Elf i krasnolud idący ramię w ramię w tych czasach było rzeczą normalną, nie budzącą podziwu, śmiechu, ani obaw. Elf z krasnoludem mogli współpracować i to z korzyścią dla obu. Podczas, gdy krzepkiego brodacza reprezentowała muskulatura, siła i w pewnym stopniu nieokrzesanie, to elf cechował się finezją, zręcznością, czystością umysłu i niespotykaną u żadnej innej rasy cierpliwością.
Jamfire i Hordyanki zaś nie byli zwykłym duetem. Choć byli wobec siebie zgryźliwi, złośliwi, a z ust elfa nie raz padała obraźliwa ironia w stronę krasnoluda, to jednak istotnie łączyły ich podobne pobudki. O ile krasnolud kipiał żądzą mordu, deptania ciał powalonych wrogów, utoczenia ich krwi, to elf mógł konsekwentnie wykorzystywać ów pobojowisko i trupiarnię do swoich niecnych, znanych chyba tylko jemu celów.
Podróż do biblioteki minęła szybko. Mieszkańcy Myth Drannor czytali wiele i bibliotek było tutaj od zatrzęsienia. Choć ta, do której dotarli nie była imponująco wielka, to jednak pozycji na temat smoków znaleźli wiele. Brodaty wojak w swoich poszukiwaniach kierował się głównie rycinami na okładkach, to też kilka książek, które ułożył na dębowym stoliku nie dotyczyło bezpośrednio nieśmiertelnych gadów. Jamfire, choć szukał intensywnie i z pomyślunkiem, znalazł nie wiele więcej książek. Każda jedna przekartkowana pobieżnie opowiadała w taki sam, lub podobny sposób o temacie smoków. Epitety w stylu "złe", "złośliwe", "parszywe", "fałszywe" były tylko wierzchołkiem góry, określającej zielone smoki. Niestety mag nie znalazł kompletnie nic, co mogłoby im w jakikolwiek sposób pomóc. Musieli liczyć na swoją pomysłowość.
***
Ravarath w towarzystwie elfich braci miała łatwiej. Sklepów z miksturami i magicznymi przedmiotami było tutaj tak wiele, że nie sposób by ich było zwiedzić przez kilka dni. Wybór jak się szybko okazało nie był tak spory jak za czasów, w których grupka żyła do niedawna, jednak odbijało się to na znacznie mniejszych cenach towarów, które sięgały nawet trzydziestoprocentowych zniżek względem cen z dalekiej przyszłości. Mogli śmiało zaopatrzyć się w to co było im trzeba. Gdy kobieta w towarzystwie Sinthela opuściła jeden z sklepów dostrzegła drugiego z elfich braci, który rozmawiał z jakimś mężem. Ten miał na sobie płytową zbroję, opartą o nogę stalową tarczę, przy pasie zaś wyczekiwał ciężki buzdygan. Kilka metrów za nim stał zaś spokojnie, bojowy rumak, również opancerzony, w odpowiedni sposób.
Mężczyzna dysponował kilkoma włóczniami, oraz halabardą, co sprawiało wrażenie iż jest on wszechstronnym wojownikiem i dobrym jeźdźcem. Jego dziwaczna fryzura pasowała do nietypowej twarzy. Głowa była zgolona wszędzie po za tylną jej częścią, gdzie znajdowały się trzy długie warkocze, opadające na napierśnik. Widząc brata i towarzyszącą mu kobietę Salarin zawołał ich do siebie.
-
To Rex. Przypadkiem spytałem go czy nie wie gdzie możemy znaleźć pomoc w naszej sprawie... - rzekł elf wskazując dłonią mężczyznę. Rex pochylił się przed Sinthelem i ucałował dłoń Ravarath.
-
Mój ojciec zginął z rąk plugawych sług gada. Jeśli waszym celem jest uśmiercenie bestii, to wiedzcie, że chętnie wam pomogę.- rzekł człek.