Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2011, 20:15   #71
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wiatr się wzmagał, ale na Rybce i Sorenie nie robiło to większego wrażenia. Podobnie jak nisko wiszące chmury. Rozkaz Aspazji, która jakimś cudem dotarła na mostek, żeby wylądować i walczyć pieszo zrobił. Pomysł zostawiania Rybki bez opieki w sytuacji, gdy Beliah mógł wystartować swoim okrętem, albo wysłać do niej swoich zabijaków był poroniony. Zostawał teoretycznie Nicodemus, ale mimo wielkiego szacunku jakim pilot darzył tego kapłana, nie nadawał się do pilnowania okrętu. Nie zmieniało to faktu, że rozkaz był rozkazem i wylądować trzeba było. Z resztą Soren nie mógł przepuścić takiej okazji. Jeśli dopadną Beliaha, on musiał być przy tym. A wyglądało na to, że pirat wszystkie drogi ucieczki ma odcięte. Karawelę rozwalili oni, łodzie podwodne Kano. Drogę na orbitę odciął sobie najwidoczniej sam, rozpętując tę burzę (i jak tu się dziwić, że ludzie mają go za diabła). O ile wysokiej klasy pilot mógł się podjąć startu w takich warunkach z otwartej przestrzeni, o tyle z ciasnego doku nawet Soren wolałby nie próbować. Choć trzeba przyznać, że byłyby to wrażenia z gatunku tych "raz w życiu" (być może na efektowne zakończenie).
Perspektywa szukania maszyn geomantycznych dla zysku nie wydawała się zbyt kusząca. Wyglądało na to, że z Aspazji wyszła prawdziwa natura. "Wszyscy szlachcice myślą tylko o kasie. A czy ja wyglądam na złomiarza, żeby jakiegoś żelastwa tu szukać?" - myślał w duchu.

Chybocząc się na obie strony okręt ciężko usiadł na ziemi, nieopodal rozdartego działa przeciwlotniczego. Dookoła nie było widać żywego ducha.
- Jakby się coś działo, wielebny, to trzeba startować. Więc proście Proroka, żeby się nie działo, chyba że zrobiliście ostatnio licencję pilota, o której nie wiem - poinstruował Soren na odchodnym Nicodemusa. Później całą trójką zeszli na ląd. Po kołyszącym pokładzie zdawał się nieprzyjemnie ciężki i twardy. Wiatr dawał się we znaki, więc zgięci wpół pobiegli do najbliższego wejścia. Było otwarte. Soren, nie czekając na zaproszenie, odbezpieczył karabin i ruszył przodem. Szedł szybko. Raz po raz rzucał spojrzenie na boki. Nic się nie działo. Doszli prosto aż do hangaru i do maszynowni, gdzie znajdował się silnik. Było to dość dziwne, przy założeniu że miejsce, w którym przebywali nie było wielkim, dobrze zakamuflowanym okrętem... z betonu. Licząc na jakieś wyjaśnienia w drodze ze strony Nadii wyszedł z powrotem. Jedne z zamkniętych drzwi wyraźnie nurtowały tak jego, jak i baronównę.
- Masz narzędzia? - rzucił do Nadii. Ta bez słowa podała mu.
Uklęknął przed drzwiami i odłożył karabin na posadzkę przed sobą. Zaglądanie przez dziurkę od klucza nic nie dawało - po drugiej stronie panowała ciemność... i cisza. Nucąc coś pod nosem zaczął grzebać w zamku.
- Zwinne paluszki - mruknęła Nadia, ni to z podziwem, ni to z przekąsem.
- Nie pytaj jak wyćwiczone - odpowiedział pilot i uśmiechnął się, jakby do wspomnień.
Po chwili zamek szczęknął cicho, obwieszczając sukces. Narzędzia wróciły do właścicielki, karabin do rąk, a Soren, upewniwszy się, że obie jego towarzyszki są czujne, ostrożnie otworzył drzwi.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline