| Stanęło na tym, że udadzą się do twierdzy. Nikt nie widział powodów, dla których mieli zostawać w Martwych Wrotach. Zacharias z lubością pałaszował pierogi, jakie jeden z niziołków postawił przed nim. Smakowały niemal tak wybornie, jak te przyrządzane przez Rosę, kucharkę w zajeździe „Trzy Snopki i Bażant”, ale nie umywały się do pierogów, które przyrządzała jego matka. Tamte wręcz rozpływały się w ustach, ciasto miało idealną konsystencję, a farsz, czy to mięsny czy z kapusty wręcz powalał doskonałością smaku. Zacharias zapił pierogi piwem, nieco zbyt gorzkim jak na jego gust, ale że o gustach się nie dyskutuje, nie wyraził swojej opinii o napoju. Widział, że pozostali z przyjemnością piją piwo i był dumny, z tego, że niziołki tak doskonale znają się na wyrobie tego alkoholu. Krasnoludom, z ich ciężkimi, ciemnymi piwskami też wychodziło całkiem dobrze, musiał przyznać.
Myśląc o krasnoludach, zastanowił się nad ich krasnoludzkim towarzyszem. Dziwny typ. I niekulturalny do tego. Nie odpowiedział na pytania Zachariasa, w dyskusji o dalszych planach nie wziął udziału, poza parokrotnym skinieniem głową. A piwo, zamiast grzecznie poprosić, zamówił gestem. Zacharias chciał go spytać o powód takiego zachowania, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Po co pytać, skoro i tak z pewnością nie odpowie. Tak, krasnolud zdecydowanie się niziołkowi nie podobał.
Podróż przez Martwe Wrota, była mimo całego swojego uroku, mordęgą. Im dalej szli, tym przekupnie, ladacznice i obwoływacze stawali się coraz bardziej natrętni. W końcu i niziołek stracił ochotę na podziwianie straganów, wysłuchiwanie składanych im propozycji rozrywki i cen wykrzykiwanych przez roznegliżowane dziewki. W końcu opuścili cuchnące, rozpustne miasteczko i skierowali się bitą drogą ku twierdzy.
Patrzył zafascynowany na ogrom twierdzy. Mury wznosiły się wysoko ku niebu. Wrota były większe od ogromnej stodoły Vilforda Bimbera, wielkiego posiadacza ziemi w kraju niziołków i to co najmniej trzykrotnie. Wszystko zbudowane było z kamienia, zdobione i pełne skomplikowanych ornamentów. Zacharias szedł z rozdziawionymi ustami, podziwiając wszystko dookoła, przez co niemalże nie zauważył nadciągających z przeciwka krasnoludów. Byli to owi strażnicy, przed którymi przestrzegał dowódca w wieży wartowniczej. Niziołek zatrzymał się niemal na wydatnym brzuchu prowadzącego całą trójkę, a jego broda załaskotała Zachariasa w nos. Cofnął się natychmiast i ukrył za nogami górnika.
- Twój glejt, niziołku - w końcu zwrócił się do niego, jako ostatniego, krasnolud. Zacharias zaczerwienił się i skurczył w sobie. Glejt? Gdzie jest glejt? Zaczął obmacywać się po kieszeniach, wnętrzu kubraka, przeszukiwać plecak w poszukiwaniu papieru. Gdzież on się podział? Czuł na sobie groźne spojrzenie krasnoluda. Zaraz się wkurzą i mnie zabiorą do lochu! Gdzież on jest? Podrapał się po głowie i olśniło go.
- Otóż i on... - Wyciągnął glejt spod kapelusza i podał go krasnoludowi. Na twarzy niziołka gościł niepewny uśmiech. - Hehe... Zapodział się.
- Dziękujemy, życzymy miłego dnia. - Krasnoludy zwróciły glejty i oddaliły się w swoją stronę. - I jesteśmy - powiedział Zacharias, gdy szli ulicą wzdłuż muru potężnego zamku. - To co teraz? Ja to bym proponował rozglądnąć się za jakąś karczmą tudzież zajazdem, gdzie moglibyśmy się zatrzymać. Co wy na to? Trzeba by popróbować krasnoludzkiego piwa. Kiedyś piłem ów napój i muszę powiedzieć, że całkiem dobre. Ciekawe czy takie samo tu warzą. Powinniśmy też się zorientować co do tego, co tu robić można. Przecie pieniądze się skończą wkrótce, a żyć trzeba, jak mawiał Brego Glabber, mój daleki krewny od strony ojca. O tam, patrzcie! Jakiś szyld widzę, z pewnością gospoda... |