Wiedźmin stawił się rano w porcie o umówionej godzinie. Miał ze sobą niewielki podłużny pakunek z niezbędnym ekwipunkiem. Głównie ze srebrnym mieczem jak to mówiono „tym na potwory”. Nie był jednak przekonany czy będzie mu on potrzebny.
Został wyczytany jako ostatni do grupy, która była i bez niego była niezła zbieraniną ciekawych egzemplarzy. Kilku z nich rzucało mu podejrzliwe spojrzenia, kilku innych przyglądało się z zainteresowaniem lub też pogardą. Wiedźmin nie dbał o to. Przyzwyczaił się już.
Płynęli jakąś podniszczoną barką, aż cud, że to się jeszcze utrzymywało na wodzie. Z początku rejs wydawał się spokojny. Większość z grupy do której został przydzielony Draug poznajdywała sobie jakieś miejsce na barce wygodne dla siebie i nie wadzące pozostałym. Wiedźmin siedział na samym końcu niby drzemiąc, a jednocześnie dość szczegółowo obserwował okolicę i nasłuchiwał odgłosów. Nie musiał się przy tym jakoś specjalnie wysilać. W jego przypadku zmysły wyczulone znacznie ponad przeciętność były czymś wręcz naturalny.
Kłopoty znalazły ich same. To znaczy znalazłyby ich gdyby dowodzący barką wydał rozkaz ruszenia z odsieczą zaatakowanemu okrętowi.
Plan śledzenia napastników może i był sensowny, ale zdaniem wiedźmina był również ryzykowny. Równie łatwo można było zdusić źródło kłopotów w jego siedzibie. Równie łatwo można było jednak dać się w ten sposób wciągnąć w pułapkę.
Wiedźmin był jednak pewien jednego. Tak jak przypuszczał nie maczał w tym palców, a raczej macek żaden potwór. Przynajmniej na razie.
__________________ There can be only One Draugdin!
We're fools to make war on our brothers in arms. |