Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2011, 18:13   #28
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Port do miejskiego smrodu dokładał mały dodatek w postaci fetoru gnijących ryb i wody zanieczyszczonej wszystkim, co miasto mogło do niej spuścić. W niektórych miejscach portu czuć było także trupem, gdyż topienie zwłok, całych bądź we fragmentach, było popularnym sposobem pozbywania się ich. Oczywiście te, które wypłynęły na powierzchnię służby miejskie starały się wyławiać jak najszybciej, w końcu trzeba było dbać o reputację miasta i zachować pozór porządności wód Portu, ale czasami mijały długie dni, nim to się stało. A ciało rozkłada się w wodzie szybko i mało przyjemnie.
Do różnorodnych doznań olfaktorycznych dochodziły oczywiście barwne impresje optyczne, w postaci ulic pokrytych wszystkim, co produkują organizmy ludzkie i zwierzęce, samymi zwierzętami w różnych stadiach rozkładu, a także ludźmi zalanymi w trupa. Całości dopełniały wrażenia akustyczne w postaci symfonii „portowej”: wrzeszczący marynarze, dokerzy, kupcy, strażnicy miejscy i urzędnicy portowi, pokrzykujące dziwki, gońcy i obwoływacze, piszcząca dzieciarnia plącząca się wszystkim pod nogami, a wszyscy oni rzucali kurwami w niebogłosy. W ramach chórków występowały najróżniejsze zwierzęta, obecne w Porcie, a efekty specjalne zapewniał szum fal, skrzypienie lin i desek statków oraz łopot żagli.

***

Przed portowym biurem Kompanii Delty Pontaru zgromadził się spory tłum, ponad sześćdziesięciu ludzi i nieludzi, w oczekiwaniu na polecenia pracodawców. W okolicy krążyło kilka patroli straży miejskiej, gotowych w razie ewentualnych burd patrzeć w inną stronę, bądź udać się do Zamku i zrzucić całą robotę na Straż Świątynną, gdyby sytuacja stałą się naprawdę poważna.
Wreszcie z budynku wyszło kilku ludzi, w tym wczorajsi werbownicy.
- Proszę wszystkich o uwagę! – rzekł głośno bogato, ale nie nachalnie, ubrany mężczyzna o aparycji, co zaskakujące, bardziej pasującej do otaczających go rębajłów, niż urzędnika potężnej spółki. – Nazywam się Reinhard Stok i jestem szefem działu bezpieczeństwa Kompanii. To ja organizuję i kieruję całą operacją. Teraz zostaniecie podzieleni na grupy. Nad każdą komendę obejmie jeden z moich ludzi. Macie wykonywać ich rozkazy, a oni z kolei wykonują moje. Oni też przekażą wam szczegóły akcji. Panowie, możecie zaczynać.
Czterech ludzi, również wyglądających na zawodowych wojaków, rozwinęło pergaminy i zaczęło wyczytywać nazwiska.
- Bort, Brokelen, Veemer, Eilhart, Miszkun, Modi, Storm, Faulkner, Dallan, Brego i Crest! – wykrzyczał jeden z nich, wysoki drab z paskudną, zarośniętą gębą.
- Panie Sperig, proszę dołączyć do swojej grupy jeszcze pana Drauga. – zarośnięty obrzucił wiedźmina niechętnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. – Dobra, dupy w troki i jazda za mną. – warknął, gdy zgromadził i przeliczył swoją grupę. Potem ruszył w stronę nabrzeża.

***

Tom Czekierda

Barka, do załogi której się wkręcił, niczym nie różniła się od dziesiątek innych posiadanych przez Kompanię Delty Pontaru, używanych do transportu przez rzekę.
I tym razem miała posłużyć do tego, z tym, że dzisiaj miała obstawę. Zbieranina wyglądała doprawdy malowniczo i reprezentowała bodaj cały przekrój społeczny: były więc zwykłe zakapiory, żak, wiedźmin, dwa krasnoludy i kobieta. Brzmi jak początek kiepskiego żartu? Ano…
Tom szybko policzył towarzystwo. Trzynaście sztuk. Razem z czteroosobową załogą barki siedemnaście. Mimo, że statek był spory, a towaru nie było tak dużo, po zaokrętowaniu się wszystkich zrobiło się nieco tłoczno.

Wszyscy

- Teraz słuchać – odezwał się Sperig, gdy wszyscy znaleźli już sobie kawałek miejsca. – Jestem Han Sperig i w czasie rejsu ja dowodzę wszystkimi, łącznie z szyprem i jego załogą. – przerwał, zapewne w oczekiwaniu na sprzeciw, który nie nastąpił. - Miałem powiedzieć wam, o co chodzi. O to, że szkuty Kompanii znikają. Całe, razem z ładunkiem i ludźmi. Nie znaleziono żadnych resztek, ani łajb, ani ludzi. Zadanie brzmi: ochronić barkę i ładunek. To przede wszystkim. Jak uda się odkryć, o co chodzi, jeszcze lepiej. Wszystko jasne? No, to ruszaj tę krypę, szyper. Płyniesz wedle rozkładu, znaczy do Grabowej Buchty.
Kapitan odmruknął coś niezrozumiałego, po czym ruszył pogonić swych ludzi do roboty.

***

Szkuta wlekła się leniwie, przecinając równie leniwy nurt Pontaru. Nie minęło wiele czasu od wypłynięcia, wciąż było wcześnie, a nad wodą unosiła się mgła. Nie była zbyt gęsta, ale mimo wszystko ograniczała widoczność.
Dlatego najpierw usłyszeli odgłosy walki. Niosły się po powierzchni rzeki, wyraźne i bliskie, jakby to było tuż obok.
Słychać było szczęk metalu uderzającego o metal, stukot jak przy rąbaniu drewna, krzyki ludzi, przekleństwa.
Sperig przebiegł przez pokład, klnąc pod nosem i dopadł szypra w jego budce. Przez chwilę słychać było ich kłótnię, po czym kapitan rozkazał zmienić kierunek. Barka obróciła się tak, że płynęła wprost na źródło dźwięków.
W końcu, po dłuższej chwili, zaczęli dostrzegać jakieś kontury. W miarę zbliżania się, rosły i wyostrzały.
Wreszcie dostrzegli szkutę, taką samą jak ta, na której płynęli. A obok niej, między nimi, stał inny statek, kuter. Biegły od niego liny, hakami zaczepione o burty barki Kompanii. Na jej pokładzie wrzała walka. Trudno było się połapać, kto jest kim, bowiem obie strony składały się z niejednolito odzianych i uzbrojonych ludzi z równie paskudnymi gębami.
- Piraci czy ki chuj? – zmarszczył brwi Sperig. – Poznaje który kogo? – zapytał po chwili.
Nikt nie odpowiedział.
- Co się tak gapicie!? – krzyknął pobladły szyper. – Na ratunek trza płynąć! Naszych mordują!
- Morda!
– uciszył go Sperig. Widać było, że usilnie się nad czymś zastanawia. – Cofaj tę krypę. – powiedział wreszcie.
- Że jak!?
- Nie drzyj japy, mówiłem. Głos się niesie po wodzie.
- Rozumu zbyliście? Toć waszą robotą jest chronić statki Kompanii! A wy se tu na dupie siedzieć będziecie i gapić?
- Jak znajdziemy ich kryjówkę, to położymy kres napadom, a tak powstrzymamy jeden. Chuj wie, ilu ich jeszcze jest.
- Tamci zginą!
- Taka dola.
- A marynarze?
- Mają pecha.
- Pany!
– szyper zwrócił się do pozostałych najemników, składając ręce jak do modlitwy – Nie dajcie dobrym ludziom przepaść! Oni rodziny mają, dzieci małe niektórzy! Kto je wyżywi, jak ojce zginą? Ratuj… - umilkł, gdy cios Speriga powalił go na pokład.
- Przy mnie komenda, a ja rozkazuję cofnąć tę łajbę. Nasi wygrają, tym lepiej. Wygrają tamci, popłyniemy za nimi. Ktoś jeszcze – dobył miecza – się przeciwi?
 
Cohen jest offline