją się zamku. Dlaczego tam idą? I dlaczego my w ogóle zawracamy sobie tym głowę? Czuje w kościach kłopoty...
- Możemy poczekać aż znikną za murami i zerknąć im do domów. A potem udać się w swoją stronę, na pewno nie mam zamiaru sprawdzać, czy tamci są tak samo silni, jak wielcy.
- Taaak! Myślę że to doskonały plan. I poszukajmy jakiejś drogi...


Nikt z tutejszych najwyraźniej nie spodziewał się jakichś zagrożeń, w postaci chociażby dwójki obcych. Wszyscy jak jeden mąż powędrowali do zamku. Teraz doszło do nich, że w tej grupie, ani jednej, ani drugiej, nie było żadnych dzieci, a większość stanowili mężczyźni. I to nie starcy, tych też tu nie było. Na szczęście zniknęli wreszcie za uszkodzoną bramą zamczyska, nie zadając sobie trudu, by zamknąć ją na sobie.
Oni zaś weszli w obręb wioski, od razu wyczuwając jej smród. Nikt nie pozostał w środku, ale same chaty prezentowały raczej opłakany stan. Zapadnięte dachy, brud, korniki, źle utrzymane sprzęty. Jakby ci ludzie zapomnieli, co mają w życiu robić, aby przetrwać i zapewnić sobie sensowny byt. Ku swojemu zaskoczeniu, w oborach i stodołach znaleźli suszone mięso, zwisające z belek na sporych hakach, choć ciężko było zidentyfikować jego pochodzenie, prócz może faktu, że na pewno było różnorodne.
No i było coś jeszcze. W każdej chacie wymalowany był duży, dziwaczny znak.


- Ciekawe kogo czcili. Nie zdziwiłbym, gdyby był to ten nieboszczyk, elf.
- Też bym się nie zdziwiła. Może jakoś ich zaczarował... ale chyba sami sobie z tym nie poradzimy. Nie wierzę, że to mówię, ale tutaj chyba przydałaby się wiedza Karla. Wracajmy jak najszybciej do Rodmiła. Powiemy mu o tym, może się zainteresuje i razem z czarodziejem będę mieli ciekawsze zajęcie niż wypytywanie nas o ewentualną siedzibę elfiego maga.


Mark skinął głową i ruszyli dalej, przemykając po słabo zaoranym polu i wchodząc pomiędzy drzewa po drugiej stronie niewielkiej doliny. Zamek wreszcie zniknął im z oczu - w dzień wcale nie wyglądał lepiej niż w nocy - i znów znaleźli się w lesie, tym razem bardziej mieszanym i bardziej przypominającym te z okolic Weudtor. Zanim jednak przeszli choćby milę, ich uwagę zwróciły kobiece krzyki. Zamarli, a potem automatycznie zwrócili się w ich kierunku, przez nie tak gęste tu zarośla dostrzegając dwóch wielkich mężczyzn. Prowadzili na krótkiej lince nagą, zakrwawioną kobietę lub może dziewczynę.
- Maruderzy, którzy postanowili zabawić się dłużej.
Splunął wściekle, a dłoń zatańczyła mu w okolicach rękojeści miecza.
- Z dwoma chyba sobie poradzimy, a odrobina ruchu chyba nam nie zaszkodzi - powiedziała wiedźminka rzucając na ziemię swoje rzeczy. Wyciągnęła tylko wiedźmiński miecz z żelaza. Czarny kamień nie powinien odbijać światła, a jednak dziewczynie wydawało się że zalśnił dziwnym blaskiem. Jak gdyby broń cieszyła się, że znowu będzie używana. Co było oczywiście całkiem absurdalną myślą. Przedmioty nie miały uczuć. To ludzie przypisywali im swoje. Arina chyba dość miała bezczynności:
- Wezmę tego z lewej. Spróbujmy ich obejść i zaskoczyć.

Alez skinął głową i najciszej jak umiał, odłożył niesiony ekwipunek, obnażając zakrzywione ostrze. Podobnie jak długi miecz Ariny, była to broń mało poręczna w całkiem gęstym lesie, ale wciąż liczyli na zaskoczenie. No i wrogowie wcale nie mieli sytuacji lepszej. Wciąż ciągnęli dziewczynę, a jeden z nich, po bliższym przyjrzeniu się, targał na plecach jakieś ubite zwierzę. Ruszyli na nich od tyłu, szybkimi susami, wykorzystując fakt, że tamci nie zwracali uwagi na otoczenie.
I tym razem mieli szczęście, zwłaszcza, gdy dziewczyna wrzasnęła ponownie. Wiedźminka nie zamierzała bawić się w honorową walkę i kilkoma susami dorwała pierwszego z nich, wbijając mu miecz z całej siły. Ostre jak brzytwa otrze przeszło na wylot, przybijając olbrzymiego, śmierdzącego mężczyznę do drzewa. Drugi miał szczęścia więcej, albo i mniej - zależnie jak na to patrzeć. Egzotyczna szabla nie mogła przebijać, ale Mark uderzył nią w głowę przeciwnika. Skalp zleciał z niej wraz z krwią, ale olbrzym ryknął, odrzucając niesione mięso i zamachnął dwuręczną siekierą, która służyła mu za broń. Alez odskoczył, patrząc jak krew zalewa zarośniętą twarz przeciwnika przerastającego go przynajmniej o głowę. Tamten warczał i ani myślał upadać. Zaskoczony Mark zerknął na Arinę, która nie tracąc czasu na wyciąganie miecza z przyszpilonego do drzewa przeciwnika, wyrwała mu z ręki siekierę i z całej siły uderzyła nią w plecy drugiego w wielkoludów. Z ledwością zauważyła, jak tamten zmienia pozycję i trzonkiem swojej broni odbija jej cios, kopniakiem w brzuch posyłając ją w tył, prosto na jakieś drzewo. Mark uderzył chwilę później, ale wielkolud charakteryzował się także dużą szybkością i refleksem. Ostrze tylko go drasnęło, a kontratak znów zmusił Aleza do cofnięcia się pomiędzy drzewa.
- Zrhadziedzgie nisinne dziedzi!
Ryk wściekłego olbrzyma rozległ się donośnie. Dobrze przynajmniej, że zamek był na tyle daleko, że nikt nie miał szans go usłyszeń. Runął na Marka, zmuszając mężczyznę do uników i chowania się za drzewami. Z lekką bronią nie mógł nawet marzyć o zablokowaniu wielkiej siekiery.
Arina osunęła się po pniu i przez chwilę trwała tak oszołomiona. Uderzenie dosłownie pozbawiło ją oddechu. Siekiera nie była bronią, którą posługiwałaby się dość sprawnie, ale nie miała czasu na zmianę boni. Wieki jak tur dzikus z wściekłością atakował próbującego uniknąć ciosu Marka. Arina postanowiła jakoś odwrócić jego uwagę zbliżyła się do niego jak najciszej i wyciągnęła dłoń w kierunku zranionej głowy. Z jej palców strzelił słaby płomień, niestety nie dotarł do rany i zaledwie osmalił grube futro na plecach. Wielkolud chyba nawet nie zauważył jej działania. Wiedźminka po raz drugi spróbowała ataku, ale tym razem jej atak w plecy był symulowany. W ostatniej chwili pochyliła się nagle zmieniając cel i uderzając dokładnie w ścięgna pod prawym kolanem. I także tym razem wróg dostrzegł atak, odwracając się i błyskawicznym kopniakiem trafiając w trzonek siekiery i wykopując ją w krzaki. Ale tym samym zachwiał się i odsłonił. Mark ciął go od pasa w górę, bez najmniejszego problemu przecinając czarną skórę, która go okrywała. Tamten zamachnął się raz jeszcze, odganiając swoich przeciwników. Ale chwilę później opadł na kolana, a ciężka broń wypadła mu z pozbawionych siły palców. Nie wahając się nawet chwili wiedźminka chwyciła upadającą broń i mocnym zamachem prawie odrąbała okrwawioną głowę od szyi. To był paskudny widok gdy krew trysnęła z przeciętej aorty, a zwisający na resztkach kręgosłupa i skóry czerep dodawał całej scenie jeszcze więcej makabryczności:
- Kto siekierą wojuje od siekiery ginie... - wysapała opuszczając okrwawioną broń na ziemię.
Zaraz potem rozejrzała się za branką wielkich dzikusów. Nawet by się nie zdziwiła gdyby korzystając z zamieszania dziewczyna uciekła jak najdalej stąd.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline