Śmiertelne pułapki pokojów, okazały się być śmiertelnymi pułapkami, ale dla napastników.
Tym razem w paszcze yata-garasu trafiła zwierzyna większa niż mogli ją przełknąć.
Wydostali się na korytarz...
Yasuro pierwszy, przebijając się przez yata-garasu, osłaniany przez
Leiko. Samuraj upewniwszy się, że dziewczyna opuściła pokój, stanął pomiędzy nią, a napastnikami. Rozglądał się nerwowo i cofał. Nie krzyczał. Nie wołał towarzyszy zaciskając dłoń na katanie... nie musiał.
Wkrótce bowiem z płonącego pokoju, osmalony wyskoczył
Takami. Zadowolony z tego, że zdołał swą ognistą strzałą dobić ostatniego z yata-garasu. Ale uśmiech szybko znikł z twarzy
youjutsusha.
Został bowiem nagle i podstępnie zaatakowany przez swego największego wroga. Przeciwnika z którym zmagał się od lat. I którego nie mógł pokonać żadnym ze znanych sobie zaklęć.
Ciałem
Kohena wstrząsnęły drgawki i duszności. Kaszląc osunął się na kolana odruchowo zasłaniając usta dłonią. Przez chwilę trwał tak w tej pozycji, bezbronny i zdany na łaskę wrogów. Przez chwilę szarpiący płuca i męczący kaszel był jedyną rzeczą którą mógł robić
Takami. Gdyby był sam, byłby martwy. Ale nie był sam.
Wkrótce do trójki stojącej na korytarzu karczmy, dołączył poraniony
Sogetsu. Wyszedł zwycięsko z walki, ale stworki okazały się większym wyzwaniem niż sądził.
A po drugiej stronie, wyszła główna przeciwniczka. Filigranowa postać pod którą kryło się zło.
Sumiko.
Wyszła na korytarz w otoczeniu niedobitków z pokoju
Yasuro. Jej prawe oko świeciło zielonkawym blaskiem. Już nie było sensu ukrywać się za maską słabej samotnej kobiety.
Sumiko uśmiechała się złowieszczo.-
Ara, ara... czy wypada tak nagle mnie opuszczać? A już zaczęliśmy się zaprzyjaźniać.
Spojrzała w kierunku rozprzestrzeniającego się ognia... i wokół niej zaczęła się tworzyć mgła.
Ów opar powoli wędrował w kierunku pożaru, próbując zdusić płomienie, lecz na to było już za późno...ogień za bardzo się rozniósł.
-Zwołaj resztę i zacznijcie gasić mój dom.- Sumiko zwróciła się do jednego ze swych podwładnych. Stworzenie zadrżało ze strachu i pognało w drugą stronę korytarza kierując się do najbliższych wyjścia z karczmy.
Kobieta przyglądała się czwórce przeciwników, w tym podnoszącym się z kolan
Kohena.
Takami spojrzał na dłoń, którą zakrywał usta. Na krew, na owej dłoni. Teraz nie miało to znaczenia. Atak choroby ustał. Na razie.
Tymczasem z pokoju, obecnie za plecami
Sumiko i jej małych pokracznych sługusów, wyszedł chwiejnym krokiem, broczący krwią z rozciętego łuku brwiowego
Huro. Nie była to też jego jedyna rana. Kimono samuraja barwiło się na szkarłat tuż powyżej obi.
Kobieta spojrzała za siebie i spojrzała na czwórkę przeciwników przed sobą.
-Chyba czas dokończyć naszą małą rozmowę szlachetni goście ,ne ?- rzekła
Sumiko zerkając za siebie. Po czym ...
... wyciągnęła katanę ukrytą w swych szatach, dodając ironicznie.-
Naprawdę mi przykro że zakończymy sprawę w tak bolesny sposób. Planowałam dla was inną śmierć.
I jej sylwetka, a także najbliższe jej otoczenie spowiły mleczne opary mgły.
I dwóch yata-garasu... Jednego z włócznią, drugiego z kamą.