| Przez następne trzy godziny Milada nie odezwała się już słowem, za to poprowadziła tak, że szybko znaleźli się na starej, nieużywanej już najwyraźniej od dość dawna, polnej drodze. Nie uniknęli w ten sposób błota, wysokiej trawy czy mniejszych zarośli, ale nie było tu drzew, większych krzaków czy atakujących z każdej strony gałęzi i korzeni. No i nie musieli sprawdzać drogi, ta prowadziła wprost do wioski dziewczyny, położonej całkiem podobnie do poprzedniej. Las wykarczowano, aby obsiać pola. Niedaleko widać było hale, na których zapewne wypasano owce, a sama wioska utrzymana była w znacznie lepszym stanie. Nie licząc trupów, które widzieli nawet z dużej odległości. Napastnicy nie spalili tego miejsca, dymił się tylko jeden, stojący na uboczu dom, na który wskazała Milada.
- Tam mieszkałam. Nie chcę tam wchodzić... Oglądać ich twarzy. Weudtor jest jeszcze daleko, szybkim marszem będziemy tam dopiero późno w nocy.
- Dziwne, że nikt nie zajmuje się martwymi - Arina popatrzyła z zaskoczeniem na wioskę - Milado czy nikt z twojej wioski nie przeżył?
Pokręciła głową, gryząc mocno dolną wargę.
- Część próbowała uciec, innych zabili, a jeszcze innych wzięli ze sobą, jak mnie. Nawet jak komuś się udało... to chyba boją się wrócić. To miejsce... jest teraz przeklęte.
- Przeklęte? Co przez to rozumiesz? Używali jakichś czarów? Rytuałów?
Jeszcze jeden ruch głową.
- Ciała... gdy je zobaczycie, zrozumiecie. Nawet jak ktoś wrócił, bałby się ich dotknąć. Ludzie są przesądni, a znaki były. Byłam uczennicą tutejszej... zielarki. Dużo mówiła.
Zaintrygowana Orla popatrzyła na Marka. Potem w kierunku wioski:
- Myślę, że powinniśmy to zobaczyć by dokładnie opowiedzieć Rodmiłowi. - Popatrzyła z powrotem na dziewczynę - Wiem że nie chcesz tam wracać i rozumiem to, ale może chciałabyś coś ze swego domu? Jakieś rzeczy? Nie jest łatwo nie mieć zupełnie niczego... człowiek potrzebuje wspomnień, a przecież po za tym ostatnim musiałaś mieć jakieś lepsze?
Mark westchnął, pocierając z niesmakiem brodę, która zdążyła mu wyrosnąć przez te dni bez golenia.
- Znowu trupy. Jak któreś uciekło to i tak mu już nagadało o jakichś swoich zabobonach. Ludzie są ciemnymi prostakami - splunął. - Bez urazy.
Zerknął na Miladę, która znowu kręciła głową, patrząc Arinie w oczy.
- Niewiele. Pamiętaj, że byłam dziwadłem. Ale chciałabym jakieś ubranie, na pewno coś znajdziecie. W innych domach. Chata zielarki doszczętnie spłonęła.
Zwróciła wzrok na wciąż dymiące zgliszcza.
- Tam pójdę sama, może znajdę choć trochę kości.
- Dobrze. - Arina skinęła głową. - Zabaczę te znaki i poszukam ubrań, a potem idziemy dalej. Jeśli nie masz ochoty tego oglądać możesz zostać tutaj - Arina popatrzyła na Marka - będziesz sobie mógł chwilę odsapnąć od noszenia swojego żelastwa. Nie sądzę by groziło nam coś w tym miejscu.
Alez jednakże wstał, nie chcąc zostawać po tej stronie.
- I tak muszę się ruszyć w tamtym kierunku. A ciała przestały mnie ruszać już jakiś czas temu.
Ruszyli w kierunku wioski, Milada zaś odeszła nieco w bok, okrężną trochę drogą kierując się do spalonego domostwa.
Gdy doszli do pierwszych trupów, nie ruszyły ich szczególnie. Nie rozumieli tutejszych przesądów, a coś takiego jak całkiem czerwone oczy, takiż język oraz znajomy już symbol widniejący na czole, nie zrobiły odpowiedniego wrażenia.
- I to przeraziło tych kmiotków?
Wyraźnie zdziwiony Mark obszukał ciało, zaglądając jeszcze pod ubranie.
- Nic wielkiego, jak myślisz? Tyle, że ten znak dziwny, bo ani wycięty, ani nie wymalowany, ani nie wypalony...
- Może to magia. Można zrozumieć że przeraża ludzi prostych i karmionych całe życie zabobonami. Popatrz - wskazała na czerwony ślad na ciele - wygląda na krwiak wywołany uderzeniem, ale skoro jest w takim stanie to oznacza, że ci ludzie po jego otrzymaniu musieli jeszcze żyć przez jakiś czas. No i taki kształt to musiałby powstać od jakiegoś przedmiotu. Jakby pieczęci...
- Dziwne dzikusy, to na pewno. Patrz na rany, część z nich na pewno jest śmiertelna. I to błyskawicznie śmiertelna, nie ma możliwości, aby po tym żyć.
Wskazał na rozrąbaną pierś jakiegoś mężczyzny. Siekiera musiała wejść głęboko i przebić między innymi serce. - Ale i tak uważam, że kmiotki przesadzają.
Po wejściu do pierwszego domu, ze zdziwieniem zauważyli, że wyglądał na splądrowany, ale przecież nie widzieli, by olbrzymy targały ze sobą jakieś zrabowane dobra.
- A to ciekawe.
- Myślisz, że ktoś się tu pojawił w międzyczasie i... posprzątał? - Arina rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś odzienia dla Milady.
W tej chacie nie zostało nic cennego czy choćby sensownego, ale już następna była prawie nie ruszona. Znaleźli tam sporo ubrań, glinianych naczyń, a nawet zapasy pozostawione w ziemnej piwniczce.
- Najwyraźniej, każdy co uciekł, wrócił do swojego domu, zabrał wszystko a potem zwiał czym prędzej. Albo obrabował byłego sąsiada, teraz to cholera wie.
- Milutko prawda? - Arina pokiwała ironicznie głową zbierając rzeczy, które uznała za przydatne. Kilka koszul, jakieś spódnice i ze dwie pary spodni. Znalazła nawet parę niezbyt eleganckich i mocno znoszonych butów, ale mogły pasować na drobną stopę dziewczyny.
- Chyba nic więcej tu nie znajdziemy. Chodźmy do Weudtor. Naprawdę mam ochotę na porządny nocleg w wygodnym łóżku.
Mark skinął głową, wskazując na czekającą już na nich Miladę, która usiadła przy trakcie, w tym miejscu już znacznie lepiej utrzymanym i oczyszczonym. Przynajmniej dalsza podróż wydawała się teraz milsza. Dziewczyna wzięła od Ariny ubrania, odwracając się i zrzucając z siebie koc i koszulę wiedźminki. Nie wydawała się przejmować obecnością Aleza czy tym bardziej Ariny i już po chwili ubrana była w zwykłą chłopską bluzkę i spódnicę. Na nogi wsunęła buty, a na nadgarstkach grzechotały jej kościane bransolety. Podniosła z ziemi małe zawiniątko, w którym z kolei miała inne kości, mniejsze i przeróżnych kształtów.
- Dziękuję. Moja nauczycielka mówiła, że jestem w tym dobra.
Zanim zdążyli zaprotestować, rzuciła kośćmi, przyglądając się im.
- Podążają za nami. Znak jest jasny.
Uniosła wzrok, kierując na nich swoje niebywale jasne oczy.
- Czyli musimy się śpieszyć - stwierdziła spokojnie Arina podnosząc z ziemi swoje rzeczy i zarzucając sobie podróżny worek na ramię. Nie komentując nawet jednym słowem działań Milady ruszyła w kierunku kolejnej wioski.
__________________ The lady in red is dancing in me. |